pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Za to kolejny okazał się składem medykamentów - oprócz bandaży i środków dezynfekcyjnych
znalazłem środki przeciwbólowe i flaszkę medycznej brandy. Wszystko to skonfiskowałem w
trybie nagłym i wróciłem do Berkka.
Jakieś pół godziny pózniej byliśmy opatrzeni, odkażeni i znieczuleni. A flaszka pokazała dno.
- Jak możesz, to śpij - poradziłem mu, wstając. - Ja idę dalej zwiedzać. Wrócę, jak będę mógł
najszybciej.
- Powodzenia.
- Po połowie, szczęście trzeba wykorzystywać, ale nie należy na nie liczyć.
Korytarz nadal świecił pustką, więc spokojnie podszedłem do drzwi usytuowanych na jego końcu.
Prowadziły do dużego, pustego pomieszczenia. Mniej więcej do jego środka dochodziła znana już
rura, zginała się pod kątem prostym i znikała w podłodze. Pod ścianami znajdowały się pulpity i
krzesła na kółkach, ale ani żywej duszy. Martwej zresztą też nie. Konsolety mrugały światełkami,
monitory podglądały jakieś procesy technologiczne, a gdzieś z oddali dochodził monotonny szum
maszynowni. To, że pomieszczenie było obecnie puste, nie oznaczało, że długo takie pozostanie.
Ponieważ czekanie nie mogło przynieść nic pożytecznego, przemaszerowałem przez salę i przez
uchylne drzwi do następnej - jeszcze większej i jaśniejszej. Też była pusta.
Zaczynało mnie to denerwować - taki zbieg okoliczności to podejrzana sprawa. Teraz jednak trzeba
było działać, nie myśleć. Poszedłem, trzymając się ściany, przez kolejną halę, a raczej zacząłem
iść, gdyż w połowie drogi zauważyłem w ścianie drzwi z okrągłym okienkiem, toteż zajrzałem
przez nie. Wewnątrz znajdowała się automatyczna kuchnia.
Zanim drzwi się za mną zamknęły, zdążyłem nacisnąć kombinację kawy, i to podwójnej. Kofeina
była tym, czego chwilowo najbardziej potrzebowałem... Wypiłem duszkiem dwa kubki, nim
zabrałem się za zamawianie jedzenia i używanie mikrofalówki.
Kwadrans pózniej z pełnym brzuchem ruszyłem na dalszy rekonesans.
Za zakrętem korytarza, na który wychodziły drzwi przestronnej sali, sceneria się zmieniła - schody
i betonowe, surowe ściany. Ponieważ rura, która musiała być ważna, biegła w dół, też tam
poszedłem.
Schody kończyły się szerokim rozwidlającym się korytarzem. Na środku znajdowało się rurowate
coś, także biegnące w obie strony. Wykonane było z polerowanej stali i znacznie grubsze niż rura,
którą dotąd co krok napotykałem. Do metrowego cylindra przymocowano pęk przewodów i
znacznie cieńszy cylinder pełen jakiegoś elektronicznego wyposażenia. Ponieważ wszystko
stanowiło jedną wielką zagadkę, postanowiłem zobaczyć, co jest dalej.
Po kilkunastu krokach zorientowałem się, że tak korytarz, jak i całe techniczne cudo łagodnie
zakręcają, a po dalszych kilkunastu, że zakręcają, cały czas tworząc delikatny wycinek koła,
którego średnicy nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić. W każdym razie "wielkie" to
najwłaściwsze określenie. Coś w tym było znajomego, tylko nie bardzo mogłem sobie przypomnieć
co...
Dalsze spekulacje przerwał mi odgłos zbliżających się z przeciwka kroków, które niespodziewanie
zamilkły. Każdy rozsądny wziąłby szybko i cicho nogi za pas i nie nadużywał szczęścia. Ja od
dawna przestałem być rozsądny, więc cicho ruszyłem, ale do przodu (zdejmując uprzednio buty,
jako że trudno jest poruszać się bezszelestnie w walonkach).
Ciekawość zaspokoiłem szybciej, niż się spodziewałem, mniej więcej po piętnastu krokach
zobaczyłem o parę metrów przed sobą Slakeya wpatrującego się przez niewielkie okienko we
wnętrze cylindra z polerowanej stali.
ROZDZIAA 21
Cofnąłem się czym prędzej, ale kroków nie było słychać - najwyrazniej mnie nie zauważył, toteż
nie tracąc czasu, rozpocząłem odwrót strategiczny na z góry upatrzone pozycje (starając się jednak
o zachowanie ciszy). Szuranie rozległo się ponownie, zatem przyspieszyłem. Nie na tyle jednak, by
dopaść schodów wystarczająco szybko, a ponieważ biegły prosto, nie po łuku, gdybym zaczął na
nie wchodzie, po prostu musiałby mnie zobaczyć. Pozostało mi tylko jedno - mroczna wnęka pod
schodami, dlatego czym prędzej tam wskoczyłem, przykleiłem się do ściany i nastawiłem uszu.
Mogłem go naturalnie ogłuszyć czy zabić, ale nie na tyle szybko, by mnie nie rozpoznał, co w
efekcie wyszłoby na to samo, jakbym wyskoczył i wrzasnął: Hej, tu jestem! Odgłos kroków zbliżał
się, zamarł i zmienił tonację - on wchodził na górę. W tej sytuacji po prostu nie miał prawa mnie
dostrzec.
Gdy kroki ucichły, odetchnąłem z ulgą, siadłem i założyłem buty - latanie w skarpetkach po
betonie nie było moją ulubioną formą rozrywki. A potem zacząłem czekać.
Trwało to dobre pół godziny, aż mnie tyłek rozbolał od siedzenia na betonie, po czym najciszej, jak
potrafiłem, wspiąłem się na schody, próbując mieć oczy wokół głowy, przez co omal sobie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta