[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mam żołądek, ziała paląca dziura.
- Trzymasz się, dzieciaku? - Obejrzał się na mnie, kiedy
wspinaliśmy się po schodach. - Sporo w twoim życiu zmian.
Wzruszyłam ramionami, niepewna, jak odpowiedzieć na jego
pytanie.
- A co mnie to obchodzi? - Pożałowałam z miejsca ostrych słów,
ale nadal byłam podenerwowana widokiem Adne całej owiniętej
wokół Shaya przy stole. Poza tym w towarzystwie Connora czułam
się jak na kolejce górskiej. Nie miałam pojęcia, czy akurat rzuca
nieodpowiednią uwagę, czy zadaje przemyślane pytanie.
Poszukiwacze przyprawiali mnie o roz-strój emocjonalny.
- Wiesz, że w końcu będziesz musiała nam zaufać - powiedział.
Wolałam pokazać mu zęby niż zwyczajnie się do niego
uśmiechnąć.
- W końcu.
- Niech będzie. - Przystanął przy drzwiach do mojego pokoju. -
Słodkich snów, alfo.
- Dzięki - odparłam i otworzyłam drzwi.
Nie zawracałam sobie głowy zapalaniem światła; zamiast tego
rzuciłam się na łóżko i wpatrzyłam w mroczne niebo nad głową
zbyt podenerwowana, żeby sen wydawał się realną możliwością.
Mimo to wciąż czułam się znużona, zmęczona. Ból sięgał jednak
jeszcze głębiej.
Jestem sama.
Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że taka jest prawda.
Nigdy nie byłam zupełnie sama. Zawsze miałam przy sobie klan,
nieważne, jakie wyzwania stawiano akurat przede mną życie.
Kiedy zabrakło mojego klanu, poczułam się zagubiona, zupełnie
pozbawiona celu. Uciekłam z Vail, żeby ratować Shaya, ale też by
ratować swoich przyjaciół. Teraz ta decyzja wydawała się mniej
wyborem, a bardziej nieuchwytną nadzieją, której realizacja coraz
bardziej odsuwała się w czasie.
Co ja tutaj robię?
Przekręciłam się na bok, chowając twarz w poduszce i zamknęłam
oczy. W pokoju było nieco chłodno, ale nawet nie chciało mi się
przykrywać ciepłą kołdrą. Ten dokuczliwy chłód, który coraz
głębiej przenikał moje ręce i nogi, karmił moją zgłodniałą duszę.
Ciało mi się napięło, ale nawet nie drgnęłam, kiedy usłyszałam, że
drzwi uchylają się, a potem znów cicho zamykają. Pochwyciłam
zapach rozgrzanej słońcem trawy i koniczyny. Shay przeszedł
cicho przez pokój, a potem się zatrzymał.
- Wiem, że nie śpisz, Callo.
Westchnęłam, obróciłam się i spojrzałam na niego.
- A co się stało z twoją lekcją gry na gitarze? - Zabrzmiało to
złośliwie i tylko jeszcze bardziej się rozzłościłam, że Adne z taką
łatwością zalazła mi za skórę.
- Chciałem sprawdzić, czy nic ci nie jest. - Położył się na łóżku.
Odsunęłam się, obracając na plecy.
- I zostawiłeś Adne zupełnie samą? Chyba miała wielką ochotę cię
pouczyć.
Chyba miała ochotę na coś więcej.
- Musiała wracać do Denver - powiedział. - Silas pojawił się z
raportem, który miała zanieść do tamtej placówki. Ale teraz, kiedy
już tu jestem, widzę, że ty chyba wolałabyś, żebym to tobie dał
wreszcie spokój.
