[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najpierw mnie.
Kasyx próbował ominąć diablę, lecz na wpół dojrzała istota wpiła się w jego ramię.
Kasyx odtrącił ją ostrym wyładowaniem energii. Diabeł krzyknął, Kasyx odepchnął go na bok i
rzucił się na Yaomauitla, wymawiając równocześnie formułę, która zwalniała całą jego
energię.
Yaomauitl był jednak zbyt szybki. Jego płaszcz zawirował, a Stra\nik Mocy odrzucony
został w ci\bę potomków szatana.
- Kasyxie! - krzyknął Tebulot. Rozległa się ogłuszająca eksplozja, która oświetliła cały
świat, oślepiającą białością i rozbiła powietrze na atomy. Gdy Tebulot zdołał znów otworzyć
oczy, Kasyx siał z wyprostowanymi w górze ramionami, jego dłonie błękitnie lśniły
elektrycznością, a wokół rozpościerały się migoczące bariery czystej energii. Pełgały nad
ziemią, rozszczepiały grunt, wyładowując się w ognistych eksplozjach i błyskawicach.
Samena ujrzała przez chwilę Yaomauitla, osłaniającego płaszczem oczy. Odczepiła
eksplodujący grot, nało\yła go na palec i wycelowała. W tej samej chwili, gdy strzelała, płaszcz
Yaomauitla opadł nagle na pustynną ziemię. Diabeł zniknął. Grot przemknął przez ciemniejące
niebo i zniknął bez eksplozji.
Wyładowania słabły z wolna. Samena i Tebulot podeszli niespiesznie do Kasyxa
stojącego na stoku obok pustych zbroi swoich wrogów i martwych ciał potomków Yaomauitla,
zwiniętych, lśniących czerwono jak pisklęta, które wypadły z gniazda. Pomimo śniegu, zaczęły
się ju\ kłębić wokół nich muchy.
- Kasyxie? - spytał łagodnie Tebulot. Kasyx opuścił ramiona i spojrzał na swe dłonie.
- W porządku - oznajmił w końcu. - Zu\yłem całą energię, ale nic mi się nie stało.
Samena objęła go ramionami. - Kasyxie - powiedziała głosem tak cichym, \e ledwie ją słyszał.
- Przykro mi, \e to musiało się tak potoczyć - stwierdził Kasyx, spoglądając na
pobojowisko.
- Yaomauitl uciekł - powiedziała Samena. - Próbowałam go zastrzelić, lecz zniknął.
Z powrotem do świata jawy. - Kasyx nie musiał dodawać, \e oni tam ju\ nigdy nie
wrócą. śe ich \ycie trwać będzie tak długo, jak istnieć będzie ten sen, i \e jego pejza\ jest
ostatnia rzeczą, którą widzą ich oczy.
- Jesteśmy zupełnie wyprani z mocy? - spytał Tebulot.
- Dętka - westchnął Kasyx z krzywym uśmiechem, - Nie jestem zaiste Duracellem
wśród Wojowników Nocy prawda?
- Ja mam jeszcze trochę energii - Tebulot uniósł broń, pokazując skalę.
- Ja te\ - dodała Samena. Kasyx pokręcił powoli głową.
- Nie łudzmy się, \e to wystarczy. Ale mo\emy spróbować, to i tak niczego nie
pogorszy.
Skinął na nich, by stanęli po bokach i poło\yli dłonie na jego ramionach. Zamknął oczy
i poczuł, jak przeciekają weń małe rezerwy energii.
- No i...? - spytał z niepokojem Tebulot. Kasyx dotknął palcem czoła.
- Przykro mi. Gdyby choć jeszcze trochę... Nie jestem nawet w stanie wyrysować
ośmiokąta.
Tebulot rzucił maszynę na ziemię.
- Có\, miło było spróbować.
Wówczas usłyszeli wycie. Dzikie, wysokie wycie, zupełnie jakby ktoś krzyczał z
radości. Odwrócili się i spojrzeli w górę. Niewysoko ponad dnem doliny leciał Xaxxa. Obie
zwinięte w pięści dłonie trzymał triumfalnie w górze. Wylądował obok i uścisnął im wszystkim
ręce, po czym zaczął podziwiać zdewastowaną przez nich okolicę.
- Jak wam się to udało?
- Powiedz raczej - odezwał się Kasyx - jak tobie udało się pozbyć tych włóczni?
- Stara sztuczka pilotów z pierwszej wojny światowej -wyjaśnił Xaxxa. - Widziałem to
na Błękitnym Maxie George'a Pepparda. Gdy ktoś cię ściga, nurkujesz a\ do ziemi.
Wyciągasz w ostatniej chwili, a on nie nadą\a.
- Ale dlaczego zabrało ci to tyle czasu? - spytał Tebulot.
- W Błękitnym Maxie mieli rację, \e tego nie nadu\ywali. Zaraz po wyjściu z
nurkowania traci się na chwilę przytomność. Dlatego trochę trwało, nim się pozbierałem.
- Ale ile energii ci zostało? - spytał Kasyx.
- Nie wiem. Czemu? - Xaxxa zmarszczył brwi. Oddaj mi ją.
Xaxxa spojrzał podejrzliwie na Kasyxa, lecz nie zadając ju\ dalszych pytań, poło\ył
dłoń na jego ramieniu. Kasyx poczuł, jak wpływa w jego ciało strumień energii, dołączając do
porcji od Tebulota i Sameny.
- I co? - niepokoił się Tebulot.
Grunt zaczął drgać i falować pod ich stopami. Znali ten rytm - rytm oddechu śpiącego,
który z wolna zaczynał się budzić. Zwiat trząsł się i przechylał, wiedzieli, \e nie są w stanie
uciec z tego snu, \e wkrótce zapadną się w absolutną pustkę, \e zostaną zapomniani przez
wszystkich na zawsze, jakby nigdy nie istnieli.
- Nie jestem pewien - zawahał się Kasyx. - Nie mam za grosz pewności.
- No có\, spróbuj - zachęcił go Tebulot. - Musisz spróbować.
- Niech będzie - zgodził się Kasyx unosząc ręce. Wyrysował w powietrzu ośmiokąt.
Był bardzo blady i ledwie się jarzył. Był jednak widoczny. Złączyli dłonie, a Kasyx
naprowadził oktagon nad ich głowy.
- Modlę się, by się udało - powiedziała Samena. Grunt trząsł się pod ich stopami, a gdy
blado lśniący ośmiokąt z wolna dotknął gruntu, opuszczając się z nimi w środku, powiedzieli
chórem: - Amen.
20
John Lund kroczył wolno promenadą. Mijał właśnie domek Henry'ego, gdy ujrzał
nieznajomego młodego mę\czyznę w szarym golfie i szarych spodniach, który wyraznie
usiłował wyłamać frontowe drzwi. John przystanął i przyglądał się temu przez parę minut.
Wczesno-poranna bryza łopotała jego podniszczoną marynarką. W końcu podszedł, zdejmując
swą panamę.
- Przepraszam, młody człowieku, ale nie sądzę, \eby to był pański dom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]