[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Choćbym miał audiencję u samego Napoleona, teraz już bym nie poszedł. Zapraszam,
mademoiselle. Proszę do środka. Och, jakże się cieszę, że panią widzę. Da pani wiarę, że dosłownie
przed chwilą o pani myślałem?
- Zwykłe pochlebstwo.
- Bynajmniej. Szczera prawda. Od kiedy zobaczyłem panią przy stole u Degasa, piękniejszą od
róż, które tam stały, nie mogę przestać o pani myśleć.
Uśmiecham się i walczę ze sobą, by nie dać się porwać jego pochlebstwom. Czy jednak można
obojętnie przyjmować takie deklaracje?
Kłania się i wyciąga rękę, zapraszając do wejścia. Wchodzę i w tej samej chwili czuję, jakby
wreszcie zablizniała się dawno zadana rana.
W pracowni panuje przenikliwy chłód. Wzdrygam się, nie wyjmuję dłoni z mufki.
- Dlaczego nie napali pan w piecu? Przeziębi się pan. Maman jest bardzo chora. Dlatego dziś
wzięłam powóz i przyjechałam po leki dla niej.
Stoi z niedowierzającym uśmiechem, wreszcie mruga powiekami, jakby zbierał myśli.
- Przykro mi z powodu choroby pani matki. Jeśli jest pani zimno, rozpalę ogień.
- Och, nie. Proszę nie robić sobie kłopotu.
- To żaden kłopot, zapewniam. Zwykle o tej porze od dawna jest już rozpalone, ale dopiero co
wróciłem.
- Wyjeżdżał pan?
- Do Boulogne. Rodzina wciąż tam przebywa.
- Rozumiem. Serce mi dudni.
- Wróciłem, bo mam mnóstwo pracy.
W duchu triumfuję, bo pamiętam o cichym zakładzie, jaki przed chwilą zawarłam z przezna-
czeniem. ZastaÅ‚am Édouarda, wiÄ™c los nam sprzyja. Tak niewiele brakowaÅ‚o, byÅ›my siÄ™ minÄ™li. Gdy-
bym przyszÅ‚a wczoraj albo jutro, mogÅ‚abym go nie zastać. Pochyla siÄ™ nad poêle*, ja zaÅ› wodzÄ™ wzro-
kiem po pracowni, szukając znajomych elementów.
* (Franc.) piecyk.
R
L
T
Atrapa balkonu nadal stoi. To mnie cieszy, bo mogÄ™ sobie wmawiać, że Édouard nie potrafiÅ‚ siÄ™
z nią rozstać. Choć z drugiej strony nie minęło wiele czasu, od kiedy pracował nad obrazem. Od kiedy
ostatni raz tu byłam. Wzrok sam wędruje ku parawanowi i żołądek mi się ściska na wspomnienie tego,
co się za nim wydarzyło. Odwracam oczy.
- Jak postępują prace nad obrazem z balkonem? Pewnie jest już gotowy?
- Prawie. Chciałaby pani go zobaczyć? Potakująco kiwam głową.
Nie przestając rozpalać ognia, wskazuje obraz stojący na sztalugach w głębi pracowni.
Z tej odległości nie dostrzegam większych zmian w tym, jak przedstawił Fanny Claus i
monsieur Guillemeta. Natomiast moje rysy i postać zostały z pietyzmem wycyzelowane.
Cóż, dobrze tak tym dwojgu. MajÄ… za swoje. Trzeba byÅ‚o nie zostawiać Édouarda w poÅ‚owie
pracy nad obrazem. Krew szybciej mi pulsuje, gdy uświadamiam sobie, ile czasu musiał spędzić na
doskonaleniu mojego wizerunku. Nie potrafię też powstrzymać się od zgadywania, o czym myślał,
kiedy mnie malował.
Twarz staje mi w ogniu na samo wspomnienie.
I oto znów tu jestem. Wróciłam.
Odkładam mufkę na otomanę i zaczynam rozwiązywać czepek, kiedy dostrzegam coś kątem
oka.
Ustawiony dołem do góry, oparty o ścianę portret... Przekrzywiam głowę. Suzanne i...?
Mrużę oczy, podnoszę nieduży obraz. Ma najwyżej siedemdziesiąt centymetrów szerokości,
wysokości jeszcze mniej. To rzeczywiście Suzanne. Okropnie przedstawiona - z profilu, przy fortepia-
nie, szersza niż dłuższa, wszystkie trzy podbródki. Kwintesencja zapuszczonej, nieatrakcyjnej kury
domowej.
Jeszcze bardziej szokująca jest postać namalowana tuż za nią. Ustawiam obraz właściwie, żeby
dokÅ‚adniej siÄ™ przyjrzeć. To Édouard. Siedzi na otomanie wyraznie znudzony, z pustym wzrokiem
utkwionym w przestrzeń.
Obraz jest naprawdę dziwny, a ja czuję się co najmniej niezręcznie. Zupełnie jakbym wpakowa-
ła się w sam środek kłótni.
- Robota Degasa - mówi Édouard.
Nie ukrywa niezadowolenia. Nie wiem tylko, co je wywołało: niepochlebny wizerunek czy mo-
je wścibstwo.
- Jegomość ma tupet - mruczy, zatrzaskując drzwiczki piecyka.
Zastanawiam się, jak zakwalifikować obraz. Czy Degas - zgodnie z postulatami, jakie on i jego
towarzysze głosili niedawno przy stole - próbuje ukazać nowoczesność i walczy z idealizowaniem ży-
cia w sztuce? A może po prostu tak postrzega małżeństwo Manetów?
R
L
T
Podejrzewam, że to drugie. Tylko to tÅ‚umaczy gwaÅ‚townÄ… reakcjÄ™ Édouarda. ZwÅ‚aszcza że obraz
był prezentem.
Już chcę się skupić na pierwszej interpretacji i zacząć dyskusję o marzeniu Degasa i Moneta, by
wystawiać poza Salonem, kiedy Édouard wyrywa mi obraz z rÄ…k. Chwyta pÄ™dzel i z furiÄ… zamalowuje
ochrą prawy górny róg obrazu. Pod farbą znika fortepian i twarz Suzanne. Co zaskakujące, zostawia
sylwetkę żony i siebie rozpartego ze znudzoną miną na otomanie. Skrupulatnie omija też podpis
Degasa w dolnym prawym rogu.
- Gotowe - oznajmia, skończywszy. - To go oduczy.
MilczÄ™ wstrzÄ…Å›niÄ™ta. Édouard zdejmuje ze Å›ciany martwÄ… naturÄ™ ze szparagami i wiesza na tym
miejscu portret Degasa. Przypatruję się temu oszołomiona, nękana wyrzutami sumienia. Zjawiłam się
tu, kusząc los, choć wiedziałam, że nie powinnam była.
- Pójdę już.
Zabieram mufkÄ™ i ruszam do drzwi.
- Niech pani zostanie jeszcze chwilÄ™. ProszÄ™.
Waham się. Pierwszy raz widzę go w takim stanie: nieprzewidywalnego, rozwścieczonego. Je-
stem przerażona. Boję się zostać.
Musi czytać w moich myślach, bo mówi:
- Przepraszam. Degas doprowadza mnie do furii. Czasem przekracza granice dobrego smaku.
Czar prysnął. Jego gniewna tyrada odpędziła wszelkie nieskromne myśli i pragnienia. Stoję
więc w czepku i płaszczu, trzymając mufkę, podczas gdy on nalewa herbatę.
- Niech pani usiądzie. Wiem, że nie ma pani wiele czasu, bo spieszy się do chorej maman, ale
proszę poświęcić mi jeden kwadransik.
Zdejmuję czepek i płaszcz, przysiadam na czerwonej otomanie. Spódnica układa się wokół
mnie niczym biała chmura. Obracam się ku niemu, by kontynuować rozmowę.
- Niech się pani nie rusza - zatrzymuje mnie, sięgając po szkicownik.
Szybko robi parÄ™ kresek, potem zrywa siÄ™, szpera w szufladzie biurka i wyjmuje czerwony wa-
chlarz - ten sam, który trzymałam, pozując do Balkonu". Podaje mi go. Odsuwa się, potem przyklęka
i układa spódnicę tak, by odsłonić czarny pantofel.
- Co pan wyprawia?
Próbuję schować nogę, ale chwyta ją i trzyma w pozycji, w której wcześniej ją ustawił.
- Proszę się nie ruszać. Chcę panią namalować właśnie tak.
- Édouardzie, muszÄ™ wracać do...
- Wiem. Dosłownie parę chwil. Tylko żebym zdążył naszkicować.
Nie potrafię mu odmówić. Szkicuje, a ja próbuję zmienić ton rozmowy na lżejszy i zabawiam
go towarzyskÄ… konwersacjÄ….
R
L
T
- Zapomniałabym się pochwalić. Moja siostra, Edma, się zaręczyła.
Uśmiecha się.
- NaprawdÄ™?
- Zdaje się, że zna pan jej narzeczonego. To Adolphe Pontillon.
- Pontillon? %7łartuje pani? Toż to mój stary towarzysz z marynarki!
- Oświadczył się tydzień temu. Spodziewaliśmy się, że zrobi to wcześniej, ale jego statek na
miesiąc wyszedł w morze. Teraz w domu nie mówi się o niczym innym jak o ślubie.
- Na kiedy zaplanowano tÄ™ wielkÄ… chwilÄ™?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]