[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rutherfordowi, od razu widać było, że jest on kawalerem. Wybrany przezeń kolor narzuty -
ciemnoszary - zupełnie nie pasował do pokoju, w którym na drzwiach wielkiej szafy wisiały
garnitur w prążki i kilka wyprasowanych koszul. Zamknąłem drzwi sypialni i wszedłem do
ostatniego pomieszczenia w mieszkaniu, znajdującego się między sypialnią a pokojem dla gości.
Choć małe, od razu najbardziej przypadło mi do gustu, bo był to gabinet gospodarza.
Wzdłuż ścian ciągnął się regał pełen książek, w jednym rogu stał wygodny fotel nakryty jakąś
ludową tkaniną, na podłodze leżał dobrze tym razem dobrany dywan, a po drugiej stronie pyszniło
się wielkie, dębowe, antyczne biurko na wysoki połysk. Jego blat niemal w całości pokrywały
luzne kartki papieru i korespondencja. W gabinecie były też zielona lampa i telefon. Usiadłem na
skórzanym, obrotowym fotelu za biurkiem i sięgnąłem po słuchawkę. Czekając na połączenie,
bezmyślnie przesuwałem papiery i bibeloty.
- Jesteś genialna - powiedziałem, gdy wreszcie usłyszałem głos Victorii.
- O, pan prezydent?
- Prawie. - Uśmiechnąłem się, otwierając małą książeczkę czekową i przerzucając kolejne
strony. - Jak się masz?
- Cudownie. A ty?
- Jak włamywacz z obolałą głową.
- Nawet nie pytam. Powiedz tylko, dlaczego to jestem genialna?
- To nie wiesz?
- No cóż, jest wiele powodów - odparła nonszalancko.
- Prawdę mówiąc, chodzi o coś, o czym mówiliśmy ostatnim razem.
- Ze mogłeś coś złapać od blondynki?
- Nie - odpowiedziałem surowszym tonem, niż zamierzałem. - Nie będę zniżać się do tego
poziomu. Nawet więcej, ja się unoszę, jak balon na hel, na ciepłe powietrze. Unoszę się jak ptak.
- Ty unosisz się jak pisarz, któremu nie starcza porównań. No, Charlie, co ja takiego
powiedziałam?
Zamknąłem książeczkę czekową i zacząłem kartkować jakiś notatnik.
- Powiedziałaś, wybacz, jeżeli cię sparafrazuję, coś takiego: że te małpy są kluczem do
wszystkiego.
- Ja tak powiedziałam?
- Owszem. A wiesz, dlaczego to było takie mądre?
- No, mówże wreszcie!
- Bo w małpach były klucze. I o to jest całe zamieszanie.
- Serio? O jakieś klucze?
Skończyłem przeglądać notatnik, włączyłem lampę i przerzuciłem parę kartek słownika
holendersko-angielskiego, który leżał
otwarty na biurku Rutherforda. Podniosłem słownik za grzbiet i potrząsnąłem nim, licząc, że
wypadnie % niego coś ciekawego, ale nic nie wypadło.
- Zwyczajne kluczyki do bankowej skrytki. A w skrytce są skradzione diamenty -
wyjaśniłem.
- Oho!
- Masz rację, oho. Jest tylko jeden problem.
- Jaki?
- %7łeby otworzyć skrytkę, potrzeba trzech kluczyków.
- A tobie nadal brakuje jednej małpy.
- No właśnie. Poza tym, jak już o tym mowa, miałem jeszcze drugi problem: wczoraj
wieczorem zostałem porwany.
- Co takiego?
- Porwany i pobity kijem baseballowym. Wiesz, jak to jest.
- Nie, Charlie, nie wiem. Lepiej będzie, jak mi opowiesz.
Więc opowiedziałem. A zaznajamiając Victorię z najnowszymi wydarzeniami, zająłem się z kolei
zawartością szuflad. Było ich łącznie siedem, po trzy z każdej strony biurka i jedna tuż nad moimi
kolanami. Zamknięta na klucz była tylko ta środkowa, i to oczywiście ona najbardziej pobudziła
moją ciekawość. Nie przerywając opowiadania, wetknąłem sobie słuchawkę między szyję a ucho,
wyciągnąłem spinacz z jednego z dokumentów Rutherforda, rozprostowałem go i zacząłem grzebać
nim w zamku.
- Charlie? - zapytała po chwili Victoria. - Co ty robisz?
- Nic.
- Bo jakoś tak sapiesz.
- Naprawdę? Przepraszam. Próbuję coś otworzyć.
- Coś długo to trwa.
- To znaczy? - zapytałem, zaprzestając na chwilę manipulacji.
- Mniejsza z tym. Jesteś pewny, że duży i chudy naprawdę nie mają trzeciego kluczyka?
- Ani nawet trzeciej małpy - odparłem, z powrotem zabierając się do pracy. - Gdyby mieli,
nie siedzieliby ze mną w mieszkaniu. Poszliby i sami zabrali diamenty.
- Chyba że blefowali.
- Po co?
- A wiadomo, po co ludzie robią różne rzeczy? Nie wiem, może chcieli, żebyś myślał, że to
nie oni zabili Amerykanina.
- No bo go nie zabili. I dlaczego niby mieliby się przejmować, co ja sobie myślę? Ja dla nich
jestem po prostu włamywaczem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym
czasie. Nie jestem zagrożeniem, tylko niewygodnym świadkiem.
- Tyle że teraz znowu masz ich małpy.
- Właściwie to nie. Bo małp już nie ma. Został z nich tylko proszek. Teraz mam dwa kluczyki
i marne szanse, że kiedykolwiek dostanę się do tych diamentów.
- Biedaczek.
- Biedaczek to będę, jak mnie złapią. Cholera.
- Co?
- Próbuję to coś otworzyć i właśnie złamałem spinacz.
- Spinacz? Dlaczego akurat spinaczem... Och, Charlie, czyja muszę o tym wiedzieć?
- To tylko szuflada biurka. Pewnie nic tam nie ma.
- Twojego biurka?
- Nie zadawaj głupich pytań, Victorio. Jesteś genialna, pamiętasz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]