pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czekała niecierpliwie. Lepiej było milczeć. Elżbieta z ciekawością przyglądała się jej sukni.
Była z mszystej, mięciutkiej wełny białej i zapinała się na piersiach ukośnie na trzy guziki,
trzy okrągłe kawałki różowego koralu. Na szyi nie było pereł, tylko sznurek takich samych,
trochę drobniejszych różowych korali. Nadęte, rozgniewane usta były pomalowane jasnym
karminem. I jeszcze coś bladoczerwonego, jakaś kokarda z emalii uczepiona była do każdego
z białych, mszystych pantofelków. Była cała czysta, świeża, zbytkowna, gładka - bez jednej
zmazy. Była czymś najpiękniejszym, co się da pomyśleć. Była bezużyteczna, była tylko do
ozdoby. Jak można mieć taki profil i żeby to było żywe! Nie była matką,
była zwyczajnie drugą kobietą. Jej piękność, jej cała jakość była tylko męczarnią. Maskowała
się tak niedbale. Obie ręce trzymała na poręczy balkonu - i także te ręce były piękne i miały
koralowe paznokcie. Bez słowa patrzyła przed siebie, ściągając brwi. Ale nie na jezioro. Ani
na góry tamtego brzegu - lekkie, jakby wydmuchane z niebieskiego kurzu, ani białe żagle,
nadciągające po wodzie świetlistej i zielonej jak grynszpan - nic nie było dla niej warte
widzenia. Patrzyła na kratkę małej bramy w murze, bo tędy miał znowu przyjść któryś z jej
mężczyzn.
Nie uśmiechnęła się, gdy wszedł. Uśmiechała się niezmiernie rzadko, była piękna pochmurnie
i gniewnie. Ale za to jej uśmiech znaczył o wiele więcej niż u innych. Był nie tylko łaskawy i
dziecinnie niezaradny, był jeszcze pełen dobroci.
Dlaczego Elżbieta myślała o niej, że jest niedobra?
Z całej chwili tamtej zapamiętała najmocniej - tak jak gdyby nie pamięcią, ale całą skórą ciała
- zgrzytanie żwiru pod ciężkimi podeszwami tego pana, jego kroki mocne i chrzęszczące. Nie
wiedziała już teraz, czy to był ten chudy i brązowy, do którego przychodziły wciąż depesze z
jego banku w Algierze, czy ten z Rumunii, w którego ogrodzie blisko Galacza nad Morzem
Czarnym rosły gorzkie migdały.
Myślała o matce, że jest niedobra. Ale co jest naprawdę w dobroci dotykalne i rzeczywiste, co
jest nią samą? Przecież nie szereg dobrych uczynków, które mają motywy tak złożone i tak
różne. I nie myśl pełna troski o los innych ludzi, myśl daleka, pamiętna, dająca się wyrazić
słowami. Czyż nie najbardziej rzeczywiste, nie jedynie prawdziwe jest to, co uczuwamy sobą,
jako ruch naszych obu rąk wyciągniętych, jako dreszcz ciepły w powiekach, gdy się patrzymy,
jak uśmiech doznany od wewnątrz - jego smak w ustach, jego głęboki wilgotna treść. Elżbieta
nie mogła sobie teraz nawet przypomnie uśmiechu matki, ale wiedziała, że był nie wyrażam
dobroci, tylk dobrocią samą. Po cóż jej były jeszcze dowody?
Pani Cecylia niełatwo dała się przejednać. Jej oczy mrużyły się o niepokoju i
zniecierpliwienia. Cieniutkie wargi ciasno i boleśnie prz) legały do sztucznych zębów. Tutaj
także skrzywienie gniewu był gniewem samym, a wyraz cierpienia samym cierpieniem.
- I przecież wiesz - kończyła chłodno Elżbieta - że lubię być prz chorych.
Pozestawiać wszystko ze stolika, wytrzepać za okno serwetkę i na nowo wszystko na niej
ustawić, zmienić wodę w kwiatach, powynosić przybory do mycia, wydobyć ze smutnego
pokoju jego stały wewnętrzny, rozsądn ład - to jednak była pociecha. Gdy chora leżała
wreszcie w czystej koszul na prześcielonym łóżku, Elżbieta łudziła się przez chwilę, że odtąd
będzie jakoś inaczej, że coś jednak obróci się na lepsze. I oczekiwała, że ciotka się
uśmiechnie, że będzie jej teraz wygodnie i dobrze, że dozna ulgi.
Ale dla pani Cecylii rzecz nie zmieniła się w niczym. Nastała tylko chwila, że mogła się
wreszcie nieruchomo i w spokoju oddać na nowe swojemu cierpieniu.
Gdy Ewa przyniosła na małej tacy kawę i sucharki, pani Kolichows ka poruszyła się z jękiem,
niechętnie patrząc na jedzenie. Elżbieta weszła znowu w swą rolę. Ale zrobiwszy swoje,
chciała już odejść. Pani Cecylia zatrzymała ją pytaniem:
- Dlaczego nie przychodzi Ziembiewicz?
- Właśnie wrócił, bo gdzieś wyjeżdżał. Telefonował wczoraj.
- To dziś przyjdzie?
Pytania ciotki były krępujące. Zenon nie przychodził od pięciu dni, za każdym razem zresztą
wyjaśniał powody i rzecz nie nasuwała wątpliwości. Ale rozległość pustki, którą stwarzała ta
nieobecność, była grozna Na myśl, że mógłby nie przyjść jeszcze dziś, Elżbieta uczuwała pod
żebrami ból dojmujący i nagły, ból będący przestrachem.
Rzeczy, których nie zrobiła, i te, których nie powiedziała, słowa odkładała wszystkie na to
jedno widzenie. Przymykając oczy, po stanawiała, że teraz będzie już inna. %7łe będzie "dobra".
Od rana rozpamiętywała widzenie ostatnie, i jeden w nim pośród innych pocałunek. Wiedza o
tym była bardziej cielesna niżeli tamta rzeczywistość, myślała się całym ciałem, od stóp do
głowy. Przelatywała w jego ciemnościach jak dreszcz. I wszystko wewnątrz zwijało się,
skręcało i żarzyło od jej obiegu. Elżbieta żałowała: "Dlaczego nie zgodziłam się wtedy? Jak
mogłam?"
Przytomniała powoli, słysząc głos pani Kolichowskiej, pełen skargi.
- Tyle lat jesteś ze mną i ciągle, ciągle obca.
- Co ciocia mówi?
Elżbieta nie zdziwiła się, tylko chciała zrozumieć.
- Ciągle masz jakieś swoje sekrety, kryjesz się ze wszystkim. A przecież chyba ja powinnam
wiedzieć.
- O czym?
- Bo jeżeli masz zamiar wyjść za tego Ziembiewicza - tak? Pani Kolichowska leżała bez
ruchu i jakby bez oddechu. Jej przestraszone oczy nie patrzyły na Elżbietę.
- Och, wie ciocia!
Elżbieta prędko powściągnęła swój gniew. Pytanie ciotki musiało być od dawna gotowe,
odsuwane, odkładane na pózniej. Musiało ją wiele kosztować. We współczuciu Elżbiety krył
się wstyd, że komuś na niej tak zależy.
Z niedbałością, jak o czymś nieważnym, powiedziała:
- Tak, mamy zamiar się pobrać.
Od tego wyznania serce jej uderzyło parę razy mocno i powoli. Takimi nazwana słowami
rzecz sama zaczęła być na nowo wielka, ciężka i rozległa.
I zaraz, jakby tracąc odwagę, dodała:
- W każdym razie jeszcze nieprędko.
Zenon miał przyjść zaraz po obiedzie. Ale do tego czasu zamysły i postanowienia Elżbiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta