[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie, abym się bał. Nasunęło mi się osobliwe skojarzenie kiedyś wyjrzałem
przez okno i pomyliły mi się dwa drzewa. Małe drzewko pod oknem wziąłem za
jedno z kępy dużych drzew rosnących znacznie dalej. Wysokość ta sama, tylko
wyrazisty kontur różnił je od tamtych. Było to zwykłe zakłócenie perspektywy,
a jednak targnął mną lęk, przeraziłem się nieomal. Do tego stopnia ufamy w
nienaruszalność znanych praw fizycznych, że każde pozorne ich zahamowanie
działa na nas jak kataklizm, zapowiedz niesłychanego nieszczęścia. Więc i
owies, który całkiem bez przyczyny kładł się smugą sunącą prościuteńko ku
nam napawał nas wyraznym niepokojem. Morgan wyglądał wręcz
przerażony. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy raptem wycelował
dubeltówkę i wypalił z obu luf we wzburzony owies! Zanim rozwiał się dym
wystrzału, usłyszałem wściekły wrzask, jakby ryk dzikiego zwierza. Morgan
rzucił dubeltówkę i wziął nogi za pas. W tejże chwili jakiś impet cisnął mną o
ziemię, jakiś rozpędzony miękki ciężar, niewidoczny wśród dymu, zbił mnie z
nóg.
Zanim zdążyłem się zerwać i chwycić wytrąconą z rąk dubeltówkę,
usłyszałem, jak Morgan krzyczy w śmiertelnej trwodze. Zagłuszał go wściekły
charkot jakby gryzących się psów. Niesamowicie przerażony zerwałem się na
nogi i spojrzałem w tamtym kierunku; niech mnie łaska boska broni od
podobnego widoku! O niecałe trzydzieści stóp przede mną Morgan powalony
na jedno kolano szamotał się gwałtownie, z potwornie odrzuconą do tyłu
głową, bez kapelusza, z rozwianymi włosami. Coś rzucało nim w przód i w tył,
targało jego ciałem. Wyprężył prawe ramię, ale dłoń gdzieś znikła, w każdym
razie nie mogłem jej dostrzec, tak jak i lewego ramienia. Chwilami jak
podszeptuje mi pamięć widziałem go tylko fragmentarycznie, kawałkami,
inaczej nie potrafią tego określić, i zaraz ukazywał mi się znowu cały.
Wszystko musiało się rozegrać w ciągu kilku sekund, a jednak Morgan
zdołał wykonać wszelkie chwyty zaciekłego zapaśnika, który ulega
przygniatającej przewadze. Widziałem tylko jego, a i to nie zawsze wyraznie.
Przekleństwa i krzyki Morgana dochodziły przez taki ryk wściekłości i furii,
jakiego nigdy nie słyszałem. Nie wyobrażam sobie, aby mógł tak ryczeć
jakikolwiek człowiek czy jakikolwiek zwierz.
Stałem w osłupieniu. Dopiero po chwili cisnąłem dubeltówkę i rzuciłem
się przyjacielowi na pomoc. Zaświtało mi w głowie, że dostał jakiegoś ataku
albo konwulsji. Zanim dobiegłem, leżał już spokojnie na ziemi. Wszystko
ucichło. Raptem zdjął mnie taki strach, jakiego nie wzbudziło we mnie nawet
to przerazliwe przed chwilą szamotanie. Wśród dzikiego owsa ujrzałem znowu
tajemniczą smugę. Od miejsca, gdzie na zdeptanej ziemi leżał mój przyjaciel,
sunęła powoli w stroną lasu. Nie potrafiłem oderwać od niej oczu, dopiero gdy
zniknęła wśród drzew, spojrzałem na towarzysza. Był martwy .
3 Człowiek, chociaż nagi, może być w łachmanach
Koroner wstał i nachylił się nad nieboszczykiem. Uniósł róg prześcieradła
i odrzucił je na bok, odsłaniając nagie zwłoki. Zwieca nadawała im
gliniastożółtą barwę. Na ciele widać było sine plamy, powstałe wskutek
podskórnego wylewu krwi. Pierś i boki wyglądały tak, jakby je ktoś zgruchotał
maczugą. Gdzieniegdzie ziały straszliwe rany, odarta skóra zwisała w
strzępach.
