[ Pobierz całość w formacie PDF ]
L R
T
Patrzyła na niego z nieruchomą twarzą.
- Ja też przepraszam. To była tak samo moja wina jak twoja. Nie powinnam cię
prowokować. Oboje nas poniosło. To wszystko.
Kiwnął z uznaniem, potem znowu odchrząknął.
- Przyjście tutaj po tym, co się stało, wymagało niemałej odwagi, Josie.
- Dawno temu przekonałam się, że ucieczka niczego nie rozwiązuje. Próbuję teraz
po prostu wyciągać wnioski ze swoich błędów. Nie popełnię tego samego dwa razy -
próbowała rozładować sytuację.
- Nie, nie wyobrażam sobie, żebyś mogła.
Z odległego krańca polany dochodziło rżenie konia. Chyba oszalałam. Tuż potem,
jak całowałam go jak nierządnica, zaczynam się zachowywać jak nudna stara panna.
Kiedy ją całował, po raz pierwszy od lat poczuła się znowu kobietą. Zapomniała już, ja-
kie to mogło być miłe. Chciała to powtórzyć. Niezwłocznie. Niezdecydowana czer-
wieniła się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Wobec tego zostawię cię, żebyś kontynuowała swoją pracę, i powiem tymczasem
arrivederci. - Odwrócił, żeby odejść, a ona poczuła potężną chęć, by go zawołać. Lecz
Dario wskoczył już na siodło i zawrócił konia szerokim łukiem, przechodząc bardzo bli-
sko miejsca, gdzie stała. Objeżdżając wolno polanę, torturował ją widokiem swoich ob-
cisłych bryczesów. Uniósł kąciki ust w uśmiechu. - Następnym razem, kiedy twój plan
pracy pozwoli ci znowu na odrobinę spontaniczności, daj mi koniecznie znać. - Ruszył
galopem w stronę trawiastego wzgórza.
Josie stała, spoglądając za nim. Czuła rozczarowanie i dziwną pustkę. Pożądanie
gasło w niej, kiedy patrzyła, jak odjeżdżał. Ale nie zginęło całkowicie. Skoro zakoszto-
wała jego pocałunków, wiedziała, że nigdy nie zginie.
L R
T
ROZDZIAA PITY
Dario nie odwrócił się. Galopował prosto do stajni. Tam zeskoczył z konia, pozwa-
lając ogierowi, żeby sam znalazł drogę do najbliższego chłopca stajennego. W trudnych
chwilach szukał ukojenia w sztuce. Pomaszerował prosto do swej pracowni w piwnicach
castello. Wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. Oparł się o nie ciężko, próbując myśleć.
Od śmierci Arietty włóczył się od kobiety do kobiety, przebierając wśród nich, ale nigdy
nie zostając z żadną długo. Zawsze wymykał się, zanim emocje mogły złapać go w swoje
lepkie objęcia. Inni mogli mu zazdrościć, ale widzieli tylko jego swobodę i dystans.
Przybierał pełną wdzięku maskę. Aż do teraz nie dbał zresztą o to, co myśleli inni. Dziś
rano pozwolił opaść skorupie nonszalancji.
Zatem co takiego zdarzyło się dzisiaj? Doktor Josie Street.
Napawał się ich pocałunkami z przyjemnością, jakiej nie doświadczył od lat. %7ły-
wiołowa, pierwotna żądza wezbrała, pozbawiając go niemal kontroli. Na moment zapo-
mniał o Arietcie. Gdy Josie potem uciekła, nie mógł za nią pobiec. Wyrzucił z siebie po-
tok przekleństw. Po śmierci narzeczonej podobało mu się przecież wiele kobiet. Co ta-
kiego stało się dzisiaj, że wypowiedział głośno jej imię?
Może to dlatego, że Josie tak bardzo różniła się od wszystkich tych kobiet? W
pierwszej chwili wydawała się uporządkowana i poważna, ale wyczuwał w jej głębi
prawdziwy ogień. Tamte kobiety, które walczyły o jego względy, nigdy nie kryły swojej
pasji. Próbowały jej użyć jako wabika. Josie walczyła, żeby ukryć swoją za wszelką ce-
nę.
Po tym względem jesteśmy do siebie podobni, pomyślał. Przez większość czasu
milczała, ale to już go nie mogło zwieść. Nie po tym, jak poczuł ciepło i namiętność jej
pocałunków. Te kilka momentów wyzwoliło w niej prawdziwą tygrysicę. Dario czuł in-
stynktownie, że gdyby wykorzystał jej obudzoną pasję, Josie nigdy by sobie tego nie wy-
baczyła. Ani jemu.
Była też inna przyczyna, dla której się pohamował. Czas zatarł nieco wspomnienie
o Arietcie. Z jakiegoś powodu jednak teraz znowu ożyło, kiedy zareagował na Josie. Cią-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]