[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy zjawił się Adam w garniturze z błyszczącego sztucznego
jedwabiu i w zamszowych creepersach na platformach (zestawienie,
które wzbudziło wielki podziw taty) uświadomiłam sobie, że to
naprawdę JEST randka. Oczywiście, mógł się wystroić z okazji
koncertu, a garnitur z lat sześćdziesiątych stanowiłby jedynie wariację
na temat formalnego stroju, podskórnie jednak czułam, że chodzi o coś
więcej. Wyglądał na spiętego, kiedy ściskał dłoń mojemu ojcu i chwalił
się, że ma stare płyty jego zespołu.
Zwietnie się nadają na podstawki pod filiżanki, radzę
spróbować zakpił tato.
Adam wyglądał na zaskoczonego; pewnie nieczęsto spotykał
rodziców bardziej sarkastycznych od własnych dzieci.
Nie szalejcie za bardzo, dzieciaki! W zadymie po ostatnim
koncercie Yo-Yo Ma parę osób zostało poważnie rannych! zawołała
mama, kiedy szliśmy przez trawnik.
Masz strasznie fajnych rodziców skomentował Adam,
otwierając mi drzwi wozu.
Wiem odpowiedziałam.
W drodze do Portland gawędziliśmy uprzejmie. Adam puszczał
mi kawałki swoich ulubionych kapel: szwedzkiego popowego tria,
które brzmiało trochę monotonnie, a potem jakiejś ambitnej islandzkiej
grupy, naprawdę świetnej. Trochę się zgubiliśmy w centrum i
dotarliśmy na salę koncertową parę minut przed rozpoczęciem.
Z miejsc na najwyższym balkonie widzieliśmy wszystko
doskonale, choć na występ Yo-Yo Ma nie idzie się dla widoków.
Dzwięk był niesamowity; gość umiał sprawić, że wiolonczela brzmiała
w jednej chwili jak płacząca kobieta, a w następnej jak roześmiane
dziecko. Słuchając go, zawsze sobie przypominam, czemu wybrałam
właśnie ten instrument ma w sobie coś niezwykle ludzkiego i pełnego
wyrazu.
Po rozpoczęciu koncertu kątem oka spojrzałam na Adama. Nie
wyglądał na udręczonego, ale ciągle zerkał do programu, pewnie
odliczając czas do przerwy. Zmartwiłam się, że się nudzi, lecz po
chwili muzyka zupełnie mnie pochłonęła i zapomniałam o wszystkim.
I naraz, gdy Yo-Yo Ma zagrał Le Grand Tango Astora Piazzolli,
Adam wziął mnie za rękę. W innej sytuacji wypadłoby to
pretensjonalnie obmacywanie z nudów. On jednak nie patrzył na
mnie. Oczy miał zamknięte i kołysał się nieznacznie na fotelu. Też dał
się ponieść muzyce. Zcisnęłam jego dłoń i siedzieliśmy tak do końca
koncertu.
Potem poszliśmy na kawę i pączki, spacerowaliśmy nad rzeką.
Mżyło, więc zdjął marynarkę i zarzucił mi na ramiona.
Wcale nie dostałeś biletów od znajomego rodziców, prawda?
zapytałam.
Myślałam, że się roześmieje albo podniesie ręce w geście
ironicznego poddania, jak robił, kiedy brakowało mu argumentów w
dyskusji. Adam jednak spojrzał mi prosto w oczy, tak że widziałam
zmieszane w jego tęczówkach zielenie, brązy i szarości. Pokręcił
głową.
To były napiwki za rozwożenie pizzy przez dwa tygodnie
przyznał.
Zatrzymałam się. Słyszałam plusk fal w dole.
Czemu? spytałam. Czemu ja?
Nigdy nie widziałem, żeby kogoś tak bardzo pochłaniała
muzyka. Dlatego lubię patrzeć, jak ćwiczysz. Robi ci się wtedy śliczna
fałdka, o tutaj powiedział, dotykając mojego czoła tuż nad nosem.
Mam obsesję na punkcie muzyki, ale nawet ja nie daję się tak ponieść
jak ty.
No to co? Traktujesz mnie jak rodzaj eksperymentu
towarzyskiego? To miał być żart, ale zabrzmiał gorzko.
Nie, nie jesteś eksperymentem odpowiedział. Głos miał
schrypnięty, zdławiony.
Fala gorąca uderzyła mi do głowy; poczułam, jak się czerwienię.
Wbiłam spojrzenie w buty. Wiedziałam, że Adam na mnie patrzy, i
byłam pewna jeśli podniosę wzrok, spróbuje mnie pocałować.
Zdziwiło mnie, jak bardzo tego pragnę; uświadomiłam sobie, że
myślałam o tym wiele razy, aż utrwaliłam w pamięci kształt jego ust;
wyobrażałam sobie, jak przesuwam palcem po zagłębieniu podbródka.
Zamrugałam i spojrzałam na niego. Adam czekał.
Tak to się zaczęło.
[3]
Kohl kosmetyk popularny w krajach arabskich i Indiach.
12:19
Mnóstwo rzeczy jest ze mną nie w porządku.
Podobno mam zapadnięte płuco. Pękniętą śledzionę. Krwawienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]