[ Pobierz całość w formacie PDF ]
różnych książek, dowiedzieli się również, że mogą w nich być rzeczy nieobyczajne albo traktujące o
sprawach, z jakimi do tej pory się nie stykali, ani o nich nawet nie myśleli, że mogą być rzeczy bardzo
piękne, ale i pełne okrucieństwa i nienawiści, że mogą być bogobojne, ale i bluzniercze. Ponieważ
wszystkie te księgi pochodziły z tamtego świata i tamten świat opisywały, z czytanych im fragmentów
kronik, legend, mitów i baśni, romansów i opisów świata, wynieśli dość kuriozalny jego obraz, który
jednak empirycznie potwierdzały przedmioty wyrzucane z rozbitych okrętów. Był to świat pełen
okrucieństwa i zła, rządzony przez ciemięzców i pogańskich bogów, przez czarnoksiężników,
czarownice i wiedzmy, świat ludzi pokracznych, jakichś półzwierząt, półludzi, świat w którym dobro
niszczono w zarodku niczym nie chciany chwast, świat zwyrodniały i zepsuty. Z mieszanymi więc
uczuciami słuchali, gdy im czytano opisy dalekich królestw i miast, o których często nigdy dotąd nie
słyszeli, nie potrafiąc przy tym rozróżnić opisów, prawdziwych od fikcji literackiej. Słuchając zatem o
smokach, potworach, o wojnach, zdradach, zbrodniach, o skrytobójstwie i torturach, o zarazach i głodzie,
przekonywali się raz jeszcze, że są jednak wybranym narodem, mieszkającym w prawdziwym raju na
ziemi, podczas gdy zło panoszy się po reszcie świata, czego niepodważalnych dowodów dostarczało im
morze, które w ten niecodzienny sposób stało się ich biblioteką, czy może raczej mówiąc bardziej
42
współcześnie encyklopedią świata, a ściślej wyrwanymi z niej kartkami, o przypadkowej i
ograniczonej liczbie pomieszanych haseł.
Tylko niezwykle rzadko jakieś większe fragmenty świata stamtąd zbliżały się ku nim na tyle, że
mogli ten świat z bliska oglądać. Doświadczenia te zawsze napawały ich wielkim zdumieniem. Tak było
na przykład w sierpniu 1511 roku, kiedy to cała zaalarmowana wieś zebrała się na szczycie skarpy, by
podziwiać niecodzienne widowisko. Tak się złożyło bowiem, że w stosunkowo niewielkiej odległości od
brzegu przepływała flotylla kilkudziesięciu po proporcach sądząc holenderskich statków kupieckich,
biorąc kurs na północny zachód, zapewne ku odległym cieśninom duńskim. Pięknie wyglądały ciężkie
kogi o wydętych, kolorowych żaglach, rozcinające granatowe tego dnia morze rozbryzgującą się pianą.
Sunęły ociężale, majestatycznie, o pełnych widać ładowniach. Nie zdążyły jednak przedefilować
wszystkie przed urzeczonymi widokiem wieśniakami, kiedy na horyzoncie pojawiły się nagle rozliczne
maszty i żagle, które zbliżając się rosnącym w oczach klinem sprawiały wrażenie, że zaczepiły przez
nieuwagę o linię horyzontu i ciągnąc ją za sobą, napinając jak cięciwę olbrzymiego łuku, zaraz sprawią,
że pęknie i morze wypłynie jak jajko z wydmuszki. Wkrótce obce statki zbliżyły się na tyle, że można w
nich było rozpoznać szybkie karawele najnowszy krzyk wojennej mody. Na ich najeżonych działami
pokładach i kasztelach widać było kręcących się marynarzy i połyskujące jak rozsypana, ruchliwa rybia
łuska zbroje żołnierzy. Biało-czerwone proporce nie pozostawiały żadnych wątpliwości: była to wojenna
flota lubeczan albo hamburczyków. Ciężkie kogi Holendrów próbowały zawrócić, lecz w gorączkowym
pośpiechu statki zgubiły wiatr i kołysały się niezdarnie na wodzie, jakby w nerwowym niezdecydowaniu
przestępując z burty na burtę. Szybkie okręty nie miały przyjaznych zamiarów, o czym patrzący
przekonali się, gdy tamte podpłynęły blisko i utworzywszy burtami coś na kształt muru warownego
zamku, oddały w kierunku kupieckich statków salwę ze wszystkich dział. Następnie z gracją obróciły się
o 180° i oddaÅ‚y salwÄ™ z drugiej burty. Z brzegu widać byÅ‚o, że wiÄ™kszość pocisków nie trafiÅ‚a celu, huku
jednak było co niemiara, przez co wielu straciło ducha i na niektórych z napadniętych statków wybuchła
nieokiełznana panika. Jeden czy dwa zostały silnie uszkodzone i zaczęły tonąć, na parunastu porwano na
strzępy żagle, bądz ścięto maszty, przez co nie mogły już dalej płynąć, ale reszta zawróciła i z trudem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]