[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ja - tu jego głos znowu zmiękł - mam żonę. Przebacz mi, pani,
ale jesteś taka młoda, że z pewnością znowu kogoś pokochasz.
- To mi się nigdy nie zdarzy. - Simonetta ucięła temat i
przyspieszyła kroku, wyprzedzając trochę rozmówcę.
Manodorata uśmiechnął się do siebie: wiedział i widział
więcej, niż chciał powiedzieć. Dogonił Simonettę, wziął ją za
ramię i obrócił twarzą ku sobie.
- Powiedz mi, signora, czy się modlisz?
- Czy się modlę?
- Jesteś chrześcijanką. Czy się modlisz i chodzisz na
mszę?
- Tak... to znaczy, tak było.
- Tymczasem opowiadasz starożytne mity, w których
znajdujesz pociechę. Czy nie lepiej byłoby zwrócić się do
Boga?
- Ty to mówisz, panie? Jesteś z narodu przez wieki
prześladowanego przez chrześcijan. Czyż sam nie jesteś nadal
prześladowany?
Manodorata pokręcił głową.
- Krzywdy, jakich doznałem, zostały mi wyrządzone
przez człowieka, nie przez Boga. Wiara ci pomoże, jeżeli do
niej wrócisz. Nie czuję nienawiści do twojego Chrystusa,
potępiam tych, którzy czynią zło w jego imieniu.
Zdumiewał Simonettę. Nie spotkała się dotąd z taką
zdolnością wybaczania. Wiedziała, że Raffaella i Gregorio, i
inni nienawidzący %7łydów obywatele Saronno nigdy by się nie
zdobyli na podobną sympatię i zrozumienie dla innej religii.
Chciałaby uczynić bodaj jakiś gest zadośćuczynienia wobec
tego człowieka za zło wyrządzone jemu samemu i jego
narodowi, ale cóż mogłaby zrobić? Spojrzał na nią
przenikliwie, stalowe oczy penetrowały jej myśli.
- Możesz wiele dokonać, niewiele robiąc. Traktuj mnie
przyjaznie, zaproś do swojego domu. To gesty drobne, a
mogące zmienić świat. - Wysunął łokieć, by ujęła go pod rękę.
Rzucał jej wyzwanie: okaż dobrą wolę i odwagę. Nie
zawahała się i poprowadziła go w stronę domu. Nie
przejmowała się tym, że Raffaella i Gregorio mogli już wrócić
i obserwować ich z okna. Gdy szła z Manodoratą po stopniach
loggii i przekraczała z nim ramię w ramię próg domu,
ogarnęło ją uczucie wdzięczności. Jej serce, na przemian to
skuwane lodem na wspomnienie śmierci Lorenza, to
rozpalające się płomieniem pod wzrokiem Bernardina, gdy ją
malował, nagle ozdrowiało w zwyczajnym cieple. Simonetta
znalazła przyjaciela.
ROZDZIAA 12
Selvaggio zaczyna mówić, a Amaria widzieć
Amaria wciąż przypominała sobie pierwszy dzwięk, jaki
wydobył się z ust Selvaggia. Od paru tygodni mieszkał z nimi
i w miarę jak poprawiało się jego zdrowie, wyznaczał sobie
drobne zadania do wykonania w domu i obejściu, żeby
pomagać kobietom, które pomogły jemu. Nic nie mówił, ale
jego zachowanie świadczyło o dobrym sercu. Rąbał drewno na
ogień, opiekował się kurami, karmił świnię. Wszedł w ich
życie prawie niezauważalnie i tak się wpasował, że niemal nie
dostrzegały zmian, chociaż by go niewyobrażalnie brakowało,
gdyby zniknął. Obydwie dotkliwie odczuwały jego
nieobecność, gdy poszedł po wodę czy na targ, zostawiając je
przecież nie na dłużej niż na parę godzin. Obserwowały go
stale: Nonna chciała w nim widzieć syna, Amarię fascynował,
chociaż nie potrafiła bliżej określić, na czym to polegało.
