pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tłumiąc chichot.  Mało nie spadłem na ziemię ze śmiechu, kiedy to zobaczy-
łem. . .
 Jak oni się tam dostali? Podsadził jeden drugiego czy jak?  zastanawiał
się Har.
 Nie musieli tego robić. Mikrofon wisiał cztery metry nad ziemią. . .
 No, właśnie. A oni. . .  zaczął Har.
 Według Adama mają około trzech metrów wzrostu. Przy odpowiedniej dłu-
gości przednich kończyn. . .  powiedział Max, lecz Har przerwał mu gwałtow-
nie:
 Trzy metry, mówisz? To wyjaśnia wszystko! Od początku coś mi się tu nie
zgadzało!
 Nie rozumiem!  Max był zaskoczony.  Przecież i wy widzieliście syl-
wetkę Floryty. . .
 Tak, ale ten nasz był wzrostu niewiele wyższego od przeciętnego czło-
wieka! Od chwili, gdy to zobaczyłem, gnębiła mnie pewna myśl, błąkało się po
głowie jakieś niejasne podejrzenie: dlaczego ten pierwszy spotkany na pierwszej
87
zamieszkałej przez rozumne istoty planecie reprezentant rozumnej rasy, jakiego
udało się nam, ludziom, napotkać, posiada rozmiary tak bardzo bliskie naszym?
Czyżby, spośród nieskończonej liczby możliwości, ten właśnie wymiar odznaczał
się czymś wyjątkowym do tego stopnia, by natura obdarzyła nim wszystkie czy
też większość istot rozumnych? Taki przypadek byłby niezmiernie mało prawdo-
podobny! Teraz zaś wszystko się zgadza. Nie przyszło nam to do głowy: wszak
w każdym normalnym społeczeństwie muszą znajdować się  oprócz osobników
dorosłych  również dzieci! Czym wyżej zorganizowana biologicznie jest żywa
istota, tym dłużej trwa u niej okres dzieciństwa, dojrzewania fizycznego i psy-
chicznego! Teraz dopiero jasnym się staje niekonsekwentne w naszym pierwszym
mniemaniu postępowanie Florytów: zaczepki z ich strony były powodowane przez
osobniki młode i nieodpowiedzialne. To dzieci Florytów rzucają patykami w prze-
chodniów, ot tak, dla żartu, by się przekonać, co z tego wyjdzie. One także porwa-
ły nasz nadajnik radiowy. Spodobał im się, i tyle. Na Ziemi dzieci też przecież
wyrabiają różności i nikt się temu nie dziwi, nie mówiąc już o szukaniu jakiego-
kolwiek logicznego wyjaśnienia ich poczynań. Wszystko tłumaczy nieopanowana
ciekawość młodych istot.
 Zwięta racja!  przytaknął Max.  Sam, gdy byłem małym chłopcem. . .
 Daj spokój, stracisz autorytet u młodzieży! Lepiej nie opowiadaj  po-
wstrzymał go Har.  Ważne, że wiemy, czego się trzymać. Dzieci floryjskie tro-
chę nam pomieszały szyki, ale równocześnie dały poznać sposób postępowania
dorosłych Florytów. Są oni wobec nas ostrożni i unikają zadrażnień. Starają się,
abyśmy nie mogli mieć do nich żadnych pretensji. Wydaje mi się, że taka sytuacja
jest nam bardzo na rękę. Być może pozwoli to nawet na łatwiejsze nawiązanie
z nimi porozumienia. . .
 Nie bądzmy optymistami  mruknął Max.  Mamy zbyt mało czasu na
kontakty dyplomatyczne. Dobrze będzie, jeśli zdołamy sformułować podstawowe
dane dla następnej wyprawy do tego układu. . .
 No, to dobrej nocy!  uciął Har.  Kończę i wyłączam się!
Zamknął radiostację i położył się obok Teda. Za chwilę wszyscy spali.
Ted zerwał się półprzytomny. Było zupełnie ciemno. Sygnał alarmowy brzę-
czał mu jeszcze w uszach, lecz już od kilku sekund panowała cisza. Odruchowo
sięgnął po broń. Miotacza nie było! Szukając po omacku natrafił na pusty śpiwór.
Zerwał się na równe nogi i upadł natychmiast z powrotem na ziemię, zderzając
się z kimś, kto właśnie przebiegł obok.
Zatracił całkowicie poczucie kierunku. Gdzie jest wylot jaskini? Potoczył do-
koła wzrokiem, szukając jaśniejszego od czerni wnętrza  zarysu otworu. Do-
strzegł tylko wąską, poziomą szparę, jakby coś przesłaniało wyjście. Równocze-
śnie usłyszał szczęk metalu i w tej samej chwili sycząca iskra pomknęła gdzieś
88
z boku w stronę wylotu jaskini. Ognik trafił w jakąś przeszkodę, odbił się od niej
i spadł na ziemię. Po sekundzie pękł z hukiem, rozbryzgując się w białą eksplozję
światła. Na jego tle Ted dostrzegł pochyloną sylwetkę Hara. Błysk oślepił go. Gdy
otworzył oczy, otwór wyjściowy przesłaniała już tylko ciemniejsza od nieba po-
stać Adlera. Następny błysk wystrzelił już na zewnątrz groty, poza polem widze-
nia, wyrywając na chwilę z ciemności zarys kilku bliskich drzew i skał. W jednej
chwili Ted znalazł się obok Hara. Teraz dopiero spostrzegł Ewę, która stała oparta
ramieniem o ścianę i wyglądała ostrożnie zza krawędzi otworu na zewnątrz.
Har trzymał w prawej dłoni rakietnicę, w lewej miotacz. Strzelił jeszcze raz
w powietrze, jaskrawy fajerwerk pękł na wysokości kilkudziesięciu metrów i opa-
dał powoli, oświetlając całą polanę aż po skraj zarośli.
 Uciekł  powiedział Har i opuścił lufę.
 Co to było?  Ted usiłował rozejrzeć się w ciemności.
 Jakiś duży i ciężki zwierz. Zdaje się, rozdeptał czujnik  powiedział Har
i zapalił ręczną lampę.
Oświetlając drogę przed sobą, zeszli niżej, na polanę. W miejscu, gdzie wie-
czorem Har pozostawił czujnik, widniały tylko wdeptane w ziemię szczątki. Za-
wrócili, ogarniając światłem skały i otwór jaskini.
 Wydaje mi się, że zajęliśmy cudze mieszkanie  powiedziała Ewa.
 Albo też coś miało na nas apetyt  dodał Ted.  Widziałeś, Har, co to
było?
 Nie zdążyłem zauważyć. Musiał nadbiec bardzo szybko. Czujnik działa
na odległość dwudziestu metrów. Zanim brzęczyk mnie zbudził, on już zdążył
nadepnąć na czujnik. Biegł prosto do jaskini. Możliwe, że tu mieszkał.
 Czym strzelałeś?
 Tym, co miałem w rakietnicy: ładunkiem magnezji z opóznionym zapło-
nem. To była rakieta oświetlająca. Chyba nawet nie poczuł tego strzału, ładunek
odskoczył od niego, zanim się rozerwał. . .
 Przeraził go błysk  powiedział Ted.  Szkoda, że nie strzeliłeś z miota-
cza. To, zdaje się, mój miotacz?
 Chyba tak, chwyciłem, co mi w rękę wpadło. Ale na strzał było za bli- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta