[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byłaś w Nowym Jorku. . .
Mam wrażenie, że wyprzedzasz mnie w ilości pytań.
Nie wiedziałem, że znowu gramy. Sądziłem, że zwyczajnie rozmawiamy.
Dobrze więc: tak.
Powiedz mi jeszcze coś, a może potrafię ci pomóc. Uśmiechnęła się.
Nie potrzebuję pomocy. To ty masz kłopoty.
Czy mogę spytać mimo wszystko?
Pytaj. Każde twoje pytanie zdradza mi coś ciekawego.
Wiedziałaś o najemnikach Luke a. Czy odwiedziłaś także Nowy Meksyk?
Owszem, byłam tam.
Dziękuję rzekłem.
To wszystko?
To wszystko.
Doszedłeś do jakichś wniosków?
Może.
Powiesz mi, o co chodzi?
Z uśmiechem pokręciłem głową.
Nie wracałem już do tego. Kilka zawoalowanych aluzji po drodze dowodziło,
że zastanawia się, co nagle odkryłem lub dostrzegłem. To dobrze. Postanowiłem
trzymać ją w niepewności. Chciałem się zrewanżować za małomówność w tych
kwestiach, które mnie interesowały najbardziej. Może to doprowadzi do pełnej
wymiany informacji. Poza tym, naprawdę doszedłem do niezwykłych wniosków.
Nie były jeszcze kompletne, ale jeśli się nie myliłem, prędzej czy pózniej będzie
mi potrzebny dalszy ciąg odpowiedzi. Czyli nie do końca blefowałem.
Wokół nas trwało popołudnie: złociste, pomarańczowe, czerwone, żółte, z je-
siennowilgotnym aromatem niesionym podmuchami wiatru. Niebo było błękitne,
jak pewne kamienie. . .
Może z dziesięć minut pózniej zadałem bardziej neutralne pytanie.
Możesz mi pokazać drogę do Amberu?
Nie znasz jej?
Pokręciłem głową.
Nigdy nie byłem w tej okolicy. Wiem tylko, że istnieją szlaki biegnące tędy
i prowadzące do Wschodniej Bramy.
Zgadza się. To chyba kawałek dalej na północ. Poszukajmy.
75
Zawróciła do drogi, którą jechaliśmy jeszcze niedawno. Skręciliśmy w nią, co
uznałem za logiczne. Nie komentowałem niezbyt precyzyjnej wypowiedzi Vinty.
Spodziewałem się za to, że zwróci uwagę, że nie określiłem swoich planów na
przyszłość. Miałem wrażenie, że tego ode mnie oczekuje.
Niecałe półtora kilometra dalej dotarliśmy do skrzyżowania. W lewym dal-
szym rogu stał kamień, na którym wyryto odległości do Amberu, z powrotem do
Baylesport, do Baylecrest na wschodzie i jakiegoś Murn prosto przed nami.
Co to jest Murn? zainteresowałem się.
Taka mała wioska. Hodują krowy.
Aby to sprawdzić, musiałbym przejechać prawie trzydzieści kilometrów.
Zamierzasz konno wracać do Amberu? spytała.
Tak.
Dlaczego nie użyjesz Atutu?
Chcę lepiej poznać okolice. To mój dom. Podoba mi się tutaj.
Przecież uprzedzałam cię. . . o zagrożeniu. Kamienie cię naznaczyły. Oni
mogą cię wyśledzić.
To jeszcze nie znaczy, że wyśledzą. Wątpię, by mocodawca wczorajszych
napastników wiedział już, że mnie spotkali i zawiedli. Gdybym nie wyszedł na
kolację, wciąż jeszcze czailiby się w mieście. Jestem pewien, że mam kilka dni
łaski. Zdążę usunąć te znaki, o których mówisz.
Zeskoczyła z siodła i pozwoliła koniowi skubać rzadką trawę. Zrobiłem to
samo. To znaczy zsiadłem.
Chyba masz rację przyznała. Po prostu wolałabym, żebyś nie podej-
mował żadnego ryzyka. Co planujesz po powrocie?
Jeszcze nie wiem. Przypuszczam, że im dłużej będę czekał, tym bardziej
zniecierpliwi się osoba stojąca za wydarzeniami ostatniej nocy. I może wyśle ja-
kiegoś osiłka.
Chwyciła mnie za ramię i odwróciła tak, że nagle znalazła się tuż przy mnie.
Byłem lekko zaskoczony, lecz, wolna ręka odruchowo objęła damę, jak to zwykle
czyni przy takich okazjach.
Nie miałeś chyba zamiaru odjeżdżać teraz? Bo jeśli tak, jadę z tobą.
Nie odparłem zgodnie z prawdą. Planowałem wyjazd jutro rano, po
dobrze przespanej nocy.
Więc kiedy? Wciąż mamy wiele do omówienia.
Doprowadziliśmy chyba tę zabawę w pytania i odpowiedzi tak daleko, że
żadne z nas nie ma ochoty posuwać się jeszcze dalej. . .
Są pewne sprawy. . .
Wiem.
Niezręczna sytuacja. Tak, była atrakcyjna. I nie, w takim sensie wolałem nie
mieć z nią nic wspólnego. Częściowo dlatego, że czułem, iż pragnie jeszcze cze-
goś nie byłem pewien czego. A częściowo ponieważ dysponowała niezwykłą
76
mocą, na działanie której wolałem się nie wystawiać. Jak zwykle mawiał mój
wujek Suhuy, występując formalnie jako czarodziej: Jeśli czegoś nie rozumiesz,
nie baw się tym . A miałem przeczucie, że wszystko poza przyjazną znajomością
może się przerodzić w pojedynek energii.
Dlatego pocałowałem ją szybko, by pozostać na przyjaznym gruncie, i uwol-
niłem się.
Może wyruszę jutro powiedziałem.
To dobrze. Miałam nadzieję, że zostaniesz na noc. Może nawet dłużej. Będę
cię chronić.
Owszem, jestem jeszcze bardzo zmęczony.
Musimy cię dobrze karmić, żebyś odzyskał siły.
Musnęła czubkami palców mój policzek i nagle uświadomiłem sobie, że skądś
ją znam. Skąd? Nie wiedziałem. I to także trochę mnie przestraszyło. Nawet bar-
dziej niż trochę. Kiedy ruszyliśmy z powrotem do Arbor, zacząłem planować, jak
wymknąć się stamtąd jeszcze nocą. I tak, siedząc w swoim pokoju, sącząc z kie-
licha wino nieobecnej gospodyni czerwone i obserwując świece migoczące
w podmuchach bryzy wpadających przez otwarte okno, czekałem. Przede wszyst-
kim, by w domu zapadła cisza, co już nastąpiło. Po drugie, by minął odpowiedni
czas. Drzwi były zaryglowane. Przy kolacji wspomniałem kilkakrotnie, jak bardzo
jestem zmęczony, a potem wyszedłem wcześnie. Nie jestem takim egocentrycz-
nym samcem, by wierzyć, że każda kobieta mnie pragnie; jednak Vinta dała do
zrozumienia, że może mnie odwiedzić. Musiałem jakoś wytłumaczyć swój ciężki
sen.
Nie chciałbym jej urazić. Miałem aż nadto problemów, by dodatkowo zwra-
cać przeciwko sobie tego niezwykłego sprzymierzeńca. %7łałowałem, że nie mam
jakiejś dobrej książki, ale ostatnią zostawiłem u Billa. Gdybym spróbował ją teraz
ściągnąć, może Vinta wyczułaby posłanie jak kiedyś Fiona wiedziała, że tworzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]