[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie spuścił wzroku z jej oczu nawet wtedy, gdy była tak blisko, że czuł jej oddech na
ustach. Nie czuł triumfu ani radości, tylko cierpliwie czekał na to, o czym oboje
wiedzieli, że jest nieuniknione... na związek, nad którym żadne z nich nie zachowa
kontroli.
Nie był to zwyczajny pocałunek. Nie było to jego zwycięstwo czy jej przegrana, ale
świadome pogodzenie się z przeznaczeniem. Przerażające pogodzenie się z tym, że
mogą wyrządzić krzywdę jedno drugiemu. To było bardzo prawdopodobne, ale nie
mogli już nad tym zapanować.
Miał ciepłe i lekko nabrzmiałe wargi, które przyjęły jej usta szczerze, pewnie, z
wielką czułością i zrozumieniem. To nie był długi pocałunek, namiętny czy
porywczy. Był to zwykły całus, ale przejmujący, bo zburzył wszystko, w co Kelly
wierzyła i co uważała za prawdę.
W ciągu kilku następnych sekund oboje wpatrywali się sobie głęboko w oczy,
zastanawiając się, dlaczego wybrali właśnie siebie. Czas stanął w miejscu. Nie
miało znaczenia kim byli i co robili. Ważne były tylko te szczególne chwile. Kelly
czuła, jakby nagle nic, oprócz powietrza, nie zostało z solidnego gruntu, na którym
stała bezpiecznie i pewnie.
- Nic nie wydarzy się aż do piątku, zgoda? - zapytała szeptem. Potrzebowała czasu
do namysłu.
- Nie, jeśli sobie nie życzysz - powiedział grzecznie.
- Nie chodzi mi o pracę.
- Nie, jeśli sobie nie życzysz - powtórzył.
- Nie znamy się...
- Ja ciebie znam. - Był taki pewny siebie.
- Dobrze, ja nie znam ciebie - powiedziała. Zabrzmiało to jak zaprzeczenie, jakby w
gruncie rzeczy znała go, ale nie chciała się do tego przyznać. - Nie wiem, co tu
robisz, nie wiedziałam nic o twoim życiu do wczoraj. Ja...
- Jeśli tylko zechcesz, dowiesz się o mnie wszystkiego, Kelly. Odpowiem na każde
twoje pytanie. Możesz zadzwonić do mojej matki, aby sprawdzić moją lepszą
stronę, a ojciec potwierdzi moje przewinienia. Możesz poznać mnie lepiej niż
Shawa, nawet lepiej niż samą siebie. W piątek w nocy, dzisiaj w nocy czy jutro - dla
innie to wszystko jedno. Ale w ten czy inny sposób już wkrótce będziesz moja.
Patrząc jej w oczy, nie przerywał, nie całkiem wierząc w to, co mówi... nie wiedząc,
co oznaczają wypowiadane przez niego słowa.
Powrotną drogę do Biblioteki" odbyli w napięciu, mimo że Baker próbował
rozwiać wątpliwości Kelly.
- Zapytaj mnie o cokolwiek - powiedział życzliwie, rozkładając ręce, aby pokazać
swą otwartość. Uśmiechał się szeroko, a szczęście odbijało się w jego oczach, jakby
był człowiekiem, którego nic nie obchodzi.
- Czy naprawdę masz na imię Elgin? - zapytała szczerze zainteresowana. Roześmiał
się głośno, wzbudzając zainteresowanie mijających ich ludzi.
- Zaczynamy od podstaw, co?
Nie obraził się, lecz uśmiechnął rozbawiony i zachwycony.
- Tak, mam na imię Elgin. To było nazwisko panieńskie mojej babki ze strony ojca.
My, Bakerowie, mamy coś z naszych matek.
- Tak, a co? - zapytała, próbując wyobrazić go sobie trzymającego się matczynej
spódnicy.
- Nie to, o czym myślisz. Moja babka wychowywała silne i samodzielne dzieci.
Takiego zachowania od nich oczekiwała - bez względu na to, w jakiej znajdą się
sytuacji; chociaż zawsze była, kiedy jej potrzebowały. Ojciec darzył ją wielkim
szacunkiem, co pewnie spowodowało, że ożenił się z kobietą bardzo do niej
podobną.
- Twoją matką? Potwierdził skinieniem głowy.
- Stała i obserwowała mnie brodzącego w grząskim piasku, pewna, że się z niego
wydostanę. Ale kiedy potrzebowałem pomocy, poruszyła niebo i ziemię, aby mi jej
udzielić i nigdy się nie wahała. A nie myśl, że jej nie potrzebowałem. Owszem, i to
często. Ale ona nigdy nie powiedziała nawet słowa na ten temat.
- Co ci się jeszcze w niej podoba? - zapytała Kelly, zastanawiając się, jak ona
wypadłaby w porównaniu z jego matką, zazdrosna o czułość, z jaką się o niej
wyrażał.
Wzruszył ramionami.
- Podejrzewam, że wszystko. Jest kochająca i skora do poświęceń. Jak większość
matek, przypuszczam. - Zastanawiał się przez chwilę. - Słyszałem, że nie była
zabójczo piękna. Mam na myśli, że nie była rozrywana przez mężczyzn w młodości,
ale była mądra. Nie wiedzą książkową, ale życiową. Czasami wydawało mi się, że
nie ma rzeczy, o której nie wiedziałaby, lub takiej, z którą nie poradziłaby sobie -
przerwał. - Ma też ładny uśmiech.
- Jakie było jej panieńskie nazwisko? - zapytała, ciekawa jak będzie miał na imię
jego syn. Polański Baker? Fitzdrummund Baker? Jones Baker?
- Williams.
William Baker. Bill Baker - Billy w dzieciństwie. To było do przyjęcia. William
Branigan Baker. Imponujące.
- A twój ojciec, jaki on jest? - Chciała wiedzieć o nim wszystko, co możliwe. Kim
jest, skąd pochodzi.
Nie zważając na upał i otoczenie, mijali powoli jeden budynek po drugim. Cały
świat mógłby zniknąć, a oni nie zauważyliby różnicy.
Elgin mówił o surowym, apodyktycznym ojcu, który miał złote serce.
Sentymentalnym człowieku, który poświęcił swoje życie systemowi
sprawiedliwości, wierząc w to, co robi, pomimo porażek. Pózniej przyszła kolej na
Kelly.
Poza kilkoma wspomnieniami nie potrafiła powiedzieć o swoim ojcu zbyt wiele.
Pewnego ranka wyszła do szkoły i po powrocie dowiedziała się, że został
zastrzelony w czasie jakiejś demonstracji przeciwko dyskryminacji rasowej.
Pamiętała go jako człowieka miłego i uprzejmego. Kogoś, kto brał na kolana,
przytulał i głaskał po głowie. Więcej potrafiła powiedzieć o swojej matce.
- Zawsze lubiłam sposób, w jaki się śmiała - powiedziała Kelly sentymentalnie,
przypominając sobie uśmiech matki. - Była spokojna, nieduża i twarda jak skała.
Nie dla nas, tylko dla reszty świata. Dla nas była bardzo opiekuńcza, szczególnie po
śmierci ojca - zamilkła na chwilę, czując, że ich dłonie splatają się odruchowo. Był
to zwyczajny gest, ale właśnie w tym momencie był bardziej intymny od pocałunku,
cieplejszy niż przytulenie i najbardziej opiekuńczy ze wszystkich, jakie Elgin do tej
pory uczynił.
- Moja matka ciężko pracowała - zaczęła. - Wychowując troje dzieci i pracując w
barze, nie miała wiele czasu dla siebie. Ale ja... ja nie zauważyłam tego. Potem...
było za pózno.
- Co masz na myśli? >^ 1 Kelly zawahała się, gdyż niechętnie mówiła o swoich
błędach czy winie, którą
się jeszcze obarczała. Spojrzała na mężczyznę idącego obok niej. Zobaczyła
zrozumienie i współczucie na jego twarzy. Słowa same popłynęły.
- Byłam tak skoncentrowana i pochłonięta braniem tego, co chciałam, że nie
zauważyłam, jak bardzo była zapracowana. Denerwowałam się, bo dziadek był stary
i nie pomagał w barze tyle, ile powinien, przez co ja nie mogłam chodzić normalnie
do szkoły jak Kenny i Kevin. Musiałam tkwić w barze i pomagać... i czułam się
urażona. Chciałam wyrwać się z tego baru i w ogóle z tej złej i okropnej dla mnie
okolicy. - Poczuła wstyd, przypominając sobie powierzchowną, lekkomyślną i
ambitną młodą dziewczynę.
- Pewnej nocy zamknęłam bar, poszłam na górę i znalazłam matkę siedzącą na
brzegu łóżka, całkowicie bez ruchu. Siedziała tak, patrząc na podłogę, jakby była
zbyt zmęczona, aby położyć się do łóżka czy zamknąć oczy i zasnąć -znowu
przerwała. Jej myśli były zbyt straszne, aby wypowiedzieć je głośno. -Nie
wiedziałam nawet, kiedy tam poszła, ile czasu siedziała w takiej pozycji i pewnie nie
dowiedziałabym się, gdybym przypadkowo jej nie zauważyła. To... to był pierwszy
raz, kiedy zobaczyłam w niej człowieka. Zwyczajnego człowieka, wiesz? Takiego z
uczuciami i marzeniami... i zaczęłam się zastanawiać, kiedy tak bardzo się
zestarzała. Miała tylko pięćdziesiąt trzy lata, a wyglądała tak staro.
- Kelly... - Współczucie w głosie Bakera przerwało na chwilę kolejny potok słów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]