pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

59
RS
dwór i zobaczył Macka, wysiadającego z furgonetki. Pewnie
przyjechał, żeby z niego szydzić. Bo nawet ktoś tak pozbawiony
artystycznych talentów jak Mack, widząc jego najświeższą pracę,
będzie musiał się domyślić, że artysta jest w dołku. By uniknąć kpin,
zdjął wilgotne płótno ze sztalug i odstawił je do kąta, zastępując
czystym.
Mack wszedł kilka sekund pózniej, niosąc torbę z kanapkami
oraz kilka butelek wody mineralnej. Spojrzał na nietknięte płótno i
uniósł wymownie brwi.
- Blokada artystyczna? - zapytał, tłumiąc śmiech.
- Nie - skłamał Ben. - Właśnie miałem zacząć nowy obraz, ale
nawet nie zdążyłem sięgnąć po pędzel.
Wzrok Macka spoczął na palecie z rozrobionymi, mokrymi
farbami.
- Ach tak?
- Coś tam wcześniej wykańczałem - tłumaczył Ben, czując, że
się jeszcze bardziej pogrąża.
Mack mógł się nie znać na sztuce, znał za to doskonale swojego
młodszego brata. Zwietnie też potrafił skontrować każdą próbę uniku.
- Mogę zobaczyć? - Miał minę niewiniątka, lecz zdradzał go
rozbawiony wzrok.
- Nie, wyrzuciłem go - burknął Ben. - Był nieudany.
- Może siedziałeś za blisko i straciłeś perspektywę? - Mack
uśmiechał się coraz szerzej. - Chcesz usłyszeć moją opinię?
60
RS
- Lepiej podaj mi jedną z tych kanapek, a opinie na temat sztuki
zostaw ludziom, którzy się znają na rzeczy.
- Masz na myśli Kathleen Dugan? - Mack wręczył mu kanapkę z
pieczonym indykiem. - No tak, ona uchodzi za eksperta w swojej
branży.
- Prędzej mi kaktus wyrośnie, niż wpuszczę ją do pracowni -
wściekł się Ben.
- Bo uważasz, że się nie zna? A może dlatego, że to Destiny was
sobie przedstawiła? - Irytujący uśmiech nie znikał z twarzy Macka. -
Swoją drogą, twoja podejrzliwość nie jest tak całkiem nieuzasadniona.
- Sam wiesz co nieco na ten temat, prawda? - rzucił Ben.
- Nie będę się wypierał.
- Atak przy okazji, czego tu właściwie szukasz?
- Tak tylko wpadłem, żeby zobaczyć, co u ciebie słychać -
oświadczył Mack.
- Przecież byłeś tu w czwartek. A dziś jest sobota. Ile mogło się
wydarzyć przez dwa dni?
- Powiedziałbym, że to zależy od tego, co sobie zaplanowała
Destiny - odparł z uśmiechem Mack. - Czy Kathleen już tu zaglądała?
- Nie, nie pokazała się-przyznał Ben.
- No i co? Ulżyło ci? - Mack zmierzył go uważnym wzrokiem.
- Oczywiście.
- Nie słyszę w twoim głosie radości, braciszku. Co więcej,
tamtego wieczora odniosłem wrażenie, że przypadliście sobie do
gustu. Przyznaj się, liczyłeś w duchu na jej wizytę.
61
RS
- Staraliśmy się tylko być wobec siebie uprzejmi -burknął Ben.
- Ten pocałunek, to był rzeczywiście bardzo uprzejmy gest -
przyznał kpiąco Mack.
Ben poczuł, że twarz mu płonie.
- Jaki pocałunek? - udał zdumienie.
Mack blefuje. Pewnie myśli, że jeśli zostawi się kobietę z
mężczyzną nawet na moment, to wynik da się przewidzieć. Może
sądzi innych wobec siebie, bo zachowałby się w taki właśnie sposób,
gdyby wylądował sam na sam z atrakcyjną kobietą - oczywiście zanim
poznał Beth.
- Ten, na którym was przyłapałem, kiedy wróciłem do jadalni -
wyjaśnił Mack, obalając tym samym teorię Bena. - Wyglądaliście na
niezle zaprzyjaznionych.
W obliczu prawdy Benowi pozostała już tylko urażona godność.
- A ty co tam robiłeś, do cholery? Szpiegowałeś nas?
- Nie - odparł jego brat ze spokojem. - Destiny posłała mnie,
żebym zapytał, ile kawałków ciasta ma dla was zostawić, bo resztę
chcieliśmy zabrać z Beth dla dzieci w szpitalu.
- Nie słyszałem, jak wchodziłeś do jadalni - bronił się Ben.
- Nic dziwnego. Ben zmarszczył brwi.
- Ale nie popędziłeś ż powrotem do kuchni, żeby natychmiast
wszystkim donieść, co zobaczyłeś?
- Skądże znowu! - Mack poczuł się urażony. - Powiedziałem
tylko Destiny, że zjedliście już swoje porcje i mogę wobec tego wziąć
resztę.
62
RS
- Ach, to dlatego nie znalazłem w nocy ni okruszka, kiedy mnie
dopadł głód - westchnął Ben.
Mack uśmiechnął się znacząco.
- Pomyślałem sobie, że coś mi się należy za moją dyskrecję.
- Masz rację - westchnął Ben. - To w sumie niska cena za to, że
nie dałeś Destiny broni do ręki. Kto wie, co by sobie zaczęła
wyobrażać, gdyby się dowiedziała, że wygrała pierwszą rundę.
- Och, niech ci się nie wydaje, że postawiła na tobie kreskę,
braciszku. Na to nie licz. Szczerze mówiąc, gdybym był tobą,
uważałbym odtąd podwójnie. Coś mi mówi, że gdzie się nie
obejrzysz, zawsze zobaczysz Kathleen.
Ben wolał nie mówić bratu, że już i tak wciąż ma ją przed
oczyma. Ta kobieta do tego stopnia zawładnęła jego myślami, że nie
potrafił się już od niej uwolnić.
Kathleen nie wykazywała się szczególną cierpliwością w
interesach. Na rynku sztuki panowała duża konkurencja, a ona
nauczyła się, że trzeba kuć żelazo, zanim ktoś inny sprzątnie jej sprzed
nosa upatrzony obiekt.
Destiny doradzała jej, by się nie spieszyła, jeśli chodzi o Bena,
ale ona wolała nie ryzykować. Gdyby wiadomość jego o talencie
rozeszła się jakimś sposobem, musiałaby walczyć z masą chętnych o
prawo zorganizowania pierwszej wystawy... a może nawet
reprezentowania jego interesów? Zwiadomość, że Ben będzie
wyjątkowo opornym kandydatem, stanowiła w jej oczach dodatkową
atrakcję.
63
RS
W niedzielę po Zwięcie Dziękczynienia już o siódmej rano
jechała w stronę wzgórz Middleburga. Liście szybko opadały z drzew,
ale wokół wciąż dominowały cudne kolory jesieni. Poranek był
słoneczny i ciepły, a na pastwiskach, za białymi ogrodzeniami, pasły
się konie. Nic dziwnego, że Ben kochał malować przyrodę, skoro
przyszło mu żyć w tak sielankowym pejzażu.
Kathleen uzbroiła się dobrze na tę okazję. Wiozła nie tylko dwa
pojemniki świetnej kawy z mlekiem, ale i całą torbę rożków z
konfiturą, które upiekła poprzedniej nocy, kiedy myśli o Benie i jego
obrazach nie pozwoliły jej zasnąć. Powtarzała sobie przy tym, że
ciasteczek nie należy taktować jak przynęty, i że wcale nie wzięła
sobie do serca informacji Destiny, iż Ben lubi słodycze. Poczęstunek
miał być raczej czymś w rodzaju rekompensaty za to, że zakłóci mu
spokój niedzielnego poranka.
Siedziała jeszcze za kierownicą, z włączonym silnikiem, kiedy
Ben wyłonił się z domu, ubrany w kolejną parę potwornie
zachlapanych dżinsów, sportową bluzę i adidasy. Nieogolony i
potargany, wyglądał jak uosobienie seksu. Gdyby go lepiej ubrać,
zakasowałby hollywoodzkich amantów.
Przyjechała tu jednak tylko dlatego, że jego talent (a nie męski
wdzięk) budził w niej dreszcz podniecenia. Rzecz jasna czasami
trudno oddzielić jedno od drugiego, jednak ona w życiu prywatnym
starała się trzymać jak najdalej od artystów. Większość była zbyt
skupiona na sobie, by warto było ryzykować bliższą znajomość.
64
RS
Nauczona przykrym doświadczeniem, przysięgła sobie, że będzie się
wystrzegać zwłaszcza kapryśnych ponuraków. Dlatego też Ben
Carlton nie mógł stanowić najmniejszego zagrożenia dla
Kathleen. Koniec. Kropka.
Jadąc tu, spodziewała się, że będzie próbował ją odprawić, i
szykowała się już w duchu na kłótnię. Nie była przygotowana na
błysk radości w jego oczach, gdy zobaczył, jak niesie pojemniki z
kawą.
- Jeżeli jeden z nich jest dla mnie, wybaczę pani tę nieproszoną
wizytę-powiedział, sięgając po kubek.
- Jeżeli dzięki kawie zostanę wpuszczona do pracowni, co
dostanę za te świeżo upieczone rożki? - Pomachała mu torbą przed
nosem.
- Zamknę psy-powiedział.
- Nie ma tu żadnych psów - rzuciła.
- Nie zauważyła pani tabliczki przy bramie?
- Zauważyłam, ale pańska ciotka uprzedziła mnie, że to tylko na
pokaz.
- Nic dziwnego, że ludzie pakują się tu, kiedy tylko najdzie ich
ochota - burknął ze złością Ben. - Muszę z nią porozmawiać. Nie
życzę sobie, by zdradzała obcym ludziom tajniki zabezpieczenia
mojego domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta