[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciężkie, gorsze niż dla Petera. Tak chciałby wziąć ją teraz w ramiona, przytulić...
Nie, wykluczone. Nie teraz.
Potrzeba jej jedynie spokoju, chwili oddechu. Czułości i poczucia
bezpieczeństwa, jakie wcześniej zapewniła chłopcu.
- Dzień dobry - odezwał się cicho.
Liza otworzyła oczy, a jemu zaparło dech. Czy to radość, czy tylko ulga?
A może coś głębszego?
- Jesteś! - Oplotła go ramionami i nie puszczała. Uśmiechnął się. Zanurzył
twarz w jej słodko pachnące włosy. Przygarnął ją do siebie, delikatnie tuląc,
rozkoszując się ciepłym, miękkim dotykiem jej ciała.
- Lizo... - Urwał, słysząc płacz. - Co się stało?
Potrząsnęła tylko głową.
- Nic... Tylko że... z Peterem już jest dobrze, i ty przyjechałeś - wydusiła
przez łzy.
- To czemu płaczesz?
- Ja... nie wiem.
- 129 -
S
R
- Ale ja wiem - powiedział. Wszystko się na nią zwaliło. Była sama,
mogła liczyć tylko na własne siły. I tak się bała. - Przeżyłaś trudne chwile.
- Okropnie się bałam.
- Wiem. - Odsunął jej z twarzy pasmo włosów, odgarnął je za ucho. - Ale
już po wszystkim. Teraz się rozluznij.
- Nawet nie było termometru.
- Ale poradziłaś sobie, i to świetnie. Dzięki Bogu, że byłaś na miejscu.
Ja... - Urwał, bo do sali weszła pielęgniarka. Liza oswobodziła się z jego objęć.
Pielęgniarka pochyliła się nad chłopcem.
- Temperatura i tętno w normie - powiedziała. - Już chyba czujemy się
lepiej, co, maluszku?
Peter podniósł zaspany wzrok, zobaczył Traya.
- Przyjechałeś!
- A myślałeś, że dam ci chorować samemu?
- Ale nie było ciebie. I zachorowałem.
- I byłeś bardzo dzielny. Naprawdę jestem z ciebie dumny - powiedział
Tray, pochylając się, by go pocałować. - Teraz już jestem przy tobie, a ty
wracasz do zdrowia. Tylko musisz być grzecznym chłopcem i robić wszystko,
co mówi pan doktor.
- No dobrze, to teraz się umyjemy, bo pan doktor niedługo przyjdzie -
powiedziała z uśmiechem pielęgniarka.
Tray, zapewniwszy chłopca, że wkrótce do niego wróci, popatrzył na
Lizę.
- Pora zająć się tobą. Kiedy ostatnio coś jadłaś?
Daremnie próbowała sobie przypomnieć.
- Chyba wczoraj rano piłam kawę. Boże, wydaje się, że od tamtej chwili
minęły wieki. Byłam też w barze na dole, ale niczego nie mogłam przełknąć.
- Zaraz coś na to zaradzimy.
- 130 -
S
R
Poprowadził ją do windy. Ciche westchnienie dziewczyny naraz
przypomniało mu o jej lęku. Odwrócił się do niej. Wpatrywała się w przycisk,
który przed chwilą nacisnął.
- Nienawidzę przycisków - powiedziała.
- Przycisków? - zapytał, nie rozumiejąc.
- No wiesz... naciśnij to, a jeśli coś innego, to naciśnij tamto.
- Aha. - Nie miał pojęcia, dlaczego akurat to przyszło jej do głowy, ale nie
zamierzał tego dociekać, bo winda właśnie nadjechała. Drzwi rozsunęły się
cicho. Objął Lizę ramieniem. Nie chciał, by się przeraziła.
- Chyba wyślę jej upominek - rzekła Liza.
Bez wahania weszła do windy, wyraznie czymś pochłonięta. Jeśli
podtrzyma tę rozmowę, skłoni ją do mówienia...
- Upominek? Dla kogo?
- Nie wiem, jak ona się nazywa, ale ten głos... Jaką ulgą było wreszcie
usłyszeć żywego człowieka, móc o coś zapytać. I naprawdę była bardzo miła.
Pokrótce opowiedziała całą historię. Weszli do baru.
- Dowiem się, kim ona jest i wyślę jej...
- Poczekaj - przerwał jej Tray. - Już się nie boisz?
- Nie boję? Czego?
- Windy.
Zatrzymała się w miejscu, zaskoczona.
- Zupełnie zapomniałam! - Odwróciła się i popatrzyła na windę. -
Jechałam z Peterem. Potem na dół do baru, raz, może dwa. Potem jak jechałam
do Sunny... - Ze zdumieniem pokręciła głową. - Tyle razy w górę i w dół, i
nawet o tym nie pomyślałam!
Tray zaśmiał się. Tak bardzo bała się o jego dzieci, że przestała się bać o
siebie.
Jego dzieci! Co też chodzi mu po głowie!
- 131 -
S
R
Czyżby naprawdę się przemogła, naprawdę pokonała lęk? Chociaż
mówią, że czasami tak się zdarza, nie wiadomo dlaczego. Czy może to tylko
chwilowe? Nie wiedziała.
- Myślisz, że... - Urwała, widząc jego minę. Był czymś całkowicie
pochłonięty. Zresztą ona też zapomniała o swojej obsesji. Dochodzący z
restauracji aromat uświadomił jej, jak dawno nie jadła.
Kilka minut pózniej zamknęła oczy i westchnęła.
- To najlepsze śniadanie, jakie jadłam w życiu. Tray uśmiechnął się.
- Czy to możliwe, że jednak byłaś głodna?
- Możliwe. - Jeszcze wczoraj siedziała przy tym stoliku i nie mogła się
zmusić, by przełknąć choćby kęs. - A może to jest tak - zaczęła bardziej do
siebie niż do niego - że dopiero gdy spotka cię coś bardzo złego, zaczynasz
doceniać najprostsze rzeczy, których wcześniej nawet nie zauważasz lub
uważasz za oczywiste. - Smakowite jajka na boczku, Tray na wprost niej, z
uśmiechem wysłuchujący historyjki o misiu Sunny...
Nie, z Trayem nic nie jest oczywiste. Nawet jego obecność tutaj. Być z
nim, patrzeć na drobne zmarszczki, jakie rysują się na jego twarzy, kiedy się
uśmiecha... Gdy dziś rano otworzyła oczy i zobaczyła go przed sobą, nagle
wszystko się uspokoiło, świat znów wydał się piękny. W jego ramionach
poczuła się tak pewnie, tak bezpiecznie... jakby tam właśnie było jej miejsce.
Co on musiał sobie wtedy pomyśleć!
A jednak... Jednak nie puścił jej, nie odepchnął.
- Och, tu jesteś, kochanie!
Raptownie podniosła głowę. Chase Lawson wsunęła się na ławę obok
Traya. Cmoknęła go w policzek, odgryzła kawałek bekonu wzięty z jego talerza
i uśmiechnęła się.
- Domyśliłam się, że tu cię znajdę, jak tylko tatuś opowiedział mi o
wczorajszej awanturze. Powiedział, że pojechałeś prosto na lotnisko i... Tray,
nie powinieneś gniewać się na tatę. Przecież wiesz, jaki on jest.
- 132 -
S
R
- Nie pogniewałem się. Po prostu musiałem tu przyjechać.
- Nie musiałeś. Wiedziałeś, że jestem na miejscu. Przywiozłam te
dokumenty, tak jak prosiłeś. A z chłopcem już jest dobrze. Właśnie
rozmawiałam z lekarzem. A teraz posłuchaj mnie. Nie chcę, byś rozstawał się z
tatą. On też nie chce cię stracić. Polecę z tobą i spokojnie z nim pogadamy.
Wszystko da się naprawić. Możemy wsiąść wieczorem do samolotu i rano być
w Nowym Jorku.
Liza podniosła się.
Tray wyciągnął do niej rękę.
- Dokąd chcesz iść? Jeszcze nie skończyłaś śniadania.
- Już... już skończyłam. - I tak by niczego teraz nie przełknęła. - Chcę
porozmawiać z doktorem Bradleyem, zanim pójdzie do domu. - Nim zdołał ją
zatrzymać, wyszła z restauracji i pobiegła prosto do windy.
A jednak życie jest piękne, pomyślała i uśmiechnęła się promiennie.
- 133 -
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]