[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak czy owak, trzy dni przed śmiercią Lucasa miałam wizję i byłam przekonana, że nie zmarł
śmiercią naturalną. Wszyscy jednak uznali mnie jak zwykle za... wariatkę. A tymczasem ta wizja
była jednoznaczna: potężna pantera skoczyła Lucasowi na pierś i rozszarpała mu gardło.
- Tak, bardzo jednoznaczna - mruknęła Leslie.
- A pamiętniki? - spytałam.
- Nigdy się nie odnalazły - wyjaśnił pan Bernhard. - A wraz z nimi klucz do tej skrzyni, ponieważ
lord Montrose wkleił go z tyłu aktualnego pamiętnika, o czym mogę zaświadczyć.
Xemerius niecierpliwie zatrzepotał skrzydłami.
- Byłbym za tym, żeby skończyć tę gadaninę i pójść po łom.
- Ale... przecież dziadek miał zawal serca - zauważy! Nick.
- No cóż, tak to w każdym razie wyglądało. - Ciocia Maddy głęboko westchnęła. - Stracił
przytomność, w wieku osiemdziesięciu lat, przy własnym biurku, we własnym biurze w Tempie.
Moja wizja nie była wystarczającym powodem do tego, by zarządzić sekcję. Arista była na mnie
zła, kiedy tego zażądałam.
- Mam gęsią skórkę - wyszeptał Nick, przysuwając się trochę bliżej i opierając się o mnie.
Przez chwilę wszyscy milczeliśmy. Xemerius krążył wokół lampy pod sufitem.
- Ruszcie wreszcie tyłki! - zawołał, ale oprócz mnie nikt go nie słyszał.
- To już całe mnóstwo przypadków - powiedziała w końcu Lslie.
- Tak - zgodziłam się z nią. - Lucas każe zamurować skrzynię i przypadkiem umiera następnego
dnia.
- A ja przypadkiem trzy dni wcześniej mam wizję na temat i jego śmierci - dodała ciocia Maddy.
- I przypadkiem też znikają wtedy jego pamiętniki - uzupełnił Nick.
- I przypadkiem ten klucz, który panna Leslie ma na szyi, wygląda zupełnie tak samo jak klucz do
tej skrzyni - odezwał pan Bernhard niemal przepraszającym tonem. - Patrzyłem na niego przez całą
kolację.
Leslie ze zdumieniem chwyciła łańcuszek.
- Ten tutaj? Klucz do mojego serca?
- Ale to niemożliwe - wtrąciłam. - Ukradłam go z szuflady w Tempie, gdzieś w osiemnastym wieku.
To byłoby już za wiele przypadków, prawda?
- Przypadek to jedyny prawowity władca wszechświata, tak twierdził już Einstein. A on wiedział, co
mówi. - Ciocia Maddy pochyliła się, z zainteresowaniem patrząc na kluczyk.
- To powiedział nie Einstein, tylko Napoleon! - zawołał Xemerius spod sufitu. - A jemu brakowało
piątej klepki!
- Może się mylę, bo wszystkie stare klucze są bardzo podobne - zwątpił pan Bernhard.
Leslie rozpięła łańcuszek i podała mi klucz.
- W każdym razie warto spróbować.
Wręczyłam kluczyk panu Bernhardowi. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy ukląkł przed skrzynią i
wetknął klucz w ozdobny zamek. Dał się obrócić bez trudu.
- Nie do wiary - wyszeptała Leslie.
Ciocia Maddy z zadowoleniem skinęła głową.
- Nie ma żadnych przypadków. Wszystko, ale to wszystko jest przeznaczeniem. A teraz niech pan
już przestanie nas torturować i otworzy wieko, panie Bernhard.
- Moment! - Wzięłam głęboki wdech. - Wszyscy obecni tutaj muszą zachować w absolutnej
tajemnicy wiedzę o tym, co znajduje się w tej skrzyni.
Szybko poszło: jeszcze kilka dni temu narzekałam na Strażników, którzy ze wszystkiego robili
tajemnicę, a teraz sama zakładałam tajne stowarzyszenie. Brakowało jeszcze, żebym zażądała od
nich, by zawiązali sobie oczy, kiedy będą opuszczać ten pokój.
- Zabrzmiało tak, jakbyś wiedziała, co jest w środku - zauważył Xemerius, który już kilkakrotnie
próbował przez drewniane wieko wsadzić głowę do skrzyni, ale za każdym razem wracał wściekły
pod sufit.
- Oczywiście, że nikomu nic nie powiemy - odezwał się nieco urażony Nick.
Leslie i ciocia Maddy przyglądały mi się wręcz z oburzeniem. Nawet w niewzruszonej twarzy pana
Bernharda uniosła się jedna brew.
- Przysięgnijcie - zażądałam. - Przysięgnijcie na własne życie - dodałam, żeby zrozumieli, jak
bardzo poważnie do tego podchodzę.
Tylko ciocia Maddy zerwała się i z zachwytem położyła rękę na sercu. Pozostali nie byli do tego
skorzy.
- Nie może być jakoś inaczej?! - warknęła Leslie. - Moim zdaniem wystarczyłaby lewa ręka.
Pokręciłam głową.
- Przysięgnijcie!
- Przysięgam na swoje życie! - zawołała wesoło ciocia Maddy.
- Przysięgam - mruknęli wszyscy pod nosem.
Nick zaczął nerwowo chichotać, bo ciocia Maddy, żeby dodać tej chwili powagi, zaczęła nucić
hymn narodowy.
Trochę zaskrzypiało, kiedy pan Bernhard - nie zapomniawszy upewnić się najpierw, czy się na to
zgadzam - podniósł wieko skrzyni. Jego palce ostrożnie rozwinęły kilka zbutwiałych aksamitnych
chust i kiedy wreszcie wydobył ten przedmiot, który był nimi owinięty, wszyscy wydali z siebie
okrzyk zaskoczenia, coś w stylu: och"! i ach"! I tylko Xemerius zawołał:
- Krucafuks!
- Czy to jest może to, co myślę? - zapytała po chwili ciocia Maddy, wciąż patrząc szeroko
otwartymi oczami.
- Tak - potwierdziłam zmęczona i odgarnęłam włosy z twarzy. - To jest chronograf.
Nick i ciocia Maddy wyszli niechętnie, pan Bernhard dyskretnie, a Leslie wśród protestów. Ale jej
mama już dwa razy dzwoniła do niej na komórkę, żeby się dowiedzieć, czy: a) została
zamordowana lub b) leży może gdzieś posiekana na kawałki w Hyde Parku, a więc nie miała
wyboru.
Przedtem jednak musiałam jej przysiąc, że będę się ściśle trzymała naszego planu.
- Na własne życie - zażądała i zrobiłam jej tę przyjemność. W odróżnieniu od cioci Maddy
natomiast zrezygnowałam z hymnu narodowego.
W moim pokoju wreszcie zapanowała cisza i dwie godziny po tym, jak mama jeszcze do mnie
zajrzała, cisza zaległa w całym domu. Musiałam stoczyć ze sobą prawdziwą walkę, czy naprawdę
nie wypróbować chronografu od razu tej nocy. Dla Lucasa to było bez różnicy, czy na nasze
spotkanie w roku 1956 udam się dzisiaj czy jutro, czy może dopiero za cztery tygodnie, dla mnie
zaś jedna przespana noc prawdopodobnie mogła zdziałać cuda. Z drugiej strony jutro musiałam iść
na ten bal i znowu stanąć oko w oko z hrabią de Saint Germain, a wciąż jeszcze nie wiedziałam, co
on zamierza.
Owinąwszy chronograf szlafrokiem, przemknęłam po schodach na dół.
- Właściwie po co wleczesz to ze sobą przez cały dom? -spytał Xemerius. - Mogłabyś po prostu
przeskoczyć ze swojego pokoju.
- Tak, ale skąd mam wiedzieć, kto tam spał w 1956 roku? A potem musiałabym się jeszcze
przekradać przez cały dom i ryzykować, że znowu ktoś mnie wezmie za włamywaczkę... Nie, lepiej
przeskoczę bezpośrednio w tajnym korytarzu, wtedy, lądując, nie narażę się na to, że ktoś mnie
zobaczy. Lucas będzie na mnie czekał przed portretem prapraprapradziadka Hugh.
- Liczba tych pra" za każdym razem jest inna - zauważył Xemerius. - Gdybym był wami,
nazywałbym go po prostu tłustym przodkiem.
Zignorowałam go, koncentrując się na skrzypiących stopniach schodów. Chwilę pózniej odsunęłam
na bok obraz, bez-szmerowo, ponieważ pan Bernhard naoliwił mechanizm. Poza tym wprawił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]