[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świata poza sobą nie widzą. Nie musieli nawet pokazywać eleganckich obrączek, by udowodnić,
jak bardzo się kochają. Wystarczyło, że spojrzeli sobie w oczy.
- Wyglądacie jak dwie połówki jednego jabłka - zauważyła Jane, patrząc na rozjaśnioną
twarz Lou.
- Nie musisz nam o tym mówić - odparł Coltrain łobuzerskim tonem. - Kiedy robiliśmy
obchód, wszyscy nam to powtarzali - powiedział.
- Obchód? Po nocy poślubnej?! - obruszył się Todd.
118
- Jesteśmy lekarzami - roześmiała się Lou. - Jak by się pan czuł, gdybyśmy pojechali w
podróż poślubną akurat wtedy, kiedy pańska żona będzie rodzić?
Jane przytuliła się do męża.
- Już nie możemy się tego doczekać - powiedziała. - Cherry, córka Todda, też bardzo się
cieszy, że będzie miała rodzeństwo. Jestem pewna, że będzie wspaniałą starszą siostrą. Bardzo
pilnie się uczy, bo chce zostać chirurgiem.
- Wiem coś o tym - uśmiechnął się Coltrain. - Dostałem już od niej cztery listy w tej
sprawie. Koniecznie chce, żebym znalazł dla niej godzinę, bo chce ze mną porozmawiać.
- To moja wina - przyznała Jane. - Sama ją do tego namówiłam.
- W porządku. Znajdę dla niej trochę czasu - obiecał, obejmując Lou jeszcze mocniej.
- Cieszę się, że w końcu doszliście do porozumienia - powiedział Todd. - I przepraszam za
swoje głupie podejrzenia.
- Nie pan jeden ma za co przepraszać - uśmiechnęła się Lou. - Ja też miałam głupie myśli.
Niewiele brakowało, a zmarnowałabym sobie życie. - Z uwielbieniem popatrzyła na męża. - Bardzo
się cieszę, że lekarze są wyjątkowo uparci.
- To prawda, potrafię być bardzo wytrwały - przyznał Coltrain. - Ale nawet ja przeżyłem
chwile poważnego zwątpienia. Uratował nas Lionel.
- Kto taki???
- Ludzie, gdzie wyście dorastali? Nie znacie takiego modelu kolejki elektrycznej?
- Przecież to zabawka dla dzieci! - Todd wzruszył ramionami.
- Wcale nie - odparła Lou. - Rodzice kupują kolejki swoim dzieciom tylko po to, żeby sami
mogli się bawić. Jeśli ktoś nie ma dzieci, nie ma pretekstu.
- I właśnie dlatego chcemy, żeby nasza rodzina jak najszybciej się powiększyła - oznajmił
Coltrain, patrząc na nią z wesołym błyskiem w oku. - %7łeby mieć pretekst. %7łebyście wiedzieli, ile
ona ma kilometrów torów! Więcej niż ja!
Jane i Todd robili wszystko, by nie wymienić porozumiewawczych spojrzeń. W końcu
jednak nie wytrzymali i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Z kim my się zadajemy, kochanie? - Coltrain zwrócił się do żony. - Co to za ludzie?! Zero
klasy, zero kindersztuby, zero szacunku dla świętej instytucji małżeństwa.
- Z czego się śmiejecie? - zainteresował się Drew, który wrócił od teściów specjalnie na tę
imprezę.
Jane z trudem pohamowała śmiech.
- Jej jest większy niż jego! - parsknęła.
- Dajcie spokój! - zirytował się Coltrain. - Chodz, kochanie, zatańczmy - powiedział i kręcąc
119
głową z dezaprobatą, pociągnął ją na parkiet.
- Niezły zespół - zauważyła Dana, wskazując na grupę muzyków zaproszonych przez Jane,
która zrobiła wszystko, żeby impreza wypadła jak najlepiej. - Przyjmijcie ode mnie
najserdeczniejsze życzenia - dodała.
- Dziękujemy - odparli zgodnym chórem.
- Nickie nie przyszła - zauważyła Dana obojętnym tonem. - Podobno od pierwszego
stycznia zmienia pracę.
- Mam nadzieję, że będzie zadowolona.
- Oby. Nie przeszkadzam - mruknęła Dana na odchodnym.
- Co powiemy twojemu nowemu wspólnikowi? - przypomniała sobie nagle Lou.
- Nic nie wiem o żadnym wspólniku - odparł z miną niewiniątka. - Ale jak się ktoś taki
pojawi, na pewno przyjmę go z otwartymi ramionami. Auu! Co ty robisz?! - jęknął, gdy z całej siły
nadepnęła mu na palec. - No co? Przecież musiałem coś wymyślić, żeby ratować swoją męską
dumę - broniła się.
- Wystarczyło powiedzieć, że mnie kochasz.
- Przecież już to powiedziałem. I mogę jeszcze raz powtórzyć. A jak wrócimy do domu,
udowodnię ci to raz, drugi, trzeci...
- Genialny pomysł. - Przytuliła się mocniej do niego.
- Jestem tego samego zdania. Tańczmy. Teraz nikt nie może mieć mi za złe, że cię obejmuję
na oczach wszystkich.
- Nareszcie!
Niespodziewanie tuż obok znalazł się Drew Morris wraz z partnerką.
- Może pojechalibyście już do domu? - zagadnął ich.
- Rzeczywiście. Najwyższa pora na uroczystość we dwoje - stwierdził Coltrain.
- Oby nie zabrakło wam szampana - mruknął Drew, oddalając się wraz ze swoją
towarzyszką.
Tak się złożyło, że wypili go całkiem sporo, zanim zamknęli się w sypialni, gdzie Coltrain
przekazał swojej żonie tajemnice, o jakich jej się nie śniło.
- O niczym takim nie było w żadnym moim podręczniku medycyny - sapnęła, odpoczywając
w jego ramionach.
- Skarbie, czytałaś nie te książki, co trzeba - szepnął, skubiąc zębami jej wargę. - Nie
zasypiaj! Jeszcze nie skończyłem.
- Jak to?!
120
Roześmiał się.
- Myślałaś, że na tym koniec?
- Nie minęło nawet pięć minut... - Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Podobno
mężczyzna nie może...
Coltrain mógł. I natychmiast dał tego dowód.
Dwa miesiące pózniej, dokładnie w walentynki, Coltrain podarował żonie naszyjnik z
rubinem w kształcie serca. Zrewanżowała mu się wynikami testu ciążowego, który zrobiła sobie
dzień wcześniej. Jakiś czas pózniej wyznał jej, że był to najwspanialszy walentynkowy prezent, jaki
w życiu dostał.
Gdy upłynęło dziewięć miesięcy, ten prezent zmaterializował się pewnego dnia w szpitalu
miejskim w Jacobsville. Był to Joshua Jebediah Coltraine.
121
[ Pobierz całość w formacie PDF ]