[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ków wypił, ale więcej to już za nic nie chciał. Papierosy palił, rozprawiał, o szerokim świecie
rozpowiadał i, pomiędzy tańczących wmieszawszy się, z dziewczętami m i e c i e l i c ę i k r
u c i e l a tak zawzięcie i zgrabnie wywijał, jak gdyby był nigdy ze wsi nie wyjeżdżał. Na
środku karczemnej izby wznosiły się takie chmury pyłu, że mętnie tylko rozróżniać w nich
można było ciężkie postacie tańczących parobków i pstrą odzież dziewcząt. Ale Kowalczuka
każdy mógłby zaraz wyróżnić w tej gromadzie wirującej śród gęstej kurzawy nie tylko po
ciemnym surducie i jaskrawej chustce na szyi, ale najbardziej po zręczności i gibkości ru-
chów. On to z największą fantazją wykrzykiwał w tańcu: hu, ha! i po kilkudziesięciu obro-
tach m i e c i e l i c y z najbardziej zamaszystą gracją zdyszaną swą tancerkę dokoła izby
oprowadzał. Ze wszystkimi dziewczętami żartobliwe kłótnie porozpoczynał, ze wszystkimi
choć raz przetańczył, w oczy każdej zajrzał, jedną nawet wstydliwie od niego uciekającą po-
między piecem a drzwiami schwycił i wycałował a o Pietrusi ani wspomniał, ani się o nią u
kogokolwiek zapytał. Przypomniały mu ją starsze kobiety, którego wprost spomiędzy tańczą-
25
cych porwawszy ścisłym kołem obstąpiły i języki porozpuszczały. Tak i tak z Pietrusią było,
mówiły, tak i tak. To i to działo się pomiędzy nią a Stepanem, to i to doradzali jej ludzie, tam
i tam poszła, tak a tak dogryzają jej czasem i śmieszne pieśni do niej śpiewają. Kowalczuk
słuchał babskiego gadania i śmiał się tak, że aż mu spod czarnego wąsa białe zęby błyskały,
że aż gruby śmiech jego przygłuszał babskie gadanie, ale nie mówił nic. Ani o Pietrusi, ani o
swoich zamiarach nie powiedział jednego słowa i poczęstowawszy baby wódką i serem, zno-
wu tańczyć i hulać zaczął jeszcze sierdziściej niż wprzódy. Wtedy jasno zrobiło się wszyst-
kim, że on już o Pietrusi ani myśli.
Z innym sercem i z innymi myślami powrócił powiadano.
Inni dodawali:
Gdzie jemu teraz o niej myśleć. Przybłęda ona i tyle tylko, że koszulinę jaką na grzbiecie
ma, a już i stara z niej dziewka, ot, chyba już jej dwudziesty czwarty roczek idzie. On by
mógł teraz ożenić się i z panienką jaką...
Może ci, którzy tak utrzymywali, nie mylili się wcale, może istotnie Kowalczuk nie myślał
już o Pietrusi i upłynione lata, zaznane wrażenia zatarły w nim pamięć o dziewczynie i przy-
rzeczeniach, które po sobie jej pozostawił. Przez dwa tygodnie ani widział jej, ani starał się
zobaczyć. Powiadano, że ze swoim dzierżawcą wciąż porządek robił, co właściwie znaczyło,
że wyprawiał go z chaty nie bez głośnych kłótni i pretensji o zrujnowanie gospodarstwa, z
którymi nawet do sądów poszedł. Widać było od razu, że zamierzał porządnie rękawy zawi-
nąć do pracy, nie tylko rolnej, ale i kowalskiej; oświadczył bowiem gromadzie, że tak jak
dziad i ojciec jego kowalstwem się tu trudnili, tak i on trudnić się nim będzie, czyja więc ła-
ska, niechaj do kuzni jego przybywa. W parę tygodni dopiero po swym powrocie w gorący
dzień letni poszedł sobie drogą, het daleko, pomiędzy szerokie pola. W białym, płóciennym
surducie i wojskowej czapce na głowie szedł widać bez celu, z wolna, papierosa palił i z fan-
tazją przeginał się trochę w obie strony, zwyczajnie jak kawaler dostatni, rozumu swego
świadom i którego o nic głowa nie boli... Tak zaszedł aż za brzozowy lasek, jedno z okolicz-
nych wzgórz obrastający, a za którym leżała szmata pola dojrzałym zbożem okryta. Dziś wła-
śnie zboże to żąć zaczęto; kilkanaście żniwiarek pochylało się nad złocistą falą, która w miarę
poruszania się ich rąk zdawała się do stóp im się skłaniać. Kowalczuk stanął u skraju lasku i
patrzał na jedną ze żniwiarek, która wyprostowawszy się podjęła w ramionach wielki snop
żyta i kilka kroków uszedłszy rzuciła go tam, gdzie wiele już innych snopów leżało. Potem
sierpem w powietrzu błysnąwszy pochyliła się znowu i żąć zaczęła; żnąc zbliżała się coraz ku
temu miejscu, na którym stał Kowalczuk, ale głowy nie podnosiła wcale i tylko ręce jej poru-
szały się prędko, coraz prędzej, krzesząc sierpem tuż nad ziemią stalowe błyskawice. Kowal-
czuk usta trochę otworzył i w tę żniwiarkę wpatrywał się jak w tęczę, papieros nie dopalony
za siebie rzucił i ręce na piersi skrzyżował. U skraju lasku pomiędzy brzozami stał jak słup i
pod czarnym wąsem uśmiechać się zaczął. Dostrzegł wyraznie, że zbliżająca się ku niemu
żniwiarka, jakkolwiek schylona, doskonale wiedziała, że on tam stoi; zerkała czasem na niego
spod powiek, ale nie odzywała się ani słówkiem i głowy nie podnosiła, owszem, coraz prędzej
i zapalczywiej żęła. Kiedy na koniec o kilka kroków tylko znalazła się od niego, Kowalczuk
odezwał się sam:
Dobry wieczór, Pietrusia!
Wtedy i ona wyprostowała się, ręce z sierpem na spódnicę opuściła i odpowiedziała:
Dobry wieczór.
Ale nie patrzała na niego; powieki z długimi rzęsami okrywały jej zrenice; profilem ku
niemu zwrócona zdawała się oczekiwać czegoś albo po prostu śród pracy przez chwilę odpo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]