[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawno umilkła.
Do łodzi wskoczyło dziesięciu ludzi, dziewięciu mężczyzn i jedna kobieta. Ubolewała, że
stanowi zaledwie jedną dziesiątą rekonesansu. W oddali płonęły światła. Laurin przez kilka minut
obserwował brzeg przez lunetę, wreszcie oznajmił:
- To ognie, tam płoną ognie.
Dotarliśmy do wybrzeża tuż przed zachodem słońca. Aódz znalazła schronienie między
skałami. Pierwszy wyszedł na ląd Dowódca. Było cicho. Dziesięciu ludzi wkroczyło na ląd planety
Xyris. Dzwigaliśmy sprzęt, żywność, broń, aparaturę.
- Laurin miał rację - szepnął Paweł Do. - To ognie, wielkie ogniska. Bądzcie ostrożni, nikt nie
powinien nas zaskoczyć. Musimy ICH zobaczyć, a potem zadecydujemy, co dalej.
- Potwory czy istoty podobne do nas? - mruczał Laurin. - Nie znoszę pająków, brzydzę się
gadami. Pociesza mnie ten ogień. Zwierzęta boją się ognia.
- To ludzie - wyszeptał Paweł. - Stoją przy ogniskach i pilnują, by ogień nie wygasł. Są
podobni do ludzi - poprawił się. - Ciała obnażone do pasa, na głowach szerokie, płaskie kapelusze,
twarze giną, pod nimi, spódnice do kostek, stopy w sandałach.
- Miła niespodzianka - powiedziała półgłosem Tereza. - Na oko to rzeczywiście istoty ludzkie
- umilkła, bo znowu usłyszeliśmy dzwięki dzwonu.
Milczący do tej pory Tytus, wreszcie przemówił:
- Oni wiedzą o naszym przybyciu.
- Nonsens - stwierdził Dowódca. - Są bardzo prymitywni, nie mogli dostrzec gwiazdolotów.
- Oni czekali na nas - mówił Tytus. - Ludność tego miasta wyległa na ulice, na wybrzeżu
rozpalono setki ognisk, ognie płoną na wysokich wieżach, niegdyś na Ziemi takie właśnie
wznoszono latarnie morskie. Zadali sobie wiele trudu, by wskazać nam drogę. Patrzcie, tworzą
szpaler, tysiące istot z pochodniami, ustawili się po obu stronach szerokich schodów, wiodących na
szczyt budowli, podobnej do piramidy o ściętym wierzchołku.
Leżeliśmy za krzewami na wydmach piaszczystych, chroniących ląd przed morzem.
Dowódca, Tytus, Laurin, Tereza, pięciu kosmonautów czuwających nad bezpieczeństwem tej grupy i
ja, Narbuki1, Kronikarz Wyprawy. Szpaler wydłużał się, przybywało pochodni, aż połączono
schody piramidy z plażą i morzem.
- Wstańmy - powiedział Dowódca. - Niech nas zobaczą.
Tak uczyniliśmy. Dostrzegli naszą grupę natychmiast. Zapalono nowe pochodnie. Tłum stał
nieruchomy, milczący. Na schodach piramidy błysnęły czerwone światła. Zobaczyliśmy kilku
starców w żółtych szatach, wolno schodzili po kamiennych stopniach, szli w naszą stronę.
- Niech staną w bezpiecznej odległości - powiedział Człowiek Odpowiedzialny Za Nasze
%7łycie Na tej Planecie. Był to Egin, komendant strażników kosmicznych. Tutaj dysponował czterema
ludzmi, ale każdego z nich wyposażono w trzy rodzaje broni. Mogli zniszczyć to miasto w ciągu
kilkunastu minut. Wszakże nie zamierzaliśmy niczego niszczyć. Starcy zatrzymali się. Czyżby
zrozumieli słowa Egina?
- Przemów do nich - rzekł Paweł Do. - Jako egzobiolog winieneś szybko odnalezć wspólny
język z przedstawicielami tej cywilizacji.
- Pobyt w Kosmosie sprawił, że nasz Dowódca począł wierzyć w cuda - powiedział Tytus. -
Tylko przy pomocy maszyn rozszyfrujemy nieznaną mowę, a to trochę potrwa. Proponuję
pantomimę, gesty powitalne, ukłony, uśmiechy...
- ...oraz ogólny taniec spontanicznej radości - dokończył Laurin.
- Jako kobieta najszybciej dogadam się z mężczyznami - odezwała się Tereza. - Zaśpiewam
im trzy zwrotki pieśni, którą nasze matki witają wschodzące słońce.
- Zpiewaj - zgodził się Do. - Może zdołasz zagłuszyć te dzwony-niedzwony.
- Na szczycie piramidy ustawiono dwa wielkie gongi, uderzają w nie drewnianymi młotami -
oświadczył Kosmolog. - Nasze lunety doskonale widzą w ciemnościach.
- Zpiewaj, śpiewaj - zachęcał Paweł. - Znamy tę piosenkę, sądzę, że w twoim wykonaniu nie
wywoła rozruchów w tym mieście.
Wzmocniliśmy głos Terezy, brzmiał czysto i pięknie. Gongi zamilkły. Słuchano śpiewu z
nabożnym skupieniem. Starcy wznieśli ramiona ku niebu, pochodnie zakołysały się nad głowami.
Nie próbowano z nami rozmawiać, Najwyższy starzec gestami dał do zrozumienia:
Chodzcie za nami na szczyt świątyni". Wspinanie po schodach zajęło nam trochę czasu. Naliczyłem
trzysta stopni.
- Niezły trening - mamrotał Laurin. - I pomyśleć, że dzięki tornistrom, które dzwigamy na
plecach, można by wskoczyć na szczyt tej piramidy bez najmniejszego wysiłku.
- Oni nie znają działania silników rakietowych - powiedział półgłosem Tytus - a widok
nieznanych istot, unoszących się nad ziemią, mógłby wywołać szok.
- A, ceregiele! - Laurin był zmęczony i w nie najlepszym humorze.
- Wypij - Tereza podała Kosmologowi termos. - Ten eliksir przywraca dobre samopoczucie i
wiarę w sens własnego istnienia.
Laurin roześmiał się, wywołując zamieszanie wśród starców.
- Mój śmiech zaniepokoił gospodarzy, patrzą na mnie jak na szalonego.
Staliśmy na tarasie, na samym szczycie piramidy. Dowódca nazwał starców kapłanami, Tytus
Mędrcami Xyris, Laurin - Białobrodymi, Tereza - Dostojnikami, i jak pózniej się okazało - wszyscy
mieli rację, wyjąwszy Laurina, lecz jak to mówią, nie uprzedzajmy faktów. Z tarasu roztaczał się
wspaniały widok na miasto oświetlone tysiącami pochodni. Na wysokich, drewnianych wieżach
płonęły wielkie ogniska. U podnóża świątyni przysiadły parterowe, gliniane domy o płaskich
dachach, nad morzem wzniesiono nieco wyższe budowle, być może magazyny czy spichlerze.
Zwróciłem uwagę Dowódcy na brak statków i łodzi.
- Tak - odparł - widocznie nie doceniają handlu morskiego albo boją się bezkresnych
oceanów.
Kapłani przysłuchiwali się naszej rozmowie, wreszcie najwyższy wzrostem i zapewne rangą
przemówił. Nie rozumiejąc ani słowa, z przyjemnością słuchaliśmy jego melodyjnego głosu.
Dowódca nawiązał kontakt z eskadrą. Przekazano przemówienie kapłana maszynom. Dość szybko
uporały się z tłumaczeniem, począwszy od tej chwili mogliśmy korzystać z ich pomocy i
porozumiewać się ze starcami. A oto skrócony tekst mowy sędziwego dostojnika:
O wszechobecny Panie światów ciemnych i jasnych, kimkolwiek jesteś, przyniosłeś ludowi
twemu wybawienie. Sprawco wszechrzeczy, Stwórco gwiazd i drobin piasku, zesłałeś w chwili
ostatecznej oczekiwanych Dziesięciu. Są twoimi, o Panie, palcami błogosławionymi. Osłabły nasze
palce, osłabły nasze ramiona, osłabły oczy od wypatrywania świateł na morzu. Wysłuchałeś wszakże
naszych modlitw. Są wśród nas, by ocalić nas przed zagładą. Niech będą pozdrowieni Twoi
wysłannicy. Bądz pozdrowiony Stwórco życia, ognia i myśli."
- A zatem - rzekł Tytus - oni są przekonani, iż jesteśmy wysłannikami ich Boga.
- Liczą na naszą pomoc - powiedział Paweł.
- Obawiają się czegoś - przypomniała Tereza.
- Jeszcze nigdy nie występowałem w roli anioła - oświadczył Laurin - czy półboga. To
żenujące.
- Bądzcie czujni, bądzcie ostrożni - przestrzegał Egin. - Tym starcom zle patrzy z oczu, noszą peruki i
sztuczne brody.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]