[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko, czego nie chciała usłyszeć. Miranda wyglądała przez okno i uporczywie próbowała
go ignorować. Jeżeli miała to być jej ostatnia przejażdżka, nie zamierzała słuchać, jak
Shumda miele jęzorem. Budka z hamburgerami, stacja benzynowa. Dlaczego to się stało tak
nagle? Czy nie mogli jej ostrzec? Jeden dzień. Gdyby dali jej choć jeden dzień, mogłaby
wszystko zakończyć jak należy i oczekiwałaby w drzwiach jego przyjścia. Wyprzedził ich
żółty kabriolet prowadzony przez piękną brunetkę. Potem minęli volkswagena, który
wyglądał, jakby objechano nim kulę ziemską sześć razy dookoła. Kierowca był ogolony na
zero; jego ręce tańczyły na kierownicy tam i z powrotem. Stary antykwariat. Jeden dzień w
zupełności by jej wystarczył. Dzisiaj podczas pisania miała kilka skurczów żołądka, bo w
tajemnej głębi duszy wiedziała już, że koniec nastąpi niebawem i co wtedy pocznie ze
swoim czasem? Dlaczego Shumda śledził ją w ciągu tych lat? Przecież nikomu nie zagraża.
Nigdy nie była niebezpieczna. Na dodatek w s z y s t k o to zdarzyło się tak dawno temu.
Pózniej jej pamięć zaczęła szwankować i mimo że napisała pamiętnik, wiele wspomnień z
tamtego okresu przypominało jej samej greckie ruiny.
Nie zamierzała wprawdzie czytać swojej opowieści, ale teraz, podczas jazdy, ogarnęła ją
złość, że pozbawiono ją tego wyboru. Tyle pracy i nie wolno jej jeszcze raz przeżyć
epizodów, które być może już zapomniała. Jakie obciążenie zdoła wytrzymać stary mózg, nim
zacznie pękać pod ciężarem tylu lat?
Szynka gotowana w miodzie, okulary przeciwsłoneczne, Mansfield Avenue, La Brea
przelatywały za szybą samochodu. Shumda przyspieszył. Dokąd tak gnają? Miranda
przypomniała sobie Frances Hatch otoczoną kwiatami w szpitalnym pokoju.
Może Shumda chce jej coś pokazać, a potem odwiezie ją do domu? Drżenie nadziei, słabe
jak bicie serca kolibra, przebiegło po niej i równie szybko minęło. To koniec. Shumda z
pewnością podjął odpowiednie, straszliwe kroki. Przypomniała sobie, jak wróciła do pokoju
Frances i zobaczyła ją zalaną łzami.
Shumda skręcił w lewo, w La Brea, i dodał gazu. Zapadał zmierzch. Niebo było wciąż
jasne, ale gdy po wyjściu z jej domu podchodzili do samochodu, w powietrzu panowały chłód
i martwota, zapowiadające rychły wieczór. Mijali tanie sklepy meblowe na La Brea, tanie
apteki, tanie jadłodajnie. Na chodnikach przybyło ludzi czekających na autobusy,
oczekujących przyjaciół, szukających szczęścia, które nigdy się nie uśmiechało.
Miranda wiedziała, że jej się poszczęściło. Dużo podróżowała, miała ciekawą pracę, nikt
jej nie mówił, co ma robić. Dobrze zarabiała. Przez krótki czas znała i kochała, z
wzajemnością, nadzwyczajnego człowieka. Hugh. Jeśli to ma być koniec, chciała przeżyć go,
myśląc o Hugh Oakleyu. Jak gdyby znał jej zamiary, Shumda przerwał te rozmyślania.
Dlaczego to zrobiłaś?
Co zrobiłam? odparła słabym głosem. Nie zależało jej, by odpowiadać na jego
pytania, zwłaszcza gdy zostało tak mało czasu.
Podniósł rękę znad kierownicy i opuścił jaz powrotem.
Wiesz, nie jesteś jedyna. Przed tobą byli inni, którzy też to zrobili. Ale jestem ciekawy,
rozumiesz? Co cię napadło, żeś dobrowolnie oddała dawne życie za coś takiego? Znów
oderwał rękę od kierownicy i trzepnął nią w powietrzu, jakby odganiał muchę. Przecież
nie miałaś pojęcia, komu je oddajesz! W głowie się nie mieści. Podarowałaś swoją
nieśmiertelność obcemu. Komuś, kogo nawet nie znałaś!
Zaczęli zwalniać i zatrzymali się na czerwonym świetle. Shumda spojrzał na nią i zrobił
kwaśną minę. Zignorowała go, patrząc przed siebie. Zmieniło się światło, a on dalej
wpatrywał się w nią, zamiast ruszać.
W końcu, bardziej do siebie niż do niego, Miranda odezwała się:
Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W pewnym momencie trzeba było
to zrobić i tyle. Czy to nie i n t e r e s u j ą c e ? Zawsze zmagałam się z sobą, raz wygrywała
moja głowa, a raz serce. Ale wtedy nie było żadnej wewnętrznej walki. Nie miałam nawet
wątpliwości. Staruszka uśmiechnęła się promiennie. Jej zachowanie zmieniło się,
odzyskała spokój, jakby kipiące w niej burze ucichły.
Shumda nie widział dotąd nikogo, kto by był równie spokojny, a widział wielu ludzi w jej
położeniu. O tak, dosyć się na nich napatrzył.
Za chwilę życie splunie ci w twarz, Mirando. Na twoim miejscu nie byłoby mi do
śmiechu.
Reszta podróży upłynęła im w milczeniu. Miranda, ku swej radości, spostrzegła kątem oka,
że Shumda raz po raz popatruje na nią, by sprawdzić, czy wyraz jej twarzy się zmienia. Czy
dociera do niej potworność tego, co ma się z nią stać. Czemu wielka trwoga nie obejmuje jej
ramionami, jak czyniła to zawsze z ludzmi, którym Shumda towarzyszył w drodze ku zgubie?
Minęło następne dziesięć minut. Shumda zerkał na nią co chwila, lecz wyraz zadowolenia
nie schodził z jej twarzy. W porządku, ciesz się! Poczekaj, aż dotrzesz na miejsce. Aż
zobaczysz, co cię czeka!
Teren stał się raptem pagórkowaty, wzniesienia były usiane pracującymi mozolnie
szybami naftowymi. Spalona słońcem ziemia spłowiała na kolor khaki. Był to osobliwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]