[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziwia pan Jakub małżonkę, składając na jej czole przelotnie
kolejnego lapsusa.
- Tarcza antywschodnia - amerykańska - w Wielkopolsce.
I tarcza antyzachodnia - chińska - na Podlasiu! I cyngiel bez-
pieczeństwa światowego w polskich rękach!
- Ale, żono, co z Rosją?
- Wykorzystamy jakiś kryzys i we trójkę - Polska, Japonia,
Chiny - kupujemy od nich Syberię, jak Jackson Alaskę. I po
Rosji! Po odwiecznym niebezpieczeństwie - przewiduje żona.
- A Niemcy?
- Wykorzystując polskich hydraulików, murarzy, pielę-
gniarki, doktorów i profesorów pracujących w tym państwie i
na czarno, rozbijamy tego potentata na landy! Szesnaście pań-
stewek, z których każde wygląda przy Polsce jak zaścianek. A
my sobie powoli, cierpliwie przyłączamy do nas kraik po krai-
ku. Saksonię. Brandenburgię. Meklemburgię. Aż po Aabę.
Wszystko, gdzie tylko nasi archeologowie znajdą nasze pra-
słowiańskie grzebyki.
Znienacka rozmarzona twarz pana Jakuba przyobleka się
chmurą pesymizmu.
- Ale coś mi się zdaje, że prędzej chytrzy Niemcy nas roz-
drobnią niż my ich - wyraża tę chmurę słowami. - Kawałek po
kawałku. To Szczecin. To Wrocław. To Zląsk. To Trójmiasto.
Potem Warmia i Mazury. Wreszcie Toruń, Płock i Warszawa.
- Toruń? Miasto Kopernika? - nie wierzy pani Iga.
- Kopernika uważają za Niemca.
- Warszawę?
- Co drugi bank w Warszawie należy do Niemców.
- To może i Kraków! - woła żona, wzburzona.
- I Kraków - wzdycha pan Jakub. - Wszak Wit Stwosz
przywędrował z Norymbergii.
- Rety!
- Dlatego, żono miła, po chwili marzeń, musimy powrócić
do planu głównego.
- Nie, Jimmiku! - woła żona, swoimi marzeniami jako pre-
zydentowej rozpalona. - Tym bardziej, jako świadomy niebez-
pieczeństw wiszących nad naszą Ojczyzną, bierz jej ster w
swoje ręce!
- Więcej się przysłużę Ojczyznie jako prezydent lub ojciec
prezydenta USA, żono.
- Za lat piętnaście albo czterdzieści? Gdy ojczyzna będzie
już rozdrobniona i wchłonięta? A naród rozproszony, jak kie-
dyś synowie i córki Izraela? Wygnańcy? Przybłędy? Naród
sprzątaczek i zmywaczów talerzy?
- %7łono, opanujmy panikę - wprowadza porządek pan Ja-
kub głosem głównodowodzącego. - Załóżmy, za trzy, cztery
czy pięć lat wygrywam nadwiślańskie wybory. Jestem oto pre-
zydentem. Naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych. Architektem
polityki państwowej. I mam zapobiec procesom negatywnym.
Ty jesteś prezydentową. Ta sypialnia jest w Pałacu Prezydenc-
kim, to łoże, na którym leżymy, jest prezydenckie. Cóż mi do-
radza moja żona, First Lady tej Rzeczypospolitej?
- Niezwłoczne rozpętanie Trzeciej Zwiatowej.
- O! - Pan Jakub przejawia zaskoczone niezrozumienie. -
A to dlaczego?
- Ponieważ z każdej światówki Polska wypływa z kością w
zębach.
- Czyżby?
- Po Pierwszej kość się nazywała Niepodległość! - twierdzi
pani Iga. - Po Drugiej dwie kości nazywały się Bałtyk i Ziemie
Odzyskane.
- A z Trzeciej?
- Z Trzeciej wypłyniemy ze Lwowem, Grodnem, Wilnem i
Inflantami plus Petersburg.
- Ho, ho! - dziwi się mąż. - Aż tyle w tobie ekspansji?
- A co!
- A tę trzecią światówkę jak byś wzbudziła?
- To proste! Wystarczy gdzieś kogoś obrazić. Zaraz się
ktoś za takim ujmie i uderzy w nas. Wtedy ktoś ujmie się za
nami. I lawina rusza!
- Kogo więc byś zaatakowała? Szwecję?
- Czemu nie!
- Za co?
- A za potop i Częstochowę! Albo Rosję!
- Za co?
- Za Powstanie Styczniowe!
- Rosja daleko.
- Mamy eskadrę F-16! Wydajesz rozkaz, lecą, bombardu-
ją! Albo Niemcy...
- Za co?
- A choćby za pobicie polskiego kibica na Turnieju Czte-
rech Skoczni. Albo Turcję!
- Za co?
- %7łe odmówią ci wydania Ali Agcy!
Pan Jakub przejawia zaniepokojenie graniczące z lękiem.
Odstępuje od łoża aż pod kotarę okienną.
- Iguśko! %7łono! - mówi zakłopotany. - Nie upatrywałem w
twej psychice takiego popędu walki.
- Przecież zawodniczką byłam - kontruje pani Iga.
- Walki oraz agresji!
- To nie jest agresja, lecz przypływ adrenaliny, zdarzający
się w moim organizmie w nieprzewidywalny sposób. Dlatego
uważano mnie za tak zwanego czarnego konia, bo z powodów
niezrozumiałych dla mnie samej przybywało mi znienacka tyle
hormonu walki, że zwyciężałam mistrzynie olimpijskie lub
poprawiałam rekord życiowy! Wiesz, że w naszej harmonii
małżeńskiej zdarzyło się coś takiego raz tylko. Kiedy puściłam
się w pogoń za złodziejaszkiem, który ci ukradł komórkę. I
dopędziłam!
- Dziękuję ci, żono. Byłaś bardziej waleczna niż ja. Ale ja
pamiętam twój jeszcze jeden wybuch adrenaliny.
- A to jaki?
- Kiedy cisnęłaś przez okno, z czwartego piętra, wazon z
kaktusem.
- Och, mężu, przepraszam, zapomnijmy o tym.
- Dobrze, żono, zapomnijmy. I wróćmy do głównego te-
matu.
- Proszę bardzo. Jak zostać prezydentem i prezydentową
Polski. Co ci podpowiada twoja teoria przy czy nowości ukry-
tej, mój mężu?
- Musielibyśmy, Jagódko, założyć swoją partię.
- A program?
- Program? Wiadomo: zdobycie władzy. Ale tego nie mo-
że być w nazwie. Nazwa powinna być górnolotna.
- Na przykład?
- Partia Wolności.
- Już była taka.
- Wolność i Solidarność?
- Też była.
- Porozumienie Obywatelskie?
- Jest.
- Prawda i Sprawiedliwość?
- Jest.
- Hm. Sięgnijmy wyżej. Nazwa powinna też szantażować.
Mam! Bóg, Honor, Ojczyzna!
- Dlaczego szantażować?
- Kto przeciw nam, ten nie szanuje Boga, Honoru, Ojczy-
zny.
- Aha.
- Po zwycięstwie, gdzie, Iguś, zamieszkamy?
- Wiadomo: w dużym białym domku.
- Zamek Królewski?
- Nie.
- Belweder?
- Pałac Radziwiłłów, mężu, Krakowskie Przedmieście.
Obok Bristolu.
- Ho, ho! Pałac Radziwiłłów! Królom równi, co?
- Nabierasz, mężu, ochoty?
- A nabieram. Obok Bristolu, powiadasz?
- Parę kroków. Ale...
Klimat oblicza pani Igi zmienia się z wyżowego na niżowy,
pochmurny. Pan Jimmy zauważa tę zmianę.
- O! - dziwi się. - Czyżby pałac miał wady ukryte?
- Niestety! - zniechęca męża pani Iga. - I pałac. I sam
urząd. Tak, wady ukryte.
- A to jakie?
- Dla porównania z prezydentami amerykańskimi przejrza-
łam, mężu, życiorysy królów i prezydentów Polski. Otóż, mę-
żu, tylko paru królów doczekało się szacunku. Ale długo po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]