[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Frost omiatał światłem drugi koniec sali.
- Nie. Jak wchodziłem, nie było tu żadnych zwłok. Teraz też ich nie widać. Taaa - mruknął. -
Niezle musieli tu walczyć.
- Twoje potworki dały chyba nogę, Ripley. - Wierzbowski rozejrzał się dookoła. - Ripley? -
Zacisnął palec na spuście strzelby impulsowej. - Hej, gdzie jest Ripley?!
- Tutaj.
Idąc za jej głosem, trafili do pomieszczenia obok. Burke rzucił tylko okiem i stwierdził:
- Laboratorium. Nawet tu porządek. Tutaj walka już chyba nie dotarła. Musieli ją przegrać w
tamtym sektorze. Wierzbowski lustrował skąpo oświetlone laboratorium, aż znalazł to, co przykuło
uwagę Ripley. Mruknął coś pod nosem i ruszył w tamtą stronę. Pozostali za nim.
W drugim końcu laboratorium stało siedem cylindrycznych pojemników. Zwieciły fioletowym
światłem, które miało chronić okazy umieszczone w wypełniającym je konserwancie. Wszystkie
działały.
- Bimbrownia. Ktoś tu pędzi krzakówkę - rzucił Gorman. Nikt się nie roześmiał.
- Pojemniki zastojowe - wyjaśnił Burke. - Standardowe wyposażenie laboratorium medycznego
w kolonii tej wielkości. - Podszedł bliżej.
Siedem pojemników na siedem okazów. Każdy cylinder zawierał coś, co wyglądało jak odcięta
dłoń z nadmiarem palców. Ciała, do których palce przylegały, były spłaszczone i pokryte
materiałem przypominającym beżową skórę, cienkim i przezroczystym. Wszystkie unosiły się
leniwie w cieczy. Nie miały żadnych widocznych organów wzrokowych czy słuchowych. Z tyłu
każdego potworka zwisał bezwładnie długi ogon. Ogony dwóch okazów były ciasno zwinięte i
podkurczone pod brzuchem.
Nie odrywając oczu od cylindrów. Burke spytał:
- Czy to są stworzenia, które opisałaś w raporcie. Ripley? Te... twarzołapy?
Skinęła w milczeniu głową.
Zafascynowany, Burke nachylił się nad jednym z pojemników. Jego twarz stykała się niemal z
pancernym szkłem. - Uważaj - ostrzegła go Ripley.
Nie zdążyła jeszcze zamknąć ust, gdy stworzenie uwięzione w cylindrze szarpnęło się, rzuciło
w jego stronę i grzmotnęło w wewnętrzne obramowanie zbiornika. Przerażony Burke odskoczył do
tyłu. Z brzusznej części spłaszczonego, dłoniastego ciała wysunęła się cienka, mięsista rurka. Gdy
niczym ohydny jęzor przywarła do szkła, wyglądała jak stożkowaty fragment ludzkiego jelita. Po
chwili cofnęła się i zwinęła za ochronną pochewką, wrośniętą w coś, co przypominało skrzela.
Palce i ogon wróciły do pozycji wyjściowej.
Hicks zerknął obojętnie na Burke'a. - Lubi pana - rzucił.
Burke nie odpowiedział. Szedł wzdłuż rzędu pojemników, uważnie im się przypatrując. Szedł i
do każdego przyciskał rękę. Tylko jeden z pozostałych sześciu okazów zareagował jak ten pierwszy.
Inne wisiały w cieczy z bezwładnie zwisającymi ogonami i palczastymi kończynami.
- Te są martwe - skonstatował, gdy zakończył badanie ostatniego cylindra. - Tamte dwa żywe.
Chyba że trwają w jakimś specyficznym stanie. Ale wątpię. Spójrzcie, te martwe mają zupełnie
inny kolor. Są jakby wyblakłe...
Na każdym zbiorniku leżał skoroszyt. Zebrawszy się w sobie, zachowując maksymalne
opanowanie, Ripley zdołała zdjąć skoroszyt z cylindra zawierającego żywe stworzenie. Cofnęła się
szybko, otworzyła teczkę i przyświecając sobie reflektorem na hełmie, zaczęła czytać. Oprócz
wydruków pełno tam było zestawień i wykresów sonograficznych. Były również dwie klisze
ukazujące nuklearne widmo rezonansowe budowy wewnętrznej stworzenia, lecz obie bardzo
niewyrazne. Na marginesach wydruków komputerowych widniały liczne notatki. Lekarski
charakter pisma, zdecydowała. Notatki były w większości nieczytelne.
- Coś interesującego? - Burke pochylał się nad zbiornikiem, z którego wzięła skoroszyt, i ze
wszystkich możliwych stron oglądał uwięzione w nim zwierzę.
- Na pewno, ale jak dla mnie zbyt techniczne i naukowe. - Postukała palcem w teczkę. - To
sprawozdanie lekarza. Niejakiego doktora Linga.
- Chester O. Ling... - Burke zastukał paznokciem w szklany cylinder. Tym razem stworzenie nie
zareagowało. - W bazie pracowało trzech lekarzy. O ile pamiętam, Ling był chirurgiem. No i jakie
miał uwagi na temat naszego milusińskiego?
- Ten okaz usunięto chirurgicznie przed zakończeniem procesu wszczepiania się embrionu w
ciało nosiciela. Typowa procedura chirurgiczna okazała się nieskuteczna.
- Ciekawe dlaczego? - Gorman interesował się okazami jak inni, lecz nie do tego stopnia, by
oderwać wzrok od reszty pomieszczenia.
- Tradycyjne instrumenty zostały zniszczone przez płyny organiczne zwierzęcia. Musieli użyć
lasera chirurgicznego, żeby usunąć i skauteryzować okaz. Przywarł do kogoś nazwiskiem John L.
Marachuk. - Spojrzała na Burke'a, ale ten pokręcił tylko głową.
- To nazwisko nic mi nie mówi. Na pewno nikt z zarządu ani z wyższego kierownictwa. Może
kierowca ciągnika albo robotnik.
Ripley zerknęła do skoroszytu.
- Umarł podczas zabiegu. Zabili go, kiedy mu to zdejmowali.
Hicks podszedł bliżej i chcąc rzucić okiem na sprawozdanie, zajrzał Ripley przez ramię. Nie
zdążył przeczytać ani słowa. Jego detektor wyemitował nieoczekiwany i przerazliwie głośny pisk.
%7łołnierze obrócili się, sprawdzając najpierw wejście do laboratorium, pózniej każdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]