Ubrały go w stary strój Filippa i opiekowały się Selvaggiem
jak dzieckiem, odgadując jego potrzeby, a on odpłacał się im
równą troską. Wyglądało na to, że nie tylko jest niemową, ale
również nie potrafi pisać, gdyż to sprawdziły, dając mu
deseczkę i opaloną gałązkę. Jedyne słyszalne odgłosy, jakie
wydawał, to świsty powietrza przy oddychaniu i słuchając ich,
gdy odpoczywali przy ogniu, Amaria wyobrażała sobie fale
morskie, których nigdy nie widziała. Patrzyła na jego ręce ze
świeżymi bliznami, w których zawsze miał kawałek drewna i
nóż Filippa. Trudno było nie dostrzec jego fascynacji strukturą
drewna, które niemal ożywało pod jego dotknięciem. Zbierał
kijki i klocki i nadawał im różne kształty, jakby odkrywał coś
fundamentalnego, elementarnego. Tak obsesyjnie pracował w
drewnie, iż Nonna i Amaria nieraz rozmawiały o tym za jego
plecami, zgadzając się co do tego, że w poprzednim życiu
musiał zajmować się ciesielstwem. (Wtedy jeszcze nie
wiedziały, że ta obsesja nie ma nic wspólnego z
wcześniejszym życiem Selvaggia, tylko z pierwszym
widokiem, jaki miał przed oczami, gdy odzyskał
przytomność). Początkowo spod jego ręki wychodziły
niezdarne, prymitywne kształty i te próby wrzucał do ognia. Z
czasem rozwinął umiejętności i rzezbił pocieszne ludziki, żeby
sprawić przyjemność Amarii. Pod koniec wieczoru zgarniała
w spódnice jego dzieła co do jednego i szła z nimi na górę. Z
dnia na dzień powiększała się jej sekretna drewniana kolekcja.
Mogła obserwować Selvaggia godzinami i to robiła.
Niezmordowanie też mu coś opowiadała, usta jej się nie
zamykały. Kiedy się śmiał, a zdarzało mu się to coraz częściej,
wyglądał dziwnie: twarz mu się wykrzywiała i trzęsło ciało,
jak u większości mężczyzn w napadzie śmiechu, tylko żaden
dzwięk temu nie towarzyszył.
Wreszcie się doczekały. Selvaggio postanowił zatkać w
drzwiach dziurę po wypadniętym sęku, przez którą ze świstem
wdzierał się wiatr. Gdy wbijał kołek, nieszczęśliwie podłożył
pod młotek rękę i upuszczając go na ziemię, krzyknął z bólu.
Amaria w jednej sekundzie była przy nim. Spojrzeli na siebie,
nie dowierzając własnym uszom, i wybuchnęli śmiechem -
ona dzwięcznym, on jak zawsze bezgłośnym. Ujęła w
nadgarstku jego zranioną rękę, podprowadziła go do kominka,
kazała usiąść i posmarowała balsamem stłuczenie.
- Spróbuj krzyknąć jeszcze raz! - namawiała
rozgorączkowana. - Być może potrafisz mówić. Spróbuj!
Zapomniał o bólu, wykrzywiając dziwacznie usta, by
powtórzyć okrzyk. Po kilku próbach się udało. Słyszała
wyraznie gardłowe o", podobne do nawoływania świstaka.
Zmiała się i klaskała w dłonie. Selvaggio zerwał się ze stołka i
zaczął tańczyć, wymachując rękami i powiewając
niezwiązanym bandażem. Do tańca dołączyła Amaria,
wirowała w kółko, aż furczały spódnice, i wykrzykiwała
razem z nim o, o, o!". I tak zastała ich Nonna. Słysząc
dzwięki wydawane przez Selvaggia, też miała ochotę ruszyć w
tany, lecz się pomiarkowała z uwagi na powagę swego wieku,
ale nie tylko, gdyż cichutki głos odezwał się w jej sercu,
ostrzegając, że to może być początek najgorszego - odejścia
Selvaggia.
* * *
Amaria Sant' Ambrogio stanęła wobec zadania
najpoważniejszego jak dotąd w jej życiu - miała nauczyć
dzikusa mówić. Serdeczność, zapał i optymizm, właściwe jej
naturze, okazały się przydatne. Potrafiła zdobyć się na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]