[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rezultaty małżeństw pomiędzy zbyt bliskimi krewnymi były straszne. Dzięki temu Nilsowi
uniknięto wielu nieszczęść. Tylko że Nils też nie przeżył zarazy. Zresztą dla trzech panien
nie było w Vargaby chłopców, więc i tak pokrewieństwo straciło znaczenie.
Na myśl o tej sytuacji Kajsa doznawała bolesnego uczucia w sercu.
Ona sama znajdowała się jak gdyby pośrodku pomiędzy skrytą, zalęknioną Kjerstin, która
apatycznie przyjmowała swój gorzki los, bo i tak nigdy nie odważyłaby się na żadne
działanie, a obdarzoną siłą woli, energiczną Brittą. Kajsa była marzycielką. %7łyła nadzieją, że
kiedyś zdoła jakoś rozwiązać problem swojej samotności, lecz nie podejmowała prawie
żadnych wysiłków, by do tego doprowadzić, jeśli nie liczyć dwóch prób ucieczki.
Na ulicy przed hotelem rozległy się jakieś hałasy i Andre wstał, żeby zobaczyć, o co chodzi.
Rozsunął zasłony.
44
Na dworze zapadły już ciemności, zapalono uliczne latarnie.
Dwóch pijanych mężczyzn zataczało się na chodniku tuż pod jego oknem. Wykrzykiwali coś
głośno, aż portier hotelowy wyszedł, żeby ich przepędzić. Wtedy na ulicy ukazała się młoda
kobieta ubrana z krzykliwą elegancją i skierowała się ku pijanym, pochodzącym najwyrazniej
z wyższych klas. Zachwyceni widokiem dziewczyny, ruszyli w jej stronę, chwiali się przy tym
niebezpiecznie. W końcu jeden, chcąc złapać dziewczynę, stracił równowagę, a ponieważ
ona uskoczyła w bok, upadł i wylądował z twarzą w rynsztoku. Kompan i dziewczyna
wybuchnęli radosnym śmiechem. W końcu dziewczyna odeszła z tym mniej pijanym.
Andre nie mógł się pozbyć natrętnej myśli: Czy to przypadkiem nie jest Mali, córka Petry?
Sprawiała jednak wrażenie zbyt doświadczonej, zbyt pewnej siebie. Trudno, Andre nie miał
teraz czasu się nią zajmować.
Wrócił do łóżka i wkrótce znalazł się znowu w odległej przeszłości. W rozległych lasach koło
Vargaby...
Britta szła bardzo szybko. Prychnęła na Kajsę, żeby jej nie deptała po piętach, ale gdzie
indziej szukała zbłąkanych kóz. Wystarczy przecież, że będą się słyszały!
Położywszy uszy po sobie Kajsa powlokła się w inną stronę.
Dzień był ponury. Chmury wisiały tak nisko, że okrywały szczyty najwyższych sosen. Cały
las zdawał się mokry, powietrze było zgniłe, a z niewidocznych czubków drzew krzyczały
wrony, przenikliwie i ponuro.
Kajsa słyszała pełen irytacji głos Britty, wołającej kozy. Ona sama pokrzykiwała także, lecz
bez większego przekonania. Chętnie użyłaby rogu, ale wtedy zleciałaby się cała wieś w
przekonaniu, że napadł na nią jakiś dziki zwierz. To by się dobrze dla Kajsy nie skończyło!
Reniferowy mech uginał się pod jej stopami. Weszła do jaśniejszej części lasu, gdzie rosły
piękne, wysokie sosny. Widoczność była tu znacznie lepsza, ale kóz nigdzie ani śladu.
Zawróciła więc i ponownie weszła w mroczną gęstwinę.
Czy dziewczęta będą musiały czekać z zamążpójściem, dopóki mali chłopcy ze wsi nie
dorosną? Było ich czterech, od sześciu do dziesięciu lat. Nie, Kajsa nie miała ochoty czekać
na żadnego z nich. Jej przyjaciółki z pewnością także nie. Kiedy pomyślała o tych chudych
małych chłopaczkach, mówiących cieniutkimi głosikami, bawiących się na wiejskiej drodze,
myśl o czekaniu na nich wydała jej się przerażająca i zarazem śmieszna. Nie, nic takiego nie
powinno jej nawet przychodzić do głowy!
Ale jaki one wszystkie trzy miały wybór? We wsi było jeszcze kilku starszych wdowców.
Nikogo więcej.
Sytuacja była tak rozpaczliwa, że Kajsa mogłaby płakać w głos.
45
Las zdawał się dzisiaj jakiś dziwny. Jakby obcy. Kajsa znała, rzecz jasna, legendę a
dziewicach z Vargaby, ale nikt z jej znajomych nigdy niczego nie widział. I nikt chyba już nie
wierzył w stare opowieści, że obcy mogli zostać sprowadzeni na manowce przez zmarłe
dawno temu dziewice. To przecież oczywiste wymysły, może rozpowiadane po to, żeby
zepsuć opinię tej osadzie tak, by nikt nigdy nie chciał tu przyjechać? A to by była wielka
szkoda...
Dziś jednak w lesie panował jakiś osobliwy nastrój. Nigdy czegoś podobnego nie doznawała,
jakby niepokój, napięcie, oczekiwanie. Znad jeziorka niósł się ponury krzyk nura, ale do tego
pasterze i pasterki z Vargaby byli przyzwyczajeni.
Przystanęła i nasłuchiwała. Z oddali dochodził głos Britty nieustannie przywołującej kozy,
poza tym jednak panowała taka cisza, że słychać było szelest spadającej w dół sosnowej
szyszki. Nagle ogarnął ją przejmujący smutek, który chyba nie pochodził od niej samej, lecz
od tych istot, które żyły tu przed setkami lat. Jakby nadal znajdowały się w jej pobliżu,
samotne, zrozpaczone, nieszczęśliwe.
Dziewice z Vargaby?
Nie, cóż za głupstwa! To nastrój tego dnia, ten ponury, pełen melancholii las i samotność tak
wpływają na jej myśli.
Była jednak przyzwyczajona...
Rozległ się głośny krzyk Britty.
- Kajsa! - niosło się pośród mokrych koron drzew. - One są tutaj! Znalazłam kozy!
Niesamowity nastrój prysł. Z uczuciem ulgi Kajsa pobiegła w stronę, skąd dochodziło
wołanie. W połowie drogi spotkała śliczną Kjerstin.
- Mama się o was niepokoi - powiedziała Kjerstin. - Britta wyszła z domu tak dawno temu.
- To moja wina - tłumaczyła Kajsa. - Nie dopilnowałam kóz i gdzieś mi zginęły.
- Cielęta też. Wróciły do domu.
- Wiem o tym - rzekła Kajsa z poczuciem winy. - Widziałaś krowy?
- Widziałam. Leżą na polanie. Ale nie powinny na tak długo zostawać same.
- Pójdziesz ich popilnować?
- Chętnie.
Kjerstin przystanęła.
46
- Wiesz, Kajsa, ja tego nie rozumiem. Takie mam jakieś dziwne wrażenie, jakby tu wszędzie
w lesie znajdowali się ladzie. Albo...
Zawahała się, więc Kajsa dokończyła:
- Albo nie ludzie, prawda?
- No właśnie! Dokładnie to miałam na myśli. Boję się, Kajsa. Nie wiem, czy odważę się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]