[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No westchnął Colin nie wydobyliśmy z niej wiele, choć tak jej kadziłeś cały
czas. Czy to twoja stała metoda?
Daje czasem dobre rezultaty z osobami jej pokroju. Tacy twardzi ludzie zawsze re-
agują na pochlebstwa.
Mruczała w końcu jak kot, który dostał spodek śmietanki. Niestety nie przynio-
sło to niczego interesującego.
Nie? spytał Hardcastle.
Colin rzucił mu szybkie spojrzenie. Co masz na myśli?
Pewien bardzo drobny i może nieważny punkt. Panna Pebmarsh wychodząc na
pocztę i do sklepów skręciła w lewo, zamiast w prawo, a rozmowa telefoniczna, według
panny Martindale, odbyła się za dziesięć druga.
Colin popatrzył ciekawie.
Wciąż myślisz, że mogła to zrobić? Przeczyła bardzo stanowczo.
Tak przyznał Hardcastle. Była bardzo stanowcza.
Brzmiało to dyplomatycznie.
Ale jeśli to zrobiła, to w jakim celu?
Och, wszystko jest pytaniem rzekł inspektor niecierpliwie. Dlaczego, dlacze-
go? Dlaczego urządzono tę całą oszalałą historię? Jeżeli panna Pebmarsh dzwoniła, dla-
czego sprowadziła tutaj tę dziewczynę? A jeżeli to był ktoś inny, dlaczego chciał wplątać
w to pannę Pebmarsh? Gdyby ta Martindale znała pannę Pebmarsh osobiście, wiedzia-
łaby czy to jej głos, a w każdym razie, czy podobny. No dobrze, nie wydostaliśmy wiele
z numeru 18. Zobaczymy, czy numer 20 będzie dla nas łaskawszy.
Rozdział ósmy
Dom przy Wilbraham Crescent 20 posiadał oprócz numeru nazwę. Brzmiała ona
Diana Lodge. Furtka zniechęcała intruzów gęstym odrutowaniem. Dosyć melancholij-
nie, zle przystrzyżone krzewy wawrzynu, także odbierały ochotę do wejścia.
Jeśli jakiś dom miałby nosić nazwę Wawrzyny, to właśnie ten zauważył Colin.
Ciekaw jestem, czemu nazwano go Diana Lodge?
Oszacował ogród spojrzeniem. Nie tchnął schludnością rabat i trawników.
Najbardziej uderzającym elementem były splątane, rozrośnięte krzewy i bijąca od nich
zjadliwa woń kocich odchodów. Dom wydawał się w opłakanym stanie, głównie z po-
wodu rynien wymagających naprawy. Jedyną oznaką, że ostatnio poświęcono mu
uwagę, były świeżo pomalowane drzwi, których jaskrawy lazur podkreślał jeszcze bar-
dziej ogólne zaniedbanie reszty domu i ogrodu. Nie było elektrycznego dzwonka, tylko
uchwyt, którego pociągnięcie sprawiło, że za drzwiami rozległ się brzęk.
Zupełnie jak w warownym zamku.
Czekali chwilę, zanim ze środka dały się słyszeć dziwne dzwięki. Coś jakby wysokie
zawodzenie, pół śpiew, pół mowa.
Co u diabła& zaczął Hardcastle.
Osoba śpiewająca czy nucąca zaczęła się zbliżać do drzwi frontowych, można było
już odróżnić słowa:
Nie, śliczniutkie, nie, milutkie. Kizi mizi, Szach-Mimi. Kleo& Kleopatra. Mru-mru.
Lu-lu.
Usłyszeli szczęk klamki i wejście stanęło otworem. Ukazała się dama w nieco sfaty-
gowanej, wizytowej, aksamitnej sukni koloru mchu. Płowo-siwe kosmyki włosów były
pracowicie ułożone w koafiurę sprzed trzydziestu lat. Wokół szyi nosiła kołnierz z ru-
dego futra. Inspektor powiedział niepewnie:
Pani Hemming?
Tak, to ja. Spokojnie, Promyczku, spokojnie, kitunie.
48
Właśnie w tym momencie inspektor uświadomił sobie, że rudy, futrzany kołnierz
jest w rzeczywistości żywym kotem. Nie był to jedyny kot. Trzy inne miaucząc i krę-
cąc się przy spódnicy swojej pani, przyglądały się gościom. Przenikliwy odór uderzył
w nozdrza obu mężczyzn.
Jestem Hardcastle, inspektor policji.
Mam nadzieję, że przychodzi pan w sprawie tego okropnego człowieka z Towa-
rzystwa Opieki nad Zwierzętami, który mnie nachodził. Haniebne! Zgłosiłam to. Mówił,
że moje koty są trzymane w warunkach przynoszących uszczerbek ich zdrowiu i szczę-
ściu! Haniebne! Ja żyję dla moich kotów, inspektorze. Są jedyną radością mego życia.
Dla nich robię wszystko. Szach-Szach-Mimi. Nie tutaj, skarbie.
Szach-Szach-Mimi nie zwróciła uwagi na wstrzymujący ruch ręki swojej pani i wsko-
czyła na stół w hallu. Usiadła i myjąc pyszczek patrzyła na obcych.
Proszę wejść rzekła pani Hemming. Och nie, nie do tego pokoju, zapomnia-
łam.
Otworzyła drzwi po lewej stronie. Odrażający zapach był jeszcze bardziej przeni-
kliwy.
Chodzcie, moje śliczności.
Na stołach i krzesłach w pokoju leżały liczne grzebienie i szczotki pełne kocich wło-
sów, wytarte i brudne poduszki oraz przynajmniej sześć innych kotów.
%7łyję dla moich najmilszych oświadczyła pani Hemming. Rozumieją każde
słowo, z jakim się do nich zwracam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]