Jedwabna chustka podtrzymywała brodę zmarłego. Koroner obszedł stół,
rozwiązał supeł na głowie nieboszczyka i zdjął chustkę, odsłaniając coś, co
niegdyś stanowiło szyję. Paru ławników, którzy wstali, aby lepiej widzieć,
pożałowało swojej ciekawości. Poodwracali głowy. Zwiadek Harker podbiegł do
okna, wychylił się, zrobiło mu się niedobrze. Koroner opuścił chustkę na twarz
zmarłego, podszedł do kąta, gdzie leżało na kupce ubranie, podnosił i
demonstrował kawałek po kawałku. Były to strzępy garderoby, zesztywniałe
od krwi. Aawnicy przyglądali się dosyć obojętnie, raz już im to pokazywano;
jedyną nowość stanowiły dla nich zeznania Harkera.
Panowie powiedział koroner więcej dowodów rzeczowych nie
posiadamy. Obowiązki swoje panowie już znacie. O ile nie ma pytań, możecie
wyjść i zastanowić się nad werdyktem.
Wstał na to przewodniczący wysoki, brodaty chłop pod sześćdziesiątkę,
prosto odziany.
Za pozwoleniem pana koronera, chciałbym zadać jedno pytanie
powiedział, Z jakiego domu wariatów wyrwał się ten cały świadek?
Proszę, panie Harker powiedział koroner poważnie i ze spokojem z
jakiego domu wariatów uciekł pan niedawno?
Dziennikarz zaczerwienił się po same uszy, ale nie odrzekł ni słowa.
Siedmiu ławników wstało i z powagą wyszło z chaty.
Skoro mi pan naubliżał odezwał się Harker, gdy tylko został sam z
koronerem i nieboszczykiem wolno mi chyba stąd wyjść?
Owszem.
Dziennikarz ruszył do drzwi, ale zatrzymał się z ręką na klamce.
Zawodowa ciekawość okazała się silniejsza niż poczucie godności osobistej.
Odwrócił się i rzekł:
Poznaję, że trzyma pan w ręku dziennik Morgana. Zauważyłem, jak
bardzo pana zaciekawił, pan go czytał w trakcie moich zeznań. Czy nie
mógłbym rzucić okiem? Nagi czytelnicy z chęcią...
Dziennik nie ma nic do rzeczy odparł koroner, wsuwając go w kieszeń
kurtki wszystkie ustępy pochodzą sprzed śmierci autora.
Harker zamknął za sobą drzwi. Po chwili weszli ławnicy i otoczyli stół, na
którym rysował się wyraznie kontur zwłok, okrytych już prześcieradłem.
Przewodniczący usiadł w pobliżu świecy, wyjął z kieszeni ołówek i skrawek
papieru i wypisał z mozołem następujące orzeczenie, pod którym reszta mniej
lub bardziej niezdarnie złożyła swoje podpisy:
My, ławnicy, som przekonani, że niniejsze zwłoki uśmiercone zostały
przez górskiego lwa, ale poniektórzy z nas myślom, że wszystko jedno miały
konwulsje .
4 Wyjaśnienie zza grobu
W dzienniku śp. Hugh Morgana znajdują się pewne interesujące ustępy,
niepozbawione chyba wartości naukowej jako hipotezy. W czasie ustalania
przyczyn zgonu dziennik nie został wzięty pod uwagę; koroner myślał
widocznie, że nie warto ławnikom mącić w głowach. Niepodobna ustalić daty
pierwszego zapisku, gdyż część kartki została wydarta. Urywek zaczyna się
następująco:
.,. ciskał się w półkolu, jakby kogoś osaczał, to znów przypadając do
ziemi, ujadał wściekle. Wreszcie pomknął, aż się zakurzyło, i zniknął w
zaroślach. Początkowo myślałem, że oszalał, ale kiedy wrócił do domu,
zachowywał się normalnie. Zauważyłem tylko, że boi się kary.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]