[ Pobierz całość w formacie PDF ]
istnieć mężczyzna, z którym kilka tygodni temu
planowała wziąć ślub tego lata!
- Kent, pozwól, że cię przedstawię pułkownikowi
Alexandrowi Sloanowi. Alex - Kent Caulder, mój
znajomy z Nowego Jorku.
SZALONY MAJ
115
Kiedy podszedł do nich Kent, Alex zdjął rękę z jej
biodra, jednak nie odsunÄ…Å‚ siÄ™ ani o centymetr.
Wyciągnął dłoń do młodszego od siebie mężczyzny.
- Miło mi pana poznać, panie Caulder.
Kent nie spuszczał oczu ze Stephanie, w każdym
razie od czasu, kiedy nazwała go swoim znajomym.
Powoli odwrócił wzrok od jej zarumienionej twarzy
i spojrzał na Alexa. Niechętnie przyjął ofiarowaną
mu rękę.
- Mnie również, pułkowniku - odpowiedział zda
wkowo, po czym zwrócił się z powrotem do Ste
phanie.
- Czy jesteś gotowa do wyjścia?
Czuła się głupio. Jak mogła zapomnieć o Kencie?
Zerknęła przepraszająco na Alexa, po którego kamien
nej twarzy nie można było teraz poznać, co myśli.
- Muszę cię przeprosić, Alex, ale umówiłam się
wcześniej z Kentem i...
- Tak, wiem - odpowiedział spokojnie. - Zobaczy
my się pózniej. - Skinął głową Kentowi.
- Miło było pana poznać. - Skierował się ku
windzie.
Stephanie patrzyła, jak odchodzi i czuła przemożną
chęć, by pobiec za nim i wytłumaczyć. Nie była
jednak pewna, co powinna powiedzieć. Czuła się
samotna i opuszczona, mimo że w końcu to ona była
umówiona, nie Alex.
- Czy jadłaś już lunch? - spytał Kent cicho.
- Nie - potrząsnęła głową.
- Znam świetną restaurację. Chodzmy, pokażę ci
- uśmiechnął się w końcu.
Dopiero w tym momencie wróciło wspomnienie.
To był właśnie Kent. Kent, którego znała od lat
116 SZALONY MAJ
i kochała jak brata. Przyszedł z nią porozmawiać
o czymś ważnym. Może to nie będzie długo trwało,
tak że zdąży wrócić do Alexa i...
Przyrzekła sobie, że nie pozwoli wyobrazni już
więcej dryfować w niebezpiecznych kierunkach. Musi
skoncentrować się na Kencie i na tym, co miał jej do
powiedzenia.
Zadawał jej niezobowiązujące pytania na temat
podróży. Nie była w stanie zdobyć się na nic więcej
niż krótkie i zdawkowe odpowiedzi. Nie była w na
stroju do takich rozmów.
Kiedy znalezli siÄ™ w restauracji i usiedli wreszcie
przy stoliku, przerwała jego opowiadanie o jakiejś
zawodowej sprawie.
- Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? Czy to coś
ważnego? Nie mogłeś poczekać z tym, aż oboje
wrócimy do Nowego Jorku?
Kent westchnął i pochylił się nieznacznie w jej
kierunku.
- Stęskniłem się za tobą, Stephanie.
- Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. Nie
widywaliśmy się tygodniami, szczególnie kiedy oboje
byliśmy w podróży. Czy coś się zmieniło?
Ujął jej dłoń i wskazał na jej pusty teraz, serdeczny
palec.
- To się zmieniło. Wiedzieliśmy, ile dla siebie
nawzajem znaczymy.
- Teraz też wiemy. Wydawało mi się, że wyjaśniliśmy
sobie tÄ™ sprawÄ™ kilka tygodni temu.
- Właśnie między innymi o tym chciałem z tobą
porozmawiać.
- Czy mam rozumieć, że Susan okazała się jednak
nie tak interesująca, jak się spodziewałeś?
SZALONY MAJ
117
- Przestań, Stephanie. Proszę cię. To zupełnie do
ciebie niepodobne. Wiem, że cię zraniłem. Czułem się
wtedy tak zagubiony. Potrzebowałem czasu, żeby
nabrać dystansu do całej sprawy. Nigdy jeszcze się
nie zdarzyło, żebyśmy pozwolili uczuciom wziąć górę
nad nami i naszymi decyzjami. Przyznam się, że
byłem zupełnie rozstrzęsiony.
Ich oczy spotkały się.
- Kocham cię, Stephanie. %7łałuję wszystkiego, co
stanęło między nami. Chcę, żebyś wróciła do mnie.
- Posłuchaj mnie, Kent. - Stephanie westchnęła.
- Niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie,
nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu. Nie możemy
udawać, że nic się nie stało. Już nigdy nie będzie tak,
jak było. Byłam ci wdzięczna za twoją uczciwość.
W dalszym ciÄ…gu jestem.
- Nadal staram się być uczciwy. Zajęło mi chwilę
czasu, zanim zorientowałem się, że pochlebiało mi po
prostu zainteresowanie Susan mną jako mężczyzną,
a nie tylko kolegą z pracy. Zdałem sobie również
sprawę, że tak naprawdę poruszona tutaj została jedynie
moja próżność. - Uderzał rytmicznie palcami o brzeg
szklanki, obserwując, jak woda spływa po kostkach lodu.
Kiedy z powrotem podniósł na nią wzrok, zobaczyła
prawdziwą udrękę w jego oczach.
- Chcę się z tobą ożenić, Stephanie. Chcę tego
bardziej niż czegokolwiek w życiu. Może lepiej, że to
wszystko się stało teraz i że wyrzuciłem to z siebie
przed ślubem. Nie chcę cię stracić. - Sięgnął do
kieszeni marynarki i wyciągnął stamtąd jej pierścionek
zaręczynowy. - Czy przyjmiesz go z powrotem?
- Nie. - To było wszystko, co miała do powiedzenia.
Kent położył pierścionek przed sobą na stole.
118 SZALONY MAJ
- Nie? Tak po prostu? Nie masz mi nic do
powiedzenia?
- Posłuchaj, Kent. Miałeś wtedy rację. Twoje
przeczucia cię nie myliły. To, co było między nami,
opierało się na wzajemnym szacunku, pomocy i przyja
zni. To bardzo cenne dla mnie.
Jego twarz zaczynała się rozjaśniać pod wpływem
jej słów, lecz nie pozwoliła sobie przerwać.
- Ale to nie wystarcza do małżeństwa.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
- Po prostu wiem. W dalszym ciÄ…gu jest mi dobrze
z tobą. W czasie tej podróży zdałam sobie sprawę
dlaczego. Kocham cię w taki sam sposób, jak kocham
moich braci. Zależy mi na tobie, ale nigdy nie miałam
tego poczucia, że nie mogę bez ciebie żyć.
- A teraz czujesz to w stosunku do kogoÅ› innego?
- Tak - przyznała pochylając głowę.
- Czy jest możliwe, że znowu się mylisz?
- Zawsze jest taka możliwość. Jednak tym razem
chyba się nie mylę. A tylko czas może pokazać, jak
jest naprawdÄ™.
Wziął jej rękę i ścisnął mocno.
- W takim razie poczekajmy trochę, jeśli nie
masz nic przeciwko temu. Nie chcÄ™ ciÄ™ tak po
prostu stracić. To, co czuję do ciebie, przeszło
już próbę czasu.
- Och, Kent - jęknęła czując niemal jego ból.
- Tak mi przykro.
- Mnie też. Starałem się rozważyć wszystko, co się
stało, ale nie wiesz nawet, ile bym dał za to, żeby móc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]