[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ckstone'a, byłem pewien, że to halucynacje.
Quinn miał oczy jak spodki. Uniósł rękę.
- Zaraz. To było przed jej śmiercią?
- Nie wspominałem o tym na pogrzebie, bo... no cóż, po prostu w to nie wierzyłem.
Lecz potem starannie przeszukałem dom. - Otworzył teczkę leżącą na sąsiednim fotelu i
wyjął duży album. - Wszystko jest tutaj, Quinn. Boże wszechmogący, nigdy w życiu nie
byłem tak przerażony.
Quinn wziął butelkę, wstał i dolał gościowi do pełna. Oparł się o biurko i zaczął
przeglądać album. Jake kontynuował:
- Jak zostałem porwany jako dwulatek przez gosposię i jej chłopaka. Jak wysłali
żądanie okupu i Howard zrobił wszystko, by mnie odzyskać, lecz w drodze po pieniądze
wydarzył się wypadek.
Quinn zerkał na niego od czasu do czasu, czytając wycinki prasowe. Usiłował wy-
obrazić sobie ciemnowłosego chłopczyka ze zdjęć jako dorosłego mężczyznę. Patrzył na
ciemnozielone oczy Jake'a, kruczoczarne włosy i wyraźnie za wysokie czoło, którego za-
powiedź była widoczna na fotografiach.
- Matka przypadkiem znalazła się na miejscu wypadku, a potem wszystko się po-
komplikowało. Rok wcześniej straciła dziecko na SIDS4 i właśnie uciekła od swojego
partnera. Zamierzała zaszyć się gdzieś, gdzie nikt jej nie znał. Tak czy siak, w tamtej
chwili była chyba trochę niepoczytalna: hormony, żal, cokolwiek, nazwij to, jak chcesz.
Zabrała mnie więc i podawała za własne dziecko.
wego niemowlęcia w czasie snu. (przyp. tłum.)
Quinn dotarł do ostatniej strony i zatrzasnął album. Daty się zgadzały, choć w ta-
kim razie Jake byłby o rok starszy. Albo to prawda, albo wyjątkowo misterne oszustwo.
Ale dlaczego April, matka Jake'a, miałaby kłamać tuż przed śmiercią, kiedy już nie miała
nic do stracenia?
- Mój Boże - westchnął. - Jesteś Blackstone'em!
- Nie jestem Blackstone'em! - warknął Jake i ukrył twarz w dłoniach. - Co ja mam
teraz, u diabła, zrobić?
Rozmawiali i pili całe popołudnie. Quinn sugerował test DNA dla sprawdzenia,
czy April naprawdę nie była jego biologiczną matką.
- Już to zrobiłem - powiedział Jake. - Wyniki będą za parę dni.
Zgodzili się, że powinien porozmawiać ze swoimi prawnikami i księgowymi. Po-
wszechnie było wiadomo, że klauzule w testamencie Howarda Blackstone'a zawierały
sześciomiesięczne opóźnienie w wypłatach, na czas poszukiwania Jamesa.
Małe były szanse, by żyjący Blackstone'owie przyjęli go z otwartymi ramionami.
Zamysły Matta Hammonda zmierzające do wywołania burzy w zarządzie firmy stanowi-
ły dodatkową komplikację.
- Potrzebujesz Matta po swojej stronie, jeśli zwrócą się przeciwko tobie - ostrzegł
go Quinn. - I uważaj na siebie. Ryan i Ric Perrini to starzy wyjadacze. Nie ufaj nikomu.
Blackstone'owie mają gdzieś przeciek.
Tego był pewien. Tak właśnie trafił na plany ślubne Ryana i Jessiki.
Kiedy Dani w końcu wróciła, zajrzała do gabinetu z pytaniem, czy nie chcą kawy.
Odmówili, choć pewnie by się im przydała, biorąc pod uwagę stan butelki.
4
SIDS (Sudden Infant Death Syndrome) - zespół nagłego zgonu niemowląt: to gwałtowna śmierć zdro-
- Nie obawiaj się - uspokoił Quinn przyjaciela, który niepewnym wzrokiem patrzył
za Dani. - Zachowam to dla siebie.
- Traktujesz ją serio?
Pytanie za milion dolarów, pomyślał Quinn.
- Zdefiniuj „serio".
- W tej chwili nie potrafiłbym zdefiniować najprostszej rzeczy.
Quinn długo już się zastanawiał nad tym pytaniem, ale mało się zbliżył do odpo-
wiedzi. Rozważył związki, które były dla niego ważne. Był dumny z Lucy, która wydo-
stała się z samego dna, jak z prawdziwej siostry. Obserwowanie, jak Jake staje się pew-
nym siebie, odnoszącym sukcesy biznesmenem wielkiego kalibru, było jedną z najwięk-
szych przyjemności w jego życiu. Nie miał wątpliwości, że Jake poradzi sobie z Blackst-
one'ami. Jego rodzice wciąż mieli motywację do naprawiania wszystkiego dookoła sie-
bie. Teraz walczyli o fundusze na zakup wozu kempingowego, by uczynić z niego ru-
chome centrum pomocy dla dzieciaków z gorszych ulic Newtown.
Kochał ich i był dumny ze swojego udziału w ich sukcesach. Dzielenie się nie było
dla niego niczym nowym. Żył, dzieląc się wszystkim, do śmierci Laury - a potem nie
miał już nic... Tylko jakoś nie mógł się wydostać z Port Douglas...
Pracował z pasją, odnosił wielkie sukcesy, lecz właściwie robił dokładnie to samo
co pięć lat temu, podczas gdy inni poszli naprzód.
- Zawsze czułem - powiedział - że to nie w porządku żądać od kobiety, by siedziała
i czekała, gdy ja się rozbijam po całym świecie.
- Kłamczuch! - zakpił Jake. - Nigdy w ogóle nawet nie pomyślałeś, by kobietę o to
poprosić.
- Jest pewna dama w Mediolanie. Spędzam z nią jedną, dwie noce co kilka miesię-
cy. Lubię ją, ale oboje wiemy, że to wszystko. Pamiętam o jej urodzinach, kupuję jej mi-
łe prezenty, zabieram ją gdzieś... - Opróżnił kieliszek. - Ale nic więcej. I było mi z tym
dobrze, psiakrew!
- Najwyższy czas. - Jake wstał, podszedł do biurka i wlał resztki z butelki do kie-
liszka przyjaciela.
- Co ty powiesz! - warknął Quinn. Spoważniał.
- Ona jest inna niż wszystkie. Każda chwila z nią jest zajmująca. Znienacka całe
moje życie, którym się tak cieszyłem...
- Jest do kitu - uzupełnił Jake współczująco.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]