Nie umiałam się zorientować, czy mówił to z irytacją czy z
rozbawieniem, więc nie odpowiedziałam. Moje spojrzenie znów
powędrowało w stronę rozgwieżdżonego nieba. A potem te
maleńkie migoczące światełka zasłonił cień Shaya, który przysunął
się do mnie bliżej. Wstrzymałam oddech, kiedy zamiast wyciągnąć
się obok mnie, pochylił się nade mną. Przycisnął mnie całym
ciężarem ciała do materaca.
- Shay... - Byłam zaskoczona, ale nie przestraszona. - Co robisz? -
Podniosłam dłonie do jego torsu i przytrzymałam go pochylonego
tuż nade mną.
Palcami ujął mnie za nadgarstek i odsunął moją rękę, nie
pozwalając mi siebie odepchnąć.
- Dość już tego chowania się za swoim lękiem, Callo. Dość
uciekania - powiedział. - Możesz próbować wyrwać mi obie ręce,
jak chcesz. Ale ja i tak cię teraz pocałuję.
Przełknęłam, dostrzegając jasny, pewny błysk w jego oczach. Nie
bał się mnie. Mimo że jego palce trzymały mnie lekko,
wyczuwałam, ile ma w sobie siły; zdziwiło mnie to, ale i
podnieciło. Już nie zbliżał się do mnie z obawami, jak wtedy, kiedy
był człowiekiem. Teraz sam był Strażnikiem. A do tego
Potomkiem; to on będzie niósł Krzyż %7ływiołów. Broń, jakiej
świat jeszcze nie widział. Był prawdziwym wojownikiem. Kimś
mi równym. A może nawet kimś więcej. Uśmiechnęłam się, kiedy
dotarło do mnie, że bezbronność Shaya, która na początku
sprawiła, że chciałam uratować mu życie, znikła i została
zastąpiona żelazną siłą, która odpowiadała jego twardej,
niezłomnej woli. Już nie potrzebował mojej ochrony, ale nadal
mnie chciał. W jego twarzy widziałam głód, potrzebę wiedzy, że ja
też go pragnę. I ja go pragnęłam.
Jestem teraz wolna. Kocham go. Nie ma powodu, żeby się
powstrzymywać.
Puścił moje nadgarstki, obserwując mnie. Nie odpychałam go, ale
położyłam dłonie na twardych mięśniach jego torsu. Pochylił się w
moją stronę, a ja objęłam go ramionami za szyję, palce wplotłam w
miękkie loki. A potem jego usta dotknęły moich i lekko je
rozchyliły.
Pocałunek Shaya niósł w sobie obietnicę wolności, za którą
tęskniłam. Był słodki i delikatny jak pierwsze zielone pędy, które
przebijają się w stronę wiosennego słońca. Zamknęłam oczy i
pozwoliłam się ponieść emocjom. Delikatny, ciepły deszcz
napełniał mi usta, oblewał ciało. Shay był jasnym światłem słońca,
które rozpraszało chłody zimy.
Jego ciało przycisnęło się mocniej do mojego, a ja oplotłam go
nogami. Z jego gardła wyrwał się cichy dzwięk, ni to warkot, ni to
jęk przyjemności. Jego pocałunki stały się dłuższe, badał moje
usta, a każda pieszczota wydobywała z głębi mnie jeszcze większe
pożądanie. Przesunęłam dłońmi po jego plecach, poczułam siłę
jego ramion, pragnęłam poznać ją lepiej. Wsunął dłonie pod moją
koszulkę, głaszcząc nagą skórę na moim brzuchu i powoli
przesunął ręce wyżej. Krew mi się zagotowała.
Zerwałam z siebie koszulkę i rzuciłam ją w kąt. Poczułam, że
nagle ciało Shaya znieruchomiało, kiedy na mnie spojrzał.
Wsunęłam dłonie pod jego koszulkę, palcami sunąc nie w górę, ale
w dół, aż znalazłam guziki jego dżinsów i za-
częłam się nimi bawić. Chciałam posunąć się dalej, ale brakowało
mi śmiałości. On pochylił się i mocno mnie pocałował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]