[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
Brian wybuchnął śmiechem.
- Powiedziałam coś śmiesznego?
- Cassie, jesteś niesamowita! Masz wyjątkowo oryginalne pasje. Po
pierwsze, łażenie po sklepach... - Zaczął liczyć na palcach. - Turystyka
krajoznawcza. Jedzenie. I... - Zmrużył szatańsko oczy. - Jest coś czwartego?
Wyprowadzona z równowagi, klapnęła go z całej siły mokrą ręką.
- No dobrze. - Złapał ją za nadgarstek. - Nakarmię cię, jeśli jesteś głodna.
- Pochylił się, ale ledwie dotknął jej ust, Cassie jęknęła bezgłośnie i uciekła z
kąpieliska, obawiając się, że jeszcze chwila i zabrakłoby jej na to silnej woli.
Była głodna - nie, ona umierała z głodu, ale to nie stek z kością mógł go
zaspokoić.
ROZDZIAA SIDMY
Mimo że następnego ranka Brian przyszedł po Cassie równie wcześnie,
zastał ją gotową do wyjścia.
- Więc co robimy dzisiaj?
- Czy ja wiem, szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się...
- Dwaj starsi panowie z mojego motelu zachęcali mnie do wycieczki na
Półwysep Bolivara.
- Przejażdżka promem? Niezły pomysł.
- Podobno są tam ciekawe mokradła zalewowe i piękny park.
Moglibyśmy kupić pieczonego kurczaka i zrobić sobie piknik.
- Zgoda.
- Mówili, że w parku są jakieś bunkry z czasów drugiej wojny światowej.
- O, myślałam, że masz wstręt do historii.
- 61 -
S
R
- Może nie wstręt, ale nie znoszę starych zagrzybionych domów -
wyjaśnił urażonym tonem. - Mój dziadek służył w marynarce wojennej na
Pacyfiku.
- Jasne. - Strzeliła palcami. - Wojna, wielkie okręty, broń, czołgi.
Wszyscy chłopcy to lubią. Twój dziadek żyje?
- Ten, o którym mówię, tak, ojciec mojej mamy. Drugi dziadek zmarł,
kiedy byłem dzieckiem. Ale dziadziuś marynarz był dla mnie najważniejszy. I
jest do dzisiaj.
- Chętnie bym go poznała - powiedziała bez zastanowienia.
- Trzeba będzie to zorganizować - Brian odparł zwyczajnym tonem, nie
komentując jej słów.
Przed wjazdem na przystań promową kupili podwójną porcję smażonych
udek kurczaka, z najróżniejszymi dodatkami i sosami, oraz tani styropianowy
pojemnik, który wypełnili butelkami z zimną wodą.
Kiedy prom oddalił się od brzegu, wyszli z samochodu na przedni pokład.
Ranek był ciepły i słoneczny, powietrze pachniało morzem i rybami, Cassie
wystawiła twarz do wiatru i przymknęła z zadowolenia oczy, kiedy Brian objął
ją w talii i lekko przytulił. Zaśmiewali się oboje, obserwując igraszki delfinów,
nurkujących zaledwie kilka metrów od burty.
- To jest coś, czego nie oglądam w Colorado - mruknął.
- Nie ma tam promów ani delfinów?
Z posmutniałą nagle miną spojrzał jej w twarz.
- Nie mam tam wielu rzeczy, Cassie.
Umknęła w bok wzrokiem, czując, jak palą ją policzki i łomocze serce.
Wkrótce dobili do brzegu i zjechali z promu, w ślad za długim sznurem
samochodów, na wąski, równinny, niemal jałowy półwysep. Jadąc główną
drogą, minęli niewielki sklep i starą opuszczoną latarnię morską. Tuż za grupką
domów Brian zauważył drogowskaz z napisem Mokradła Bolivara" i skręcił w
piaszczysty trakt prowadzący na plażę.
- 62 -
S
R
Zaparkowali w oznaczonym miejscu i powędrowali wzdłuż brzegu przez
piaszczyste łachy, gdzie roiło się od tysięcy najrozmaitszych ptaków -
brodzących w błocie, łowiących ryby albo przelatujących nad ich głowami.
Roześmiali się na widok mewy, która próbowała ukraść rybę mniejszemu
ptakowi.
- To jest życie - powiedział Brian, przeciągając się z radosnym
westchnieniem. - Może w następnym wcieleniu będę ptakiem.
- Uhm, trzepocząc skrzydłami, byłbyś ciągle w ruchu.
