[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stłumiony, podniecony chichot. Czyżbym już doszedł do tego
stanu, że ją słyszę, gdy jest nieobecna? pomyślał z niepo-
kojem. Potem śmiech się powtórzył i głos Lindy zawołał
wesoło:
Ju-huuu! Jest tam kto?
Widoczek z Tyrolu zatrzymał się w połowie ekranu. Gor-
don Moreland wykrzyknął:
To Linda!
31
Inni powtórzyli za nim:
Linda? Czy to ty? Linda!
Nie przerywajcie sobie. Ja też chcę zobaczyć te prze-
zrocza. Kochani, nie przerywajcie. To tylko ja.
Odwracając się John ujrzał w drzwiach oświetloną syl-
wetkę żony.
4.
Zapalono światło. Potem drugie. Wszyscy odwrócili się
ku drzwiom, ale instynktownie, z poszanowaniem dla te-
atralności chwili, nie powstali z krzeseł, kiedy Linda scho-
dziła po schodkach. Miała na sobie nową zieloną suknię i
szła bardzo ostrożnie, troszeczkę za ostrożnie. Tryumfowała,
była ośrodkiem zainteresowania. Tylko jej uśmiech wyglądał
jakby przylepiony, a oczy troszeczkę za bardzo błyszczały.
Patrząc na nią ze strachem, John wiedział, że znajdowała się
w owym niebezpiecznym stanie, kiedy to jeszcze nie była
zupełnie pijana, ale kiedy jej złośliwość dochodziła szczytu.
Więc to tak myślał. Jak mogłem być taki głupi, żeby jej
zaufać? A potem z cieniem nadziei: Może się nie połapią,
może po prostu pomyślą, że to skutki migreny, jeżeli tylko
zdążę ją na czas stąd zabrać.
Wszyscy wstali i ruszyli ku niej. Zbliżywszy się John zo-
baczył czerwone opuchnięte miejsce pod lewym okiem. Wi-
docznie przewróciła się i uderzyła. Widział ją w duchu, jak
stoi przy barku z metalową miarką do cocktaili w dłoni i
popijając dżin knuje jakiś plan, potem rusza ku schodom,
potyka się, uderza o coś twarzą, chichocze, wstaje, wspina
się na schody, żeby się przebrać w zieloną suknię...
Wszystkiego najlepszego! Linda zatrzymała się na
najniższym stopniu i przesyłała ręką pocałunki. Kochana
Vickie, życzę ci wszystkiego najlepszego. I wam, kochani
32
Careyowie, wszystkiego najlepszego. Wam też, Morelando-
wie. Wszystkim wszystkiego najlepszego.
John chciał się do niej przedostać, ale już Vickie ściskała
ją i całowała, a reszta towarzystwa stłoczyła się trajkocząc
wokół niej.
Kochanie... to cudownie... ale czemu nie zadzwoniłaś?
Brad przyjechałby po ciebie... Jak się tu dostałaś? Przyszłaś
piechotą? To niemożliwe... taki szmat drogi.
Oczywiście piechotą. Przez las. Cudny spacer. Kiedy
już się zdecydowałam przyjść, to pomyślałam, że będzie
zabawniej, jeśli wam zrobię niespodziankę. A nie mogłam
wytrzymać, żeby nie przyjść. Pomyślałam, że byłoby głupio
siedzieć w domu tylko dla tego, że...
Urwała i po raz pierwszy poszukała oczyma Johna. Oczy
te były bezwzględne, twarde potwierdzały słuszność jego
obaw. Po jego wyjściu leżała i myślała o tych dwudziestu
pięciu tysiącach dolarów, podniecając w sobie nienawiść do
niego. John to wróg, który pozbawiał ją wszystkiego, do
czego miała w życiu prawo. Zeszła na dół do barku. P o -
w i e d z i a ł , ż e j e s t e m p i j a n a . J a m u p o k a ż ę .
Po to właśnie tu przyszła. Był tego pewien. %7łeby się na nim
zemścić.
Wszyscy na nią patrzyli. Odczuli napięcie, które ze sobą
wniosła, choć jeszcze nie zdawali sobie z niego sprawy.
Cichutko, wiedząc, że to i tak nie pomoże, powiedział:
Lindo, niedobrze, że przyszłaś z tą swoją migreną.
Migreną! Na jedną chwilkę oczy jej ujawniły całą
kipiącą w niej złość. Więc powiedział wam, że mam mi-
grenę. Mogłam się tego domyślić. Bardzo ci zależy na za-
chowaniu pozorów przyzwoitości, prawda, John? Odwró-
ciła się od niego i obdarzyła całe towarzystwo promiennym,
pojednawczym uśmiechem. Daliście się nabrać, kochani.
Wcale nie mam migreny. Nigdy nie czułam się lepiej. Mieli-
śmy po prostu małe nieporozumienie... Zwykłą domową
awanturę. Każdemu może się zdarzyć. Podniosła wolno
rękę do opuchniętego miejsca i na ułamek sekundy w jej
33
[ Pobierz całość w formacie PDF ]