[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samochodu. Podobnie jak wszyscy zgromadzeni, Brownlow obserwował zażywnego
mężczyznę z oślepiającym uśmiechem przyklejonym do błyszczącej, rumianej twarzy; mogło
się wydawać, że facet leżał na tylnym siedzeniu do góry nogami i teraz miał problemy z
zachowaniem równowagi na oczach całego tłumu. Ostro uciszył obu chłopaków:
- Cicho tam, smarkacze. To kulturalna wystawa.
- Boże Wszechmogący, to przecież Mesjasz Rubber! - Jakiś biały obserwator parsknął
rubasznym śmiechem.
- Witajcie, ludzie! Witam was wszystkich! Mężczyzna pomachał do tłumu i chociaż
nikt, nawet dzieci, nie pofatygował się, żeby podnieść rękę, nie wyglądał na zniechęconego.
- Przecież on nie jest muzułmaninem? - wątpiła towarzyszka obserwatora.
- Jeszcze nie.
- No to co tu robi?
- Dużo szumu - wzruszył ramionami Anglik. Wydawało się, że Mesjasz Rubber
podążył w kierunku domu na palcach, ponieważ jego stopy, w porównaniu do reszty ciała,
były rzeczywiście drobne. Krocząc z łokciami wystającymi po obu stronach tułowia niczym
poręcze, zdawał się głaskać mijanych ludzi zwieszonymi dłońmi. Miał na sobie eleganckie
ubranie - garnitur z kamizelką, koszulę i krawat - ale żaden element garderoby nie odpowiadał
jego sylwetce; wszystkie wydawały się przyciasne albo też zbyt obszerne; na przykład
koszula wydymała się w miejscach stanowczo nieodpowiednich, a zielony krawat sterczał z
niej sztywno jak ogórek.
- George Rugman Rudder - uświadomił Shahida Riaz. Brownlow mrugnął do niego. -
Lider laburzystów w Radzie Miejskiej. Nasz przyjaciel Brownlow ma świetne układy z
politykami. To on tak przytomnie zadziałał w naszym imieniu.
Fotograf zaczął robić zdjęcia. Riaz, Brownlow i Rudder wymienili uścisk dłoni na
użytek mediów. Potem Brownlow usunął się i pozwolił Riazowi i Rudderowi zrobić sobie
wspólne zdjęcie. W tym czasie dziennikarz gorliwie notował.
- Dziękujemy, że pan przybył, panie Rudder - powitał go Riaz. - Wiemy, że chce pan
złożyć uszanowanie.
- Oczywiście, oczywiście. Cóż za wspaniały tłum, oddający cześć płodowi ziemi! Cóż
za swojska oberżyna, prawdziwe ukoronowanie pełnego warzyw stołu! Jakże skuteczną
metodą komunikacji jest cud! Dzięki Bogu, nie zdarzył się w okręgu torysów!
Brownlow wyglądał na trochę zaniepokojonego, ale Riaz powiedział:
- Panie Rudder, pragniemy jeszcze raz złożyć panu wyrazy i podziękowania za to, że
w naszym imieniu rozwiązał pan wszystkie problemy z policją i utrudnieniami w ruchu
ulicznym. Także za to, że pozwolił nam pan wykorzystać ten prywatny dom na użytek
publiczny. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że w normalnych warunkach jest to nielegalne.
Cała nasza społeczność, tak często poniżana, jest panu dozgonnie wdzięczna. Jest pan
prawdziwym przyjacielem całej Azji.
- To nasz przyjaciel! - zakrzyknął pełną piersią Chad, wspinając się na palce.
- Przyjaciel Azji! - zawtórował mu Hat.
- Najlepszy przyjaciel wszystkich Azjatów! - włączyła się cienko Tahira.
Riaz zaczął bić brawo, klaskali Chad wraz z Hatem, nawet Brownlow złożył ręce na
kształt hinduskiego pozdrowienia. Zgromadzony tłum próbował wyrazić swoją wdzięczność.
Pojawiły się okrzyki: "Rudder radny - nasz brat władny!"
- Tak, i bez wątpienia otrzymam za to nagrodę w niebie - oświadczył Rudder,
przesyłając promienny uśmiech swoim nachmurzonym synom. Zciszając głos, zwrócił się do
Brownlowa i Riaza. - Z pewnością doceniacie panowie fakt, że nie zawahałem się użyć
swoich wpływów i wydać pozwolenia na udostępnienie prywatnego domu dla zwiedzających
pomimo ostrych sprzeciwów rasistowskiej opozycji - zniżył głos jeszcze bardziej. - A
wszystko to dlatego, że nasza partia popiera mniejszości, zapewniam panów jak
najpoważniej. Adwentyści Dnia Siódmego są tym głęboko usatysfakcjonowani, ponoć nawet
zanoszą modły o moje zdrowie. Rastafarianie ściskają moją dłoń, gdy tylko wyjdę z psem na
spacer. Tę politykę chwali cały wschodni Londyn. Ale jest pan wystarczająco inteligentny,
panie Riaz, jest pan prawdziwym cwaniakiem - przez moment Rudder wyglądał tak, jakby
chciał połaskotać Riaza pod brodą - żeby wiedzieć, że to nie może się ciągnąć w
nieskończoność.
- Zdajemy sobie z tego sprawę, panie Rudder - powiedział Brownlow. - I właśnie
dlatego coraz poważniej myślimy o ratuszu.
- Tak, o ratuszu miejskim - potwierdził Riaz.
- Proszę?
- Chcemy zachować ten boski znak dla potomności - ciągnął Riaz.
- W miejskim ratuszu? - nie mógł uwierzyć Rudder, zupełnie jakby Riaz polecił mu
umieścić sobie oberżynę na czubku nosa.
- A dlaczegóż by nie? - zapytał Brownlow pewnie. - Przecież deklaruje pan wiarę w
różne religie.
- Za co dziękujemy panu z całego serca - dodał Riaz.
- Jeszcze raz dzięki! - wykrzyknął Hat. - Przyjaciel Azji!
- Rudder, nasz brat!
- Cii... - zaprowadziła porządek Tahira. Dziennikarz gorączkowo pokrywał maczkiem
kolejną stronę.
- Tak, tak, być może udostępnię nawet ratusz - ustąpił Rudder, poprawiając coś na
swoim szerokim brzuchu. - Tam jest mnóstwo miejsca. - Przysunął się do ucha jednego z
chłopaków. - Zwłaszcza pod sklepieniem czaszek jego pracowników.
- Upieramy się przy foyer - naciskał Riaz.
- Tam będzie znakomicie widoczna - włączył się Brownlow.
- Istotnie. - Rudder zaciął usta. - W foyer.
- Wisi tam już przecież portret Nelsona Mandeli - przypomniał Riaz.
- I afrykańska maska - dodał Chad.
- Nie będziemy się tam czuli dyskryminowani - powiedział Riaz.
- Nie, nie. %7ładnej dyskryminacji.
- W takim razie wszystko już ustalone. - Riaz skinął na Chada i Hata.
- Zwietnie, wspaniale - cieszył się Chad.
- Przyjaciel Azji! - skandował Hat. - Przyjaciel Azji! Inni wznosili okrzyki:
"Przyjaciel Azjatów!" albo "Radny Rudder - naszym bratem!"
Dziennikarz notował, fotograf błyskał fleszem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]