[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wetknął mu do ust zapalonego papierosa.
No jak?
Policjant z humorem dotknął skrwawionego bandaża, którym owinięto mu udo po-
wyżej kolana.
Okropnie boli, ale nic mi nie będzie, panie inspektorze.
Dzielny chłopiec powiedział Gregory. Nie martw się, dostaniemy go.
Landrover odjechał, a w tej samej chwili tuż obok nich zahamował samochód poli-
cyjny wracający drogą od strony farmy. Z wozu wyskoczył sierżant Dwyer.
Znalezliście coś? spytał Yanbrugh.
Nie ma tam żywej duszy, panie nadinspektorze. Ale wygląda na to, że mieli tu me-
linę przez dłuższy czas. Była jakaś strzelanina.
A to co znowu za zagadka? mruknął Yanbrugh, marszcząc brwi.
Sto pięćdziesiąt tysięcy funtów to ładny grosz zauważył Gregory. Może któ-
ryś z nich chciał wziąć większą dolę.
Gregory zwrócił się do Dwyera.
A co z tym samochodem, któryśmy słyszeli?
Znalezliśmy go o milę dalej, obok starej kopalni. Zielony sportowy morris
oxford.
A pasażerowie?
Ani śladu. Sierżant i dwóch ludzi poszło tym tropem, ale potrzebują wsparcia.
Yanbrugh zwrócił się do Gregory ego:
Mówił pan, że nie można wydostać się z doliny inną drogą.
Gregory skinął głową.
Drogą nie. Ale można przejść piechotą przez góry. Wyjął z kieszeni mapę i rozło-
109
żył ją.
Proszę spojrzeć, tu jest stare osiedle górnicze i ruiny kopalni, po tej stronie grzbie-
tu górskiego.
Yanbrugh przyglądał się przez chwilę mapie, po czym wskazał palcem podwójną
przerywaną linię, oznaczającą Długi Skrót.
Co to takiego? Kanał?
Na to wygląda. Prawdopodobnie dawniej spławiali tamtędy rudę.
Jeśli jest żeglowny, stanowi doskonałą drogę odwrotu. Powinno się go zasypać.
Gregory podszedł do najbliższego wozu policyjnego i połączył się z komendą. Yan-
brugh popatrzył na zbocze. Policjanci ścigający Morgana dotarli na szczyt i znikali je-
den po drugim za krawędzią grzbietu górskiego.
Niechaj im szczęście sprzyja, pomyślał. W tej chwili tamten jest już po drugiej stro-
nie i dobrze wyciąga nogi.
Ktoś, kogo znamy, panie nadinspektorze? spytał Dwyer, podchodząc do niego
i wskazując w kierunku strumienia.
Jack Pope odparł Yanbrugh. Pozostałych dwóch nie znam. Zresztą jeden
spłonął w samochodzie.
A może to był Rogan?
Nie sądzę. Za niski.
W tej chwili wrócił Gregory.
Przyślą nam wszystkie samochody i wszystkich ludzi, jakich mają pod ręką. Ob-
stawimy teren.
A co z sąsiednią doliną?
Posłałem tam dwa wozy powiedział Gregory, ocierając deszcz z twarzy i uśmie-
chając się porozumiewawczo. Na pewno nam się nie wymknie. To nie jest wielkie
miasto z tysiącem bocznych uliczek. Z łatwością obstawimy te kilka dróg.
Więc nie mamy o co się martwić powiedział Yanbrugh. Chciałbym rzucić
okiem na farmę, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
A co z tym Soamesem? Przyprowadzić go? Może uda się z niego coś wycisnąć?
Doskonały pomysł powiedział Yanbrugh. Może nam wyjaśni kilka zagadek.
Odwrócił się i w strugach ulewnego deszczu poszedł za Dwyerem do radiowozu.
* * *
Bystry umysł Soamesa pracował na pełnych obrotach, szukając jakiegoś wyjścia
z trudnej sytuacji. Skuty kajdankami, siedział między dwoma policjantami w radiowo-
zie jadącym drogą z Ambleside do Scardale. W pewnej chwili samochód zwolnił kie-
rowca ostrożnie omijał miejsce wypadku. Stało tam kilka samochodów; spoza zbocza
na szosę gramoliło się kilku mężczyzn z noszami. Soames spojrzał na bezkształtną masę
110
pod białym prześcieradłem. Jedna ręka zwisała bezwładnie z noszy, z martwych palców
płatami odłaziło ciało, powiew wiatru przyniósł słodkawy zapach spalenizny.
Młody policjant, siedzący obok, odwrócił głowę i popatrzył zimno na zatrzymane-
go.
Ma pan szczęście. Wyjdzie pan z tego z piętnastoletnim wyrokiem w przeciwień-
stwie do tamtych.
Soamesowi zrobiło się niedobrze. Tylko raz w życiu okazał się na tyle głupi, by prze-
kroczyć zaczarowaną granicę między tym, co zgodne z prawem, a tym, co nielegalne.
Konsekwencje były opłakane. Nagle zrozumiał, że tym razem posunął się o wiele dalej.
Włosy zjeżyły mu się na głowie i zaschło w gardle. Tymczasem radiowóz wjechał przez
bramę na podwórko i zatrzymał się obok wozu policyjnego stojącego na wprost drzwi
wejściowych.
Policjanci wyprowadzili Soamesa z samochodu. Szedł za nimi przez podwórko, a po-
tem pobielanym korytarzem. To wszystko było jak zły sen. Nieprzytomnym wzrokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]