pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Garlandem. Jest tu, tak, dać go pani? Nie? Dobrze.  Uśmiechnęłam się
przepraszająco do duchownego, który zrezygnowawszy z dalszych indagacji,
pomachał mi, kierując się ku drzwiom. Nie przestawałam udawać, dopóki nie wszedł
do środka.
Zrobiłam z siebie koncertową idiotkę, fakt, ale idiotkę, której jego odejście sprawiło
ulgę. Gdzie, do diabła, ten Tolliver? Czemu siedzi tam tak długo?
Zaczęłam wiercić się niespokojnie, w końcu odpięłam pasy i otworzyłam drzwi.
Zamierzałam sama sprawdzić, co Tolliver tam robi. W głowie kłębiły mi się
chaotyczne myśli, miałam silne przeczucie, że przeoczyłam coś istotnego.
Coś, co wiązało się z dziewiątą ofiarą, tą, która przeżyła.
Zamarłam, analizując fakty od początku. Chłopak został zidentyfikowany. Znajdował
się teraz w szpitalu w Asheville, gdzie pilnie go strzeżono. Na razie nic nie
powiedział, ale zapewne uczyni to, kiedy się uspokoi, okrzepnie, odzyska poczucie
bezpieczeństwa. Gdy to nastąpi, prawdopodobnie pomoże policji
ustalić tożsamość drugiego zabójcy, przyjmując, że ten w ogóle istnieje. A co, jeśli
go nie widział? Co, jeśli miejsce, w którym go znaleziono, stodoła, oznaczało, że był
przetrzymywany przez samego Toma Almanda? %7łe Tom po raz pierwszy nie
skorzystał z pomocy wspólnika, wciągając do gry swojego syna? I że właśnie ta
inicjacja doprowadziła Chucka do załamania? Może Tom nie zdążył podzielić się
zdobyczą z długoletnim partnerem, bo został aresztowany? Dzięki temu drugi
zabójca zyskał nieoczekiwaną okazję ujścia policji. Doaka Garlanda odrzuciłam.
Prawdziwy wspólnik wiedziałby o kryjówce w stodole. Pastor wypytywał mnie z
ciekawości. Chcąc zaciemnić obraz, w ogóle nie wspominałby o sprawie. Moje
wnioski w ogóle się nie liczyły, nie robiły mu żadnej różnicy. Nie nagabywałby mnie
bez potrzeby, a to oznacza, że naprawdę nie wiedział.
Jednak ktoś wiedział, ktoś, z kim niedawno rozmawiałam. Ktoś napomknął o
kryjówce pod boksem lub czymś podobnym. Kto to był? Ostatnio rozmawialiśmy z
tyloma osobami& Na pewno nie Rain ani Manfred. Ani też nikt z biura szeryfa  ci z
kolei nie musieli pytać, bo byli ze wszystkim na bieżąco. Dobrze, więc kto? Z kim
jeszcze rozmawiałam? Z właścicielką domu pogrzebowego, Clydą jakąś tam. Nie, to
nie ona.
Siedziałam zaabsorbowana, z jedną nogą na zewnątrz, kiedy zupełnie jak grom z
jasnego nieba obok zatrzymała się jakaś terenówka. Oszołomiona dałam się
bezwolnie wyciągnąć z samochodu, sekundę pózniej kątem oka dostrzegłam wielką
dłoń, błysk ostrza łopaty, poczułam ostry ból w miejscu opatrunku na głowie i
osunęłam się w ciemność.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Ocknęłam się w samochodzie, wepchnięta na przednie siedzenie, ze związanymi
rękoma i ustami zaklejonymi taśmą. Napastnik zaatakował szybko, znienacka.
Kompletnie zaskoczona, nawet nie zarejestrowałam przebiegu porwania.
Siedzący za kierownicą Barney Simpson wycofał z podjazdu, z piskiem opon
wyjeżdżając na drogę. Samochód szarpnął tak mocno, że zsunęłam się na podłogę.
Nie miałam szans zamortyzować upadku. Wylądowałam, przygniatając złamane
ramię. Ból był nie do zniesienia. Wrzasnęłabym, ale taśma tłumiła dzwięki.
Potwierdzenie własnych racji może być bolesnym ciosem, dokładnie jak w tym
przypadku.
I dobrze, żeby tylko na bólu się skończyło.
Jechaliśmy jakieś pięć minut. Kiedy się zatrzymał, nadal nie mogłam się ruszyć, ale
zbierałam siły. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy. Twyla mieszkała na
przedmieściach, w jedynej bardziej ekskluzywnej dzielnicy Doraville. Pięć minut jazdy
mogło oznaczać cokolwiek  rejony bliżej centrum lub przeciwnie, tereny wiejskie.
Ponad głową Barneya widziałam tylko sosny okryte czapami topniejącego śniegu.
%7ładna wskazówka, biorąc pod uwagę intensywność zadrzewienia Północnej Karoliny.
 Mieliśmy wszystko pod kontrolą  powiedział, patrząc na mnie z góry. Pozycja i
powiększające szkła okularów przydawały jego spojrzeniu niesamowitej grozy. 
Wszystko szło gładko, dopóki ich nie znalazłaś. Wybierałem ich w szpitalu,
zapamiętywałem na pózniej. Tom wyszukiwał tych spoza miasta, autostopowiczów,
turystów. Zabieraliśmy ich, a potem& Po prostu zużywaliśmy.
Rany boskie, pomyślałam.
 Wykorzystywaliśmy każdą cząstkę, wydobywaliśmy cały
ból, strach, przekuwaliśmy na przyjemność. Unicestwialiśmy
kawałek po kawałku, aż obracali się wniwecz.
Dławiłam się pod taśmą, charczałam, krztusiłam.
 Przygotowaliśmy drugie miejsce, w stodole, na wypadek
gdybyśmy mieli dwóch jednocześnie. Taką poczekalnię. Nigdy nie
mieliśmy okazji z niej skorzystać. Jednak Tom nie potrafił się
powstrzymać, mimo że kolejny oznaczał takie ryzyko.
Nie przerywając wyjaśnień, które zmierzały do uświadomienia mi roli węża w ich
osobistym raju, wrzucił bieg, zerkając we wsteczne lusterko. Po chwili wyjechał z
powrotem na drogę.
 Ale Tom nie odpuścił, pewnie chciał skorzystać, bojąc się,
że to ostatnia okazja. A autostopowicze są jak gołąbki, same się
pchają do gąbki.
Nie mogłam wiecznie kulić się ze strachu na podłodze samochodu. Musiałam coś
wymyślić. Rozważałam opcje otwarcia drzwiczek i wytoczenia się na zewnątrz, ale
jechaliśmy zbyt szybko, żebym miała szansę, nawet gdybym jakimś cudem zdołała
odciągnąć klamkę. Podjęcie takiej próby to ostateczność. W razie czego wolałabym
zginąć tak, niż podzielić los jego poprzednich ofiar. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta