[ Pobierz całość w formacie PDF ]
płacę.
- Nie ma mowy!
- Czyżbyś się bała, że ktoś pomyśli, że jesteś na moim
utrzymaniu? - rzucił z irytacją.
- Brutalnie, ale celnie - syknęła. - Jeśli pozwolę ci za wszystko
płacić, taka będzie prawda!
Cal zamilkł. Był wściekły. Po chwili, gdy zobaczył zabudowania,
zwolnił. Chciał, by Laura sama zajechała do domu. Musiał zostać
sam, by trzezwo pomyśleć. Już żałował swych słów, ale łatwiej mu
było opanować rączego ogiera, niż tę pełną temperamentu, choć po-
zornie uległą kobietę. Czuł, że wchodzi na nowy, zupełnie nieznany
grunt. Dlaczego Laura musiała być taka skomplikowana? Czemu nie
mogła być prosta, zwyczajna, tylko w sekundę przechodziła od
słodyczy i rozmarzenia do złości i gniewu?
Kiedy wjechał na podwórko, na spotkanie wyszedł mu Mike.
- Kłopoty? - spytał niby od niechcenia.
- A czy ja kiedyś nie miałem kłopotów? - rzucił ze złością Cal. -
Chodzi o Laurę - wyznał ciszej. -Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej
kobiety.
- To prawda. Musisz być cierpliwy. Ona jeszcze nie wie, gdzie jest
jej miejsce.
- Tutaj - parsknął Cal.
S
R
- Na razie tylko dlatego, że Tony tu jest - spokojnie stwierdził
Mike, rozsiodłując konia. - Ale chłopak niedługo idzie na uniwersytet.
Może wtedy zniknie powód, dla którego Laura miałaby tu być... Od
jakiegoś czasu chciałem podzielić się z tobą tą myślą.
- No to się podzieliłeś - warknął Cal i poszedł w stronę domu.
Mike miał rację. Laura niejednokrotnie podkreślała różnicę między
nimi. On był bogatym ranczerem, ona ubogą miejską dziewczyną z
innego kontynentu. Oboje z Tonym potrzebowali wykształcenia, by
przetrwać.
Obawiała się, że Ca! z litości będzie chciał opiekować się nimi, a
duma nie pozwalała jej przyjmować dobroczynności. Jeżyła się cała,
gdy tylko pojawiało się takie podejrzenie.
Cal inaczej zwykł patrzeć na sprawy. Dla niego wszystko było
proste. Jeśli trzeba było coś zrobić, robił to, nie doszukując się
ukrytych motywów swych działań. Gdy ktoś potrzebował pomocy,
ofiarował mu ją, bo takie tu panowały zwyczaje. A przynajmniej on
żył według takich zasad. Dlaczego Laura nie potrafiła tego przyjąć?
Gdy dotarł do drzwi, w jego głowie panował całkowity zamęt. Był
zły i kompletnie bezradny wobec oporu Laury.
- Laura!... Laura! - gniewnie zawołał od progu. Skoro i tak
uważała, że się na nią drze, więc niech tak już zostanie.
- O co chodzi? - spytała ostro, pojawiając się na półpiętrze. *
- Przyjdz za chwilę do gabinetu. Chcę z tobą porozmawiać - rzucił
rozkazującym tonem.
S
R
Po kilku minutach spotkali się w gabinecie. Laura zacisnęła wargi -
najwyrazniej nie zamierzała ustąpić. Cal usiadł za biurkiem. Patrzył na
nią spode łba.
- Zamknij drzwi. Wolę, żeby Biddy nie słyszała naszych słownych
bójek.
- I tak słyszała twoje wrzaski - hardo odparła Laura. Cal zerwał
się na równe nogi i w sekundę był przy
niej. Ku jego zdziwieniu cofnęła się z przestrachem o krok, ale
zaraz gniewnie błysnęła okiem.
- Jeśli sądzisz, że swoimi krzykami i niedzwiedzią posturą mnie
przestraszysz, to się mylisz - powiedziała ostro, choć głos jej lekko
drżał. - Sama podejmuję decyzje dotyczące mnie i brata.
Cal zamarł.
- Ja miałbym wykorzystywać swoją przewagę fizyczną? Takie
masz o mnie zdanie? Jak jakiś prymityw, tyran, domowy rozbójnik?
- Nie uważam, że jesteś tyranem, ale gdybyś widział wyraz swojej
twarzy...
- Bardzo ci dziękuję - gorzko odparł Cal, odwracając się od niej. -
Jaki przyjemny koniec dnia. Najpierw usiłujesz się zabić. Potem
walczysz ze mną o kilka swetrów i buty, jakby chodziło o sprawę
życia i śmierci... a na koniec bierzesz mnie za damskiego boksera. Nic
dziwnego, że masz wątpliwości, czy zostać na ranczu.
- Wcale... wcale nie - zająknęła się Laura.
S
R
- A więc udało ci się mnie nabrać. - Spojrzał jej prosto w oczy. -
Te twoje subtelne aluzje, że już wkrótce cię tu nie będzie... - Z
goryczą odwrócił się do okna.
Nagle Laura poczuła, że opuszczają ją siły. Była taka bezradna,
osamotniona, słaba. Azy napłynęły jej do oczu i zaczęły płynąć po
policzkach. Ukryła twarz w dłoniach.
Cal odwrócił się ku niej i ze zdumieniem zobaczył ten cichy,
rozpaczliwy szloch. Jednym skokiem znalazł się przy niej i przytulił
do siebie.
- Lauro, błagam, nie płacz. Nie wiem, co we mnie wstąpiło...
- To ja przepraszam, że sprawiam ci kłopoty... - łkała.
- Jestem okrutnym brutalem. Wszystko robię nie tak jak trzeba...
- Co? Ty? - Spojrzała na niego przez łzy. - Ależ skąd. Jesteś dla
nas taki dobry.
- Nawet nie mów o tym. Czy to nie jest naturalne, że chcę się
wami opiekować? Przecież tyle razy ci powtarzam, że bez was nie
dałbym sobie rady. Co w tym złego, że chcę wam kupić jakieś
ubrania? Zrobiłbym to dla każdego.
- To chyba nie to samo, prawda? - spytała, wtulając się w jego
ciepłe ramiona.
- Dlaczego nie? Bo cię pragnę? - A gdy spojrzała na niego szeroko
otwartymi oczyma, dodał gorączkowo:
- Dlatego ze mną walczysz? Bo wiesz, że cię pragnę?
- Nie... nie wiem...
S
R
- Przecież to jasne... - Przytulił ją mocno do siebie. - Nie jestem w
stanie dłużej cię unikać... - Kiedy nie odpowiadała, ustami odnalazł jej
wargi. Nagle tak długo narastająca w niej frustracja gdzieś uleciała.
Laura ciasno przylgnęła do niego i z nieznaną sobie namiętnością
zaczęła odwzajemniać pocałunki, a Cal zaczaj pieścić jej plecy, a
potem nieśmiało dotknął piersi, które chętnie poddawały się
pieszczotom.
Nagle oderwał się od niej, ciężko dysząc.
- Lauro... musimy przestać. Jeszcze moment, a nie będę w stanie...
Czy teraz wierzysz, że cię pragnę?
- Oparł twarz o jej ramię. - Już wiesz, dlaczego chcę cię
obdarowywać, dlaczego chcę cię tu zatrzymać?
- Tak - szepnęła, patrząc na niego pociemniałymi ze zdumienia
oczyma.
- A więc pozwól mi... Chcę sprawiać, byś była szczęśliwa.
Właśnie w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Kolacja za pięć minut! - zawołała Biddy. Uśmiechnęli się do
siebie.
- Widzisz? Jeszcze moment, a bylibyśmy na językach całej
okolicy - roześmiał się Cal. - Mamy pięć minut, żeby się przygotować.
A jeśli Tony zacznie dziś coś podejrzewać, będę musiał złoić mu
skórę!
S
R
ROZDZIAA SZSTY
Następny ranek okazał się wręcz mrozny.
- A więc mamy zimę - stwierdził Cal, pokazując Laurze ośnieżone
góry za oknem jadalni. - Nawet jeśli jutro znów będzie ciepło, nagłe
zmiany temperatur wyraznie na to wskazują. Już mówiłem
Dzieciakowi, że zaraz po śniadaniu jedziemy do Leviston po zakupy.
W porządku?
- Chętnie się przejadę. Co robicie z bydłem, kiedy jest głęboki
śnieg? Sprowadzacie do obór?
- Lauro, nie da się zmieścić pięciu tysięcy krów w oborach.
Zbieramy tylko młode, a reszta musi sobie radzić. Zresztą są do tego
przyzwyczajone. Ponieważ drogi są nieprzejezdne, latamy
helikopterem nad polami i obserwujemy stada. Zanim spadnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]