[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oświadczenie. Mówił w sposób wyważony i spokojny o tym, że trzeba być otwartym na
to, co niesie ze sobą świat, na tajemnice, których nie rozumiemy i których możemy się
bać. Przyznał, że wszechświat jest dobry i jeśli na spotkanie z nieznanym wyjdziemy z
otwartymi umysłami, zostaniemy wynagrodzeni wiedzą i zrozumieniem. Jak na mój gust
wszystko to zalatywało metafizyką i ruchem New Age. Najwyrazniej nigdy nie natknął się
na wygłodniałego wilkołaka w środku nocy. Takie spotkanie na pewno nie zakończyłoby
się dobrze.
Wyglądało na to, że jako gwiazda telewizyjna wzbudzał szacunek zebranych senatorów,
a może po prostu potrafił zjednać sobie publiczność? Traktował ich, jakby byli w jego
talk-show, wciągał ich w rozmowę i opowiadał dowcipy.
Zrobił dokładnie to, czego oczekiwał po nim Duke, a mianowicie potwierdził istnienie
świata nadnaturalnego. I pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu każdy z odrobiną oleju
w głowie uznałby Jeffreya, za newage'owego świra, a w najgorszym razie za szarlatana.
Ale w nowych okolicznościach, gdzie wampiry istniały naprawdę, Kongres Stanów
Zjednoczonych musiał potraktować go poważnie. Zastanawiałam się, czy Jeffrey poczuł się
choć trochę dumny z tego, jak go potraktowali senatorowie. Wydawał się taki spokojny.
Nachyliłam się, kiedy odezwał się Elijah Smith.
Smith nigdy nie opuszczał karawany. Ludzie, którzy chcieli do niego dołączyć, byli
przeszukiwani, zanim pozwalano im się z nim spotkać. Aż do dziś nigdy nie wypowiadał
się publicznie. W końcu miałam szansę zobaczyć go w świetle reflektorów.
Bez względu na to, co mówił o nim Jeffrey, ja tego nie dostrzegłam. Poruszał się z
wielką pewnością siebie i opanowaniem. Jego ochroniarze zostali z tyłu, w pierwszym
rzędzie wśród publiczności. Wpatrywali się w niego ze skupieniem i nie spuszczali go z
oczu.
- Heaven's Gate - szepnął Ben. Spojrzałam na niego i uniosłam brwi pytająco. - Sekta
samobójców. Ma w sobie ten samobójczy spokój. Jim Jones, David Koresh, kojarzysz?
To mnie nie pocieszyło.
Smith nie miał przygotowanego oświadczenia, więc komisja od razu przeszła do pytań:
gdzie mieszkał, czym się zajmował. Mężczyzna twierdził, że pochodzi z Kalifornii. Mnie
nigdy nie udało się odszukać jego adresu zamieszkania.
Jego karawana wciąż się przemieszczała. Może miał gdzieś skrytkę pocztową.
Na pytanie o zawód odpowiedział:
- Doradca duchowy.
To brzmiało równie surrealistycznie, jak odpowiedz Jeffreya: pośrednik
komunikacyjny". Z jakiegoś powodu nikt nie wierzył, że można stanąć przed senatem i
powiedzieć po prostu, że jest się zawodowym medium lub uzdrowicielem.
Duke drążył temat.
- Rozumiem, że pełni pan funkcję doradcy duchowego dla pewnej określonej grupy
ludzi. Może pan ją opisać?
- To wampiry i likantropy, panie senatorze. - Mówił chłodno, bez żadnego zabarwienia
emocjonalnego.
Zastanawiałam się, jak brzmiałby jego głos przez telefon. Teraz brzmiał upiornie,
hipnotycznie. Smith przyciągał do siebie ludzi jak każdy dobry kaznodzieja. Jego głos
przywodził na myśl niewyjaśnione tajemnice, niewypowiedziane mroczne sekrety.
To było dziwne uczucie. Nachyliłam się i przekrzywiłam głowę, żeby nie uronić ani
słowa. Chciałam, żeby ucichły wszystkie odgłosy w sali - szelest papierów, pokasływania.
- I co im pan doradza, wielebny panie Smith? - spytał Duke. Nie okazywał takiego
szacunku żadnemu z dotychczasowych świadków Czy naprawdę sądził, że Smith był
porządnym chrześcijańskim duchownym?
- Pomagam im odnalezć własną drogę do zdrowia. Następny odezwał się Henderson.
- Doktor Flemming zeznał w tym tygodniu, że nie udało mu się wynalezć lekarstwa. Czy
twierdzi pan, że miał pan więcej szczęścia niż nauka i medycyna?
- Panie senatorze, istnienia tych istot nie da się wyjaśnić terminologią medyczną czy
naukową. Potrzebny do tego jest wymiar duchowy i w nim trzeba szukać pomocy.
Tak właśnie myślałam. Zastanawiałam się, czy zachowam się niegrzecznie, jeśli
przesiądę się bliżej. Nie chciałam uronić ani słowa z wypowiedzi Smitha.
- Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem. Senator Duke zwrócił się do swojego
kolegi:
- Ciągle wam powtarzam, że ci ludzie są przeklęci, opętani i że trzeba przeprowadzić
nad nimi egzorcyzmy.
- To nie średniowiecze, senatorze Duke. - Henderson zwrócił się znów do świadka. -
Wielebny?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]