[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dam sobie ufarbować włosy na kasztan numer pięć, krzyczy kobieta z rozpaczą i pewnością,
że w ten sposób odmieni swoje życie; dupę sobie daj ufarbować na kasztan numer pięć, od-
powiada łagodnie; ty, ty, a widziałeś ty babę z chujem; jaką babę, jaką babę, co ty gadasz; jak
nie widziałeś, to zobacz swoje zdjęcie ślubne; ona zatrzaskuje drzwi, a on rusza gwałtownie z
miejsca; oboje będą mieli dobry dzień.
Dlaczego ten starzec pluje w twarz młodemu mężczyznie, który go potrącił?
Dlaczego ta kobieta w ciąży, która bez kolejki usiłowała zdobyć ścierwo w mięsnym, wy-
chodzi ze sklepu; łzy kapią na sterczący brzuch, a słowa które za nią gonią, podcinają
obrzmiałe nogi; by się nie kurwiła na lewo i na prawo, by jej nie zrobili bachora... by...
Dlaczego ten lekarz wykręca staruszce rękę i wypycha ją kolanem z gabinetu?
Nienawiść, jaką wyhodowano w ludziach tego kraju, nie pozwala myśleć; zaciekłe wypa-
trywanie ofiar nie daje na myślenie czasu i rząd naprawdę nie musi już wymieniać tego naro-
du na inny...
56
Choroba więzienna
Nocna cisza stygnie w celi, na ścianach więdną nieruchome cienie.
Kratę w oknie porasta gęsta siatka, która chroni wnętrze i tłumi dzwięki; nie słychać nie-
nawistnego wilczura miota się między cierniowym ogrodzeniem, a niebotycznym murem,
zamalowanym białą farbą na wysokość więznia z podniesionymi do góry rękami. Farba łusz-
czy się, obnażając poprzednie warstwy, gomułkowską i gierkowską; to więzienie jest młode.
Gorzkie gwiazdki, wykruszające się z wąskiej tasiemki nieba nie mogą się przeciskać
przez stalowe oczka.
Za niskimi, metalowymi drzwiami słychać skąpy szelest; klawisz podsłuchuje chwilę, a
potem delikatnie unosi blaszaną powiekę lipka i zagląda; tam, w płaskim mroku, piętrzą się
wysoko prycze, szara fałda koca spływa na podłogę, bieleje czyjaś dłoń, pogięty aluminiowy
kubek wchłania mdły odblask zza szyby.
Gaśnie świetlista plamka wśród blachy drzwi, klawisz odchodzi dalej; nie będzie pomi-
nięty przy awansach.
On leży bez ruchu, głowę opiera na zmartwiałej ręce i już chyba chciałby zmienić pozycję,
ale przesuwa tylko lekko głowę, osnuwając wzrokiem celę i teraz widzi kratę z woalką siatki,
a dalej wysokie kolczaste ogrodzenie, za którym jest pas dokładnie zagrabionego pustynnego
piasku i pies i ten mur, zamalowany białą farbą na wysokość więznia z podniesionymi do
góry rękami. Mur przeżarty jest badawczym światłem, w którym bezszelestnie opadają białe
płatki farby...
On leży bez ruchu; cisza milknie, bo z baraku, niewidocznego przez tę kratę, toczą się te-
raz urywane głosy, przesiąkają przez siatkę i odbijają się od ścian, słupów i załomów muru;
to modli się wspólnie drugi barak; więzniowie otwierają wszystkie okna i w noc rozlewa się
bezładnie bulgot niezrozumiałych słów, wśród których jak bańki wypływają i pękają strzępy
pieśni, hymnów i przyśpiewek; więzniowie znów nie uzgodnili jednej wersji; ojcze Boże,
coś Polskę jeszcze nie zginęła nie rzucim póki my wieczne odpoczywanie ksiądz
Kasię gonił skąd nasz lud orła wrona odbierzemy nocą wywlekani ... po chwili targo-
wisko modłów odpływa jak napuszona fregata i jeszcze tylko pojedyncze słowa łopoczą w
siatce; pies umyka z podkulonym ogonem.
On leży bez ruchu; głowa osuwa się z ręki i on czuje naraz jak igiełki krwi mkną ku znie-
ruchomiałym palcom, które wolno ożywają; on zaczyna poruszać palcami; przesuwa dłoń
wśród fałdów koca i zahacza o jakieś strzępy papierów i kopert i grzbiety książek; ten kolor,
który wyczuwa teraz dotykiem, jest chłodny i gęsty, ten kolor jest niebieski to okładka no-
tatnika, z którego godziny temu, podczas karnej rewizji, wydarto wnętrze. Okładki są teraz
bez tych zapisanych kartek, ale jeszcze kłębią się wśród nich jakieś szczątki i ułamki zapisa-
nych zdań i słów, lgną do nich; dwa światy; praktykantka sklepowa oblewa ludzi w kolejce
oranżadą i ze śmiechem chowa się za pustymi półkami, nikt nie reaguje; w wielu gazetach
doniesienia na temat niedzwiedzia, który pojawił się w Tatrach, jest pieszczotliwie nazywany
misiem, a dla ekspresu donosi o nim specjalny korespondent, w polskim radiu audycja her-
batka przy samowarze, Polewoj, naczelny redaktor Junosti, marzy o podróży na wschodnią
Syberię, opowiada legendę o stworzeniu Syberii przez Boga, który pewnego dnia zmęczył się
i wyrzucił tam z worka wszystkie bogactwa, opowiada też, jak Niemcy chcieli wysadzić
klasztor na Jasnej Górze i zwalić to na Rosjan, jednak ci dowiedzieli się o tym szatańskim
planie i dzięki Bogu, jak mówi Polewoj, uratowali klasztor; mężczyzna w sklepie wrzuca za
57
koszulę mrożoną gęś, nie wydasz, pyta sąsiada w kolejce; panie, oni muszą przyjść, jak dwa a
dwa cztery, na pewno przyjdą, niech pan zapyta, kogo pan chce, i oni sami chcą, jak pierdal-
nie, to zostanie tylko kamień i woda, jak dwa a dwa cztery, oni muszą wreszcie przyjść, te
Chińczyki; my kobiety przeciętne powinnyśmy być zawsze wesołe; zródłem zła w ojczyznie
jest przyzwolenie na kłamstwo, z testamentu Ryszarda Siwca z Przemyśla, prawnika, żołnie-
rza AK, który podpalił się na stadionie podczas przemówienia Gomułki na dożynkach, prote-
stował przeciwko agresji na Czechosłowację; tysiąc osiemset ton mleka w proszku z Niemiec
Zachodnich skierowano do więzień i domów starców z twierdzeniem, że zawierają szkodliwe
hormony; okazało się, że instytut, który wydał orzeczenie, nie ma żadnych urządzeń do tego
typu badań; Norwid gdzie energia wyprzedza inteligencję, tam co pokolenie jest rzez; wię-
zień kryminalny, bandyta, który teraz jest kalifaktorem, siedzi szósty rok, mówi, bardzo do-
brze, że ten stan wojenny, wreszcie zacznie się porządek, ostatnio, to się człowiek w ogóle
bał wyjść na ulicę; Marek, już zasypiając na pryczy, w półśnie, jak już będę w Kanadzie, to
najpierw pójdę do sklepu, a tam w sklepach wszystko można dostać i ja sobie kupię tak z kilo
komunizmu i codziennie wieczorem tak przez godzinę będę to napierdalał młotkiem, do koń-
ca życia; te puste okładki notatnika; strzępy zapisanych zdań ulatniają się powoli, okładki
stygną i twardnieją, a nad garścią wydartych kartek pochyla się teraz czujny tajniak.
On leży bez ruchu, zmartwiała ręka wolno dochodzi do siebie, mozolnie, jak po przebytej
chorobie więziennej, ale głowa spoczywa bez ruchu; półopuszczone powieki; on widzi wła-
śnie człowieka za kratami; to zawierucha ślepego światła znad muru wciska się przez okno i
krata oblepia cieniem tego, który ostrożnie schodzi teraz z górnej pryczy, tak, by nie przebu-
dzić inwalidy, śpiącego pod nim; już jest na podłodze, bo prycze, ustawione na przegniłych
deskach, zaczynają falować i drgać; tamten podnosi pokrywę kubła, czerpie kawę i pije łap-
czywie; zbawczy brom rozlewa się leniwie w żyłach; tamten zamiera i stoi bez ruchu i nasłu-
chuje i słyszy, jak na korytarzu więziennym trzaska klucz w zamku kraty, która odgradza ten
korytarz od dyżurki; krata zapadła i klawisz już do rana nie będzie mógł jej otworzyć, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]