Brian skrzywił się drwiąco, kiedy oboje zauważyli starszą parę w strojach
khaki. Wymachując lornetkami, zmierzali wprost ku nim.
- Dzień dobry! - zawołał mężczyzna z brytyjskim akcentem. - Czy
widzieli państwo kiedykolwiek tyle szlamników, sieweczek, nie mówiąc o
rybitwach i biegusach? Niewiarygodne! To nawet przebija wyspę Padre - Rosa i
ja byliśmy tam raptem tydzień temu.
- Ach tak? - Brian uśmiechnął się pod nosem. - Dla mnie to po prostu
gromada ptaków grzebiących w błocie.
- No cóż... - Zaśmiali się oboje. - Zapewne nie słyszeli państwo o
wydrzyku pasożytnym, który występuje w tych okolicach? - spytała
afektowanym głosem kobieta. - To niezwykle rzadki gatunek i mieliśmy wielką
nadzieję go wypatrzyć, zanim nasza grupa uda się do Rio Grande.
- Marzymy, żeby choć raz na niego zerknąć - dodał mężczyzna.
- Wydrzyk pasożytny? - powtórzył Brian, pocierając brodę. - Zaraz,
zaraz... Już wiem! Widuje się go na wschodnim krańcu wyspy Galveston.
- Jest pan pewien?
- Na sto procent.
- Och, Horacy! - Kobieta klasnęła z radości. - To wspaniałe. Musimy tam
natychmiast jechać! -
- Naturalnie, naturalnie... Dziękujemy, młody człowieku.
- Drobnostka.
- 63 -
S
R
Cassie patrzyła na parę Anglików spieszących truchtem w stronę
parkingu.
- Brian! Nie chce mi się wierzyć, że okłamałeś tych miłych ludzi.
- Jakoś trzeba było się ich pozbyć - powiedział z przekornym błyskiem w
oczach. - Jeszcze chwila i uraczyliby nas wykładem z ornitologii.
- Jak mogłeś! To starsi ludzie, skazałeś ich na daremny wysiłek!
- Myślałem, że dla fanatyków, którzy uganiają się z lornetką za ptakami,
daremny wysiłek to chleb powszedni. Musi im to sprawiać przyjemność.
- Brian!
- Cassie, Anglicy mają świra na punkcie ptaków. Tabunami przyjeżdżają
do Colorado i zadeptują góry. A swoją drogą, wcale nie okłamałem tych ludzi.
- Owszem, zrobiłeś to! Założę się, że nie słyszałeś o żadnym modrzyku
pasożytnym.
- Wydrzyku. Dziwne, że ty o nim nie słyszałaś. O pojawieniu się tego
ptaka na wyspie mówi całe miasto. Dowiedziałem się o tym dzisiaj rano w
motelu, od starszych panów, którzy namawiali mnie na przyjazd tutaj.
- W porządku, poddaję się. - Machnęła ręką. - Tak naprawdę, nigdy bym
nie uwierzyła, że jesteś kłamcą.
- Cassie, byłem kiedyś orlim skautem, a orli skauci nigdy nie kłamią.
Wiesz co? Jeżeli skłamałem, zabieram cię dziś na kolację, gdzie tylko chcesz. A
jeśli powiedziałem prawdę... dostanę na przeprosiny bardzo słodkiego buziaka.
- Zgoda. - Wzruszyła ramionami, chociaż ta druga propozycja wydała jej
się bardziej kusząca, niż chciała to przyznać. - I tak nie mamy szansy sprawdzić,
czy miałeś rację.
Po ostoi ptaków na mokradłach przyszła kolej na zwiedzenie parku Fort
Travis, gdzie największą atrakcją dla Briana były stare składy broni i
opuszczone bunkry obserwacyjne.
- 64 -
S
R
- Straszne... - jęknęła Cassie, kiedy weszli do betonowej komory
wielkości budki telefonicznej. - Siedzieć nie wiadomo jak długo w takiej ciasnej
norze i wypatrywać nieprzyjacielskich okrętów albo samolotów.
- Tym bardziej że nieprzyjaciel nigdy się nie pojawił. Ale gdyby taki
żołnierz miał ciebie za towarzysza...
- To co?
- To wolę nie myśleć, co by się stało z tą wyspa, gdyby jednak została
zaatakowana.
- Wiesz co? - Rzuciła mu grozne spojrzenie. - Lepiej już stąd wyjdzmy.
Spacerując po rozległym parku, trafili na pole kempingowe z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]