[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciężki stukot obcasów i poczuł, jak masywne ciało znów zajmuje miejsce u jego boku.
- Mam już dosyć tego kraju - powiedziała. - Przez całą młodość harujesz jak wół, żeby skończyć
studia. Potem wszystko okazuje się inne, niż myślałaś, a w dodatku paru typów może w każdej chwili
zrobić pucz, wsadzić cię do więzienia albo spalić książki. Wie pan, ile ja mam książek?
- Wszystkie.
- To niemożliwe. Ale mam prawie siedem tysięcy tomów. W domu ledwo starcza miejsca dla mojej
matki i dla mnie. Wszędzie jest pełno książek.
- Dlaczego zamachowcy mieliby spalić pani książki? Zajmowała się pani polityką?
- Na szczęście nie. Nie miałam na to czasu. Ale jestem nauczycielem akademickim, a to jest bardzo
podejrzane.
- Spokojnie, przed panią jest co najmniej trzydzieści tysięcy trupów.
Marta przeżuwała w myślach słowa Carvalha i dwadzieścia pięć metrów dalej zareagowała z
oburzeniem:
- Niech pan posłucha, nigdy nie byłam działaczką polityczną, ale mam prawo do własnych
poglądów i uczuć. Nie zniosłabym spokojnie masakry dokonanej na trzydziestu tysiącach ludzi.
- Zabójstwo jest tylko problemem jakościowym. Jeżeli raz złamie się tabu, można je łamać tyle razy,
ile to będzie konieczne.
- Owszem, można zabić pod wpływem impulsu, w ataku szału, ale nie likwidować ludzi na zimno, za
poglądy polityczne...
- Zabijanie jest łatwe.
- Skąd pan to wie?
Carvalho pokazał Marcie swoje dłonie.
- Te ręce należą do mordercy. Byłem agentem CIA i zabijałem tyle, ile mogłem. Niech pani
przestanie myśleć o książkach. Niech pani je lepiej spali, tak jak ja. Przyszła pora na mojito.
Nie zamówił jednak mojito. W Boadas" przypomniał sobie o Singapur Sling i zamówił drinka u
damy z koktajlowym uśmiechem na ustach, ubranej w srebrzystą suknię. Marta Miguel skrzywiła się z
niesmakiem.
- Co to takiego?
- 57 -
- Azjatycki koktajl, prawdopodobnie wymyślony przez jakiegoś Anglika.
- Czyli nie ma nic wspólnego z Azją.
- Tylko nazwę. Zdaje się, że Singapur leży w Azji.
- Rzeczywiście. Niepodległe państwo, znajdujące się na czubku Półwyspu Malajskiego.
- W książkach do geografii z mojego dzieciństwa ten Półwysep nazywał się Malakka. Ciekawe,
dlaczego.
Marta chciała jakiegoś słabszego drinka i Carvalho zamówił Alexandrę, sam zaś powtórzył
Singapur.
- Zawsze pan tyle pije? Rozwali pan sobie wątrobę.
- Już jest rozwalona.
- I co, cieszy się pan z tego?
- Nie czuję najmniejszego związku z moją wątrobą. Nawet jej nie znam. Nigdy mnie jej nie
przedstawiono.
- Wątroba to nie nerka, nie można jej wymienić.
- Jest pani pewna?
Trzeci Singapur zapalił w oczach Carvalha wesołe światełka, co nie przeszkodziło mu dostrzec, że
Marta spogląda na zegarek.
- Pani się śpieszy.
- Moja matka jest sama, bo o tej porze wychodzi dziewczyna, która się nią opiekuje. Mama prawie
nie może się ruszać. Zapraszam pana na kolację. Mam w domu pyszne rzeczy. Dobrze gotuję.
Niewiele umiem, ale to, co robię, świetnie mi wychodzi. Poza tym mam wiejską kiełbasę.
- Z jakiego regionu?
- Z Salamanki.
- Kiełbasa z Salamanki. Doskonale.
- Mam też wino z Bierzo, przywiózł mi je wujek, który jest policjantem w Astorga.
- Jakie jeszcze gastronomiczne cuda ma pani w zanadrzu?
- Zrobiłam tortillę z ziemniakami, w marynacie.
Ten ostatni argument przekonał Carvalha. Podniósł dłoń uzbrojoną w pięciotysięczny banknot i
ruszył energicznie do wyjścia.
- Czeka nas wielka przygoda.
Kobieta od czasu do czasu przyśpieszała kroku, by spojrzeć w twarz Carvalha i przekonać się, czy
jego nagła decyzja była szczera. Patrzyła z napięciem w błyszczące oczy detektywa, ale nie mogła nic
odczytać z jego kamiennej twarzy.
- Mamo, to ja.
Marta Miguel wyciągnęła klucz z zamka i przepuściła Carvalha w drzwiach. Korytarz w nordyckim
stylu, przymglone światła i lustro, które detektyw minął pośpiesznie, przechodząc do salonu-jadalni.
Właśnie tam siedziała staruszka. Dwadzieścia dziewięć kilogramów na gigantycznym fotelu na
kółkach, maleńka twarz o fioletowym odcieniu i wielkich oczach, które najpierw zlustrowały Carvalha, a
następnie zażądały wyjaśnień od córki.
- To kolega, mamo. Kolega z uczelni.
Carvalho poszedł za Martą do kuchni, by uniknąć towarzystwa staruszki, która wciąż patrzyła na
niego i potrząsała głową, jak gdyby, wytężając ostatnie siły, próbowała oderwać głowę od ciała
tkwiącego na posępnym tronie. Marta wytłumaczyła się z kłamstwa:
- Wyjaśnienie całej historii za długo by trwało. Chociaż ona wszystko rozumie. Ze wszystkiego zdaje
sobie sprawę. Biedaczka. Jest w takim stanie od ośmiu lat. Po południu przychodzi jej opiekunka, ale
zostaje z nią tylko do ósmej. Potem ją myję, podaję kolację, włączam na trochę telewizor i kładę ją do
łóżka.
Marta posmarowała gruby papier oliwą, zawinęła w niego kiełbaski i wstawiła je do piecyka. Wyjęła
z lodówki półmisek z tortillą, zanurzoną w zawiesistej marynacie.
- Poza tym mam jeszcze polędwicę w sosie.
- 58 -
Carvalho zajął miejsce za kuchennym stołem. Marta otworzyła butelkę wina i zaczęła
przygotowywać puree dla matki. Detektyw nalał sobie wina, powąchał trunek i skosztował go z
głośnym cmoknięciem. Cholera!", krzyknął z podziwem, na co Marta Miguel powiedziała z
uśmiechem:
- Nie jestem smakoszem, ale zdaje się, że jest dobre.
- To jest Palacio de Arganza", Gran Reserva. Któregoś dnia wina z Bierzo staną się sławne i wtedy
zacznie się ich upadek.
- Ja nie żyję po to, żeby jeść. Jem, żeby żyć.
- Tak myślałem.
Carvalho zajął się troskliwie butelką, a Marta od czasu do czasu popijała wino małymi łyczkami,
zastanawiając się chwilę, czy ten łyk smakował jej czy nie, po czym kiwała głową z aprobatą.
- Tak, tak. Przednie winko. Takich win tutaj nie ma.
- Prawie nie ma.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]