[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zamienili znaczące spojrzenia. Nic mnie nie obchodzą kontakty naszej Nory.
Wiem z doświadczeń poprzednich lat, że w każdym pensjonacie zawsze znajdzie się
taka Nora, która przyjeżdża do uzdrowiska z powziętym z góry planem. Zawsze też
każda z nich znajdzie swojego Dalina.. Daj im Boże zdrowie.
- Porucznik przyrzekł, że będziemy mogli opuścić Lommę najpózniej w
niedzielę - dorzucił Ingwar Harding. - Co do mnie, wcale się nie śpieszę do
Sztokholmu i do codziennej tam orki. Ostatecznie te wszystkie wypadki wcale mnie
nie dotyczą, zaś pogoda jest coraz lepsza, a na pensjonat pani Brands złego słowa nie
dam powiedzieć. Dlatego też nawet jak Magnus Torg podniesie kraty naszego
więzienia, nie myślę stąd wyjeżdżać.
Pani Brands spojrzała na Hardinga z prawdziwą wdzięcznością.
- Pan jest bardzo miły, dyrektorze - powiedziała.
- Ja też rad będę z odzyskania wolności - zauważyłem. - Ale to nie znaczy,
żebym od razu miał pakować walizki.
Do naszej grupki przyłączył się polski dyplomata, Witold Owicki.
- Myśmy sobie wczoraj, panie doktorze, rozmawiali, a forste kriminalassistent
słuchał. Wyciągnął z tej rozmowy odpowiednie wnioski. Przecież to pan wspomniał o
klejnotach przeznaczonych dla pięknych dziewcząt?
- Nie - zaprotestowałem. - To właśnie pan podsunął porucznikowi tę myśl.
- Być może - zgodził się Owicki - jednakże wynikło to z naszej rozmowy.
Stąd prosty wniosek: niebezpiecznie jest prowadzić dyskusję w obecności zbyt
ciekawego oficera policji.
Uśmiechnąłem się.
- Jednak ten oficer odniósł niezaprzeczalny sukces. Klejnoty pani Jansson
odnalazły się. Wszystkie, jakie milionerka przywiozła ze Sztokholmu.
- Cóż to za sukces? - odpowiedział dyplomata. - Przecież policja nie szukała
tej garstki świecidełek o wartości, jak to obliczył skrupulatnie Kvallsposten , około
czterech tysięcy koron, ale sprawcy trzech morderstw.
- Pan uważa, że te sprawy nie łączą się?
- Nic nie uważam - zaznaczył sucho Owicki. - Prowadzenie śledztwa należy
do policji. Od wczorajszego wieczoru, to jest od rozmowy z Magnusem Torgiem,
któremu oficjalnie zakomunikowałem to, co wiedziałem o pani Jansson, jestem
zwykłym letnikiem. Marzę o kąpieli w morzu. Chyba woda nie jest zbyt zimna?
- Wczoraj miała szesnaście stopni. Niespotykana temperatura jak na połowę
czerwca. Można powiedzieć wiosna stulecia .
- No, to niezbyt ciepła. Ale trudno. Zaryzykuję kąpiel. Tym bardziej że
słoneczko przygrzewa.
- Niech pan za długo nie przebywa w wodzie i nie leży na gołym piasku -
odezwał się we mnie lekarz - w naszym wieku należy trochę uważać.
- To wszyscy chodzmy na plażę, a pan doktor będzie czuwał nad nami.
Nie mieliśmy żadnego wyboru. Ani mnie, ani nikomu z naszej grupki nie
chciało się jechać do Lund czy do Malmo. A cóż robić w Lommie jeśli nie leżeć na
plaży, skoro słońce na to pozwala?
Kiedy wracaliśmy na obiad, właśnie przed naszym pensjonatem zatrzymał się
samochód, z którego wysiedli Magnus Torg i polismastare z Lund. Skłoniłem się z
daleka. Ale porucznik podszedł do naszej grupki, przywitał się ze wszystkimi i
zwrócił się do Witolda Owickiegó:
- Dyrektor policji z Lund chciałby pana poznać.
- Proszę bardzo.
Tymczasem polismastare podszedł do nas, przywitał się ze mną i przedstawił
się Owickiemu. Podziękował mu w imieniu policji, że jako członek polskiej
ambasady nie tylko udzielił ważnych wiadomości, bardzo pożytecznych dla naszego
śledztwa, ale nie zawahał się przy tym pofatygować ze Sztokholmu aż do Lommy.
- Poczytywałem sobie to za obowiązek - grzecznie odpowiedział Owicki.
- Przyjechałem tutaj - wyjaśnił dyrektor - aby być świadkiem przesłuchania tej
dziewczyny. Panowie przyczynili się do odnalezienia klejnotów, poddaliście tę myśl
policji, może więc wezmiecie udział w rozmowie z fróken Lilljan?
- Jeśli pan dyrektor nie ma nic przeciwko temu - zgodził się Owicki bez
zbytniego entuzjazmu.
- Ja natomiast byłem bardzo zadowolony. W ten sposób moje notatki dadzą
pełniejszy obraz śledztwa. Weszliśmy całą czwórką do biblioteki. Porucznik dał znak,
żeby konstapel opuścił to pomieszczenie, i zwrócił się ostro do dziewczyny:
- Proszę mówić. I tak już wszystko wiemy. Kłamstwa na nic się nie zdadzą.
Czy to nie wstyd? Córka takich porządnych rodziców. Najbardziej szanowana rodzina
w Lommie.
Na te słowa dziewczyna znowu wybuchnęła płaczem. Magnus Torg nie
przejmował się tym. Wyjął z kieszeni celofanowy woreczek i wysypał na blat stołu
kilka pierścionków, bransoletek i broszek.
- Skąd masz te klejnoty? - zapytał dziewczynę.
- Przecież już mówiłam - Lilljan jąkała się płacząc - że pani Jansson
podarowała mi swoje klejnoty.
- Właśnie tobie - roześmiał się porucznik - wymyśl zręczniejsze kłamstwo. To
jest warte według oceny jubilerów z Lund przeszło cztery tysiące pięćset koron.
Aadny prezent! I za co? Za niebieskie oczy!
- Ależ pani Jansson naprawdę podarowała mi tę biżuterię - dziewczyna
przestała płakać i mówiła teraz dużo wyrazniej. - Ja nie kłamię!
- To dlaczego schowałaś to w domu rodziców, na dnie walizki, pod bielizną?
Jeżeli pani Jansson podarowała ci te klejnoty, to trzeba było je nosić i od razu nam
powiedzieć. A nie ukrywać, tak żeby nie można było ich znalezć.
- Kiedy... Kiedy... - dziewczyna znowu się jąkała - bałam się.
- Czego? Każdemu wolno podarować i każdemu wolno wziąć.
- Najpierw bałam się, że pani Brands zwolni mnie z pracy. A u niej jestem
zatrudniona przez cały rok. O stałą pracę w Lommie niełatwo. Zarobek też dobry, bo
każdy gość zawsze coś dołoży. Pani Brands nieraz zapowiadała me tylko mnie, ale
całej służbie, że poza pieniędzmi nie wolno nic od gości brać i o nic nie wolno się
przymawiać. Więc nie zrozumiałaby, że pani Jansson dała mi to z własnej woli.
Przecież nie prosiłam o tę biżuterię. Nawet nie śmiałam brać. Dopiero sama mi
włożyła to wszystko na rękę i powiedziała: Bierz, głuptasku, bo jeszcze się
rozmyślę .
- To trzeba nam było powiedzieć - upierał się porucznik - przecież
przesłuchiwałem fróken aż cztery razy.
- Pózniej, po śmierci pani Jansson, tym bardziej bałam się przyznać.
Obawiałam się, że policja posądzi mnie o zabójstwo albo o to, że okradłam pokój
zmarłej.
- Proszę opowiedzieć od początku wszystko, jak było - rozkazał dyrektor
policji, który dotychczas nie wtrącał się do przesłuchania.
- To było w sobotę. Nie, w niedzielę wieczorem. Przyszłam posłać tapczan.
Pani Jansson była już w pokoju. Na toaletce stała szkatułka z biżuterią - tłumaczyła
Lilljan.
- Byłam bardzo ciekawa tych klejnotów, bo widziałam, że pani Jansson ma
różne pierścionki i bransoletki. Fru Maria widząc, że ciągle zerkam na toaletkę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]