[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sherman unosi się na fali pierzchającego tłumu i leci na niego, ogromny i lek-
ki, a potem zgasło światło.
Tłum i tak wrzeszczał, ale mrok zmienił ten zbiorowy wrzask w przerażają-
cy ryk. Laney zakrył rękami uszy, a raczej próbował to zrobić, gdyż ktoś wpadł
na niego i przewrócił go na podłogę. Laney instynktownie zwinął się w kłębek,
osłaniając rękami kark.
Hej powiedział mu ktoś do ucha wstawaj. Stratują cię. Był to Willy
Jude.
Ja dobrze widzę szepnął perkusista, chwytając go za rękę. W pod-
czerwieni.
Laney pozwolił, by perkusista podniósł go z podłogi.
Co jest? Co się stało?
Nie wiem, ale chodz. Będzie gorzej. . .
Jakby w odpowiedzi, wśród oszalałego tłumu, rozległ się przerazliwy skowyt
bólu.
Blackwell dopadł któregoś rzekł Willy Jude i Laney poczuł, że perkusi-
sta chwyta go drugą ręką za pasek spodni. Potykając się, ruszył za Jude em. Ktoś
wpadł na niego i krzyknął coś po japońsku. Osłaniając twarz rękami, Laney szedł
za perkusistą. Nagle znalezli się w jakimś spokojniejszym miejscu.
Gdzie jesteśmy? szepnął Laney.
Tędy. . . Coś uderzyło Laneya w piszczel. Stołek wyjaśnił Willy
Jude. Przepraszam.
Pod podeszwami chrzęściło szkło. Auk zielonkawego światła, pochyła kur-
sywa zawieszona w mroku. Jeszcze kilka kroków i zobaczył Grotę. Willy Jude
puścił jego pasek.
146
Już widzisz, prawda? Tę bioluminescencję?
Tak odparł Laney. Dzięki.
Moje okulary jej nie wychwytują. Podczerwień rejestruje ciepłotę ciał, ale
nie widzę schodów. Sprowadz mnie na dół.
Jude wziął Laneya za rękę. Razem zaczęli schodzić po schodach. Obok zbiegła
trójka Japończyków w wieczorowych strojach, gubiąc na inkrustowanych stop-
niach but na wysokim obcasie i znikając za zakrętem. Laney kopniakiem usunął
but z drogi Jude a i poszli dalej.
Kiedy minęli zakręt, natknęli się na Arleigh, trzymającą na ramieniu zielo-
ną butelkę szampana. Kobieta miała w kąciku ust strużkę krwi, ciemniejszą od
szminki. Na widok Laneya opuściła butelkę.
Gdzie byłeś? zapytała.
W toalecie odparł Laney.
Ominęła cię zabawa.
Co się stało?
Niech to szlag mruknęła. Zostawiłam tam płaszcz.
Chodzcie, chodzcie popędzał Willy Jude.
Kolejne stopnie, następne podesty, pofalowane ściany Groty przeszły w gładki
beton. Mijali ich zbiegający na dół ludzie, grupkami i pojedynczo, pospiesznie
zbiegając po schodach. Laney pomasował sobie żebra w miejscu, gdzie uderzył
nimi o blat. Bolały go, ale jakimś cudem nie odniósł żadnych poważniejszych
obrażeń.
Wyglądali na chłopców z Kombinatu powiedziała Arleigh. Wielcy
i paskudni faceci, nieprzyjemne towarzystwo. Nie wiem, czy chodziło im o Reza
czy o idoru. Myśleli, że mogą sobie tak po prostu wejść i zrobić swoje.
Co zrobić?
Nie wiem odparła. Kuwayama miał co najmniej tuzin swoich ochro-
niarzy przy dwóch sąsiednich stolikach. A Blackwell pewnie codziennie przed
pójściem do łóżka modli się o taką okazję. Sięgnął do kieszeni i zgasły światła.
Zgasił je wyjaśnił Willy Jude. Jakimś pilotem. On lepiej widzi
w ciemności niż ja w tych okularach na podczerwień. Nie wiem, jak to robi, ale
tak jest.
Jak się stamtąd wydostałaś? zapytał Laney.
Miałam latarkę. W torebce.
Laney-san. . .
Obejrzał się i zobaczył Yamazakiego. Japończyk miał oderwany jeden rękaw
płaszcza w zieloną kratę i tylko jedno szkło w okularach. Arleigh wyjęła z torebki
telefon i klnąc pod nosem, usiłowała zadzwonić. Yamazaki dogonił ich na na-
stępnym podeście. Dalej schodzili we czwórkę, przy czym Laney nadal prowadził
muzyka za rękę.
147
Kiedy dotarli na dół, nigdzie nie dostrzegli ponurych portierów Western
Worldu . Samotny policjant z plastikową osłoną przeciwdeszczową na czapce go-
rączkowo mówił coś do mikrofonu wpiętego w klapę peleryny. Robiąc to, kręcił
się w kółko, wymachując białą pałką. Wokół wyły syreny nadjeżdżających wozów
i Laneyowi wydawało się, że słyszy helikopter.
Willy Jude puścił rękę Laneya i przestawił okulary na jasne oświetlenie ulicy.
Gdzie jest mój samochód?
Arleigh odjęła od ust telefon, który wreszcie zaczął działać.
Lepiej chodz z nami, Willy. Już jedzie tu specjalna jednostka policji