[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy pożegnała ostatniego tego dnia pacjenta, pojechała z Jane na Front Street, gdzie miała
mieszkać Millicent Parker. Było do duże, robiące wrażenie domostwo w stylu wiktoriańskim,
ale od dłuższego czasu nie służyło jako budynek mieszkalny. Trawnik od frontu zamieniono na
parking. Przy bramie wjazdowej umieszczono małą, gustowną tabliczkę z napisem:
MAUGHAM & CRICHTON, INC.
PRZYCHODNIA LEKARSKA
Wiele lat temu ten odcinek Front Street należał do najelegantszych miejsc w stolicy stanu
Pensylwania. Jednak w ciągu ostatnich dziesięcioleci wiele starych domów przy bulwarach
nadrzecznych wyburzono, aby zrobić miejsce dla nowoczesnych, sterylnych biurowców.
Uchowało się kilka pojedynczych (może ze snobizmu), ich fasady pięknie odrestaurowano,
a wnętrza przystosowano na potrzeby handlu. Dalej, na północ, wciąż istniał fragment ulicy,
gdzie stały reprezentacyjne rezydencje, ale nie tutaj, gdzie Millicent Parker przysłała Carol
i Jane.
115
Maugham i Crichton firmowali przychodnię, w której pracowało siedmiu lekarzy: dwóch
ogólnych i pięciu specjalistów. Carol ucięła sobie pogawędkę z rejestratorką, kobietą imieniem
Polly, o włosach ufarbowanych henną. Poinformowała ją, że żaden z lekarzy nie nazywa się
Parker, jak również nie ma osoby o tym nazwisku wśród pielęgniarek i pracowników adminis-
tracyjnych. Co więcej, Maugham i Crichton działali pod tym adresem prawie od siedemnastu
lat.
Carol przyszło do głowy, że Jane mogła być kiedyś pacjentką któregoś z zatrudnionych tu
specjalistów i jej podświadomość zarejestrowała adres przychodni, łącząc go z Millicent Park-
er. Jednak Polly, pracująca u Maughama i Crichtona od samego początku, była pewna, że nigdy
nie widziała tej dziewczynki. Zaintrygowana jednakże przypadkiem amnezji Jane zgodziła się
przejrzeć kartotekę, aby sprawdzić, czy leczono tu kiedyś jakąś Laurę Havenswood, Millicent
Parker lub Lindę Bektermann. Bezowocny trud; żadna z tych osób nie figurowała w spisie
pacjentów.
Grace wyszła na ulicę i rozejrzała się wokoło. Nie było śladu Palmera Wainwrighta.
Wróciła na podwórko, zamknęła furtkę na klamkę i ruszyła w stronę domu.
Wainwright siedział na stopniach ganku, czekając na nią.
Podeszła na odległość pół metra, oszołomiona, zdumiona. Podniósł się ze schodków.
Pana twarz rzekła zdziwiona.
Nie było na niej śladu zadrapań.
Uśmiechnął się, jak gdyby nic się nie stało, i zrobił dwa kroki w jej kierunku.
Grace&
Kot odezwała się. Widziałam pana policzek& pana szyję& jego pazury&
Proszę posłuchać powiedział, robiąc jeszcze jeden krok są pewne siły, mroczne
i potężne, które chcą, żeby wydarzenia potoczyły się zgodnie z ich planami. Dążą do tragedii.
Chcą znów być świadkiem jej końca, pełnego gwałtu i krwi. Nie wolno dopuścić, żeby to się
wydarzyło, Grace. Musisz trzymać Carol z dala od dziewczynki, dla dobra ich obydwu.
Grace patrzyła na niego, zdumiona.
Kim, do diabła, pan jest?
A kim pani jest? spytał Wainwright, kpiarsko unosząc brew. Oto ważne pytanie
w tej sprawie. Nie jest pani tylko tą osobą, którą jest. Nie jest pani tylko Grace Mitowski.
Oszalał pomyślała. Albo to ja oszalałam. Albo oboje. Czyste, wściekłe szaleństwo.
To pan dzwonił. To pan podszywa się pod Leonarda i udaje jego głos.
Nie odrzekł. Ja jestem&
Nic dziwnego, że Ari pana zaatakował. To pan daje mu narkotyki albo truciznę. To pan,
a kot pana poznał.
A rany na twarzy i rozorana szyja? pytała samą siebie. Jak, na Boga, mogły się tak
szybko zagoić?
116
Jak?
Odepchnęła te myśli od siebie, nie chcąc się nad nimi zastanawiać. Musiała się pomylić. To
tylko w jej wyobrazni Ari zranił tego człowieka.
Tak odezwała się. To pan stoi za wszystkimi niesamowitościami, które dzieją się
w moim domu. Wynoś się, ty sukinsynu!
Grace, te moce rosną w siłę& Zarówno teraz, jak i kilkanaście minut przedtem, kiedy
zaczął z nią rozmawiać, nie wyglądał na szaleńca, a jednak paplał o mrocznych siłach. & do-
bre i złe, wrogie i przyjazne. Ty jesteś po właściwej stronie, Grace. Ale kot, och, to inna historia.
Przez cały czas musisz się strzec kota.
Zejdz mi z drogi powiedziała.
Zrobił krok w jej stronę.
Zamierzyła się na niego rydlem ogrodniczym i chybiła zaledwie o centymetr czy dwa.
Zamierzyła się znów i jeszcze raz, i jeszcze raz, tnąc tylko powietrze. Właściwie nie chciała
trafić, ale nie miała wyboru. Musiała go jakoś zatrzymać, żeby prześliznąć się do domu, a on
stał jej na drodze. I minęła go; odwróciła się i pobiegła w stronę drzwi kuchennych, aż do bólu
świadoma, że ma stare, artretyczne nogi. Po paru krokach uświadomiła sobie, że nie powinna
obracać się plecami do szaleńca. Obejrzała się zasapana, pewna, że ją goni, może z nożem
w ręce i&
Odszedł.
Zniknął. Znów.
Przez tę krótką chwilę, kiedy biegła odwrócona do niego plecami, nie zdołałby skryć się za
żadnym z krzewów w ogrodzie. Nawet gdyby był młodszy, w świetnej kondycji i trenowałby
biegi nawet wtedy nie przebiegłby więcej niż połowę odległości do furtki.
Gdzie więc był?
Gdzie był?
Z przychodni Maughama i Crichtona przy Front Street Carol i Jane pojechały kilka przecznic
dalej, pod adres przy Second Street, gdzie miał stać dom Lindy Bektermann. Przyjemne mie-
jsce; ładny dom we francuskim stylu rustykalnym, liczący co najmniej pięćdziesiąt lat, lecz
w dobrym stanie. Nikogo nie zastały, ale wizytówka przytwierdzona do skrzynki na listy była
na nazwisko Nicholson.
Zadzwoniły do drzwi sąsiedniej posesji i porozmawiały z niejaką Jean Gunther.
Mieszkamy tu z mężem od sześciu lat powiedziała pani Gunther a Nicholsonowie
rezydowali tu przed nami, jak nam mówili, od 1965 roku.
Nazwisko Bektermann nic nie mówiło Jean Gunther.
W samochodzie, w drodze do domu, Jane się odezwała:
Przysparzam pani naprawdę wiele kłopotów.
117
Nonsens. Zwietnie się bawię w roli detektywa. A poza tym, jeśli pomogę przełamać
blokadę w twojej pamięci, jeśli odkryję prawdę leżącą za wszystkimi sztuczkami kuglarskimi,
które wyczynia twoja podświadomość, będę mogła opisać twój przypadek i opublikować w jakimś
psychologicznym czasopiśmie. Wzmocni to moją pozycję zawodową. Może pomyślę o książce.
Widzisz, dzięki tobie, dziecinko, pewnego dnia zostanę bogata i sławna.
A kiedy już będzie pani bogata i sławna, nadal będziemy się spotykać? przekomarzała
się dziewczynka.
Pewnie. Tyle że będziesz musiała zabiegać o termin spotkania na tydzień naprzód.
Roześmiały się.
Z telefonu w kuchni Grace zadzwoniła do redakcji Morning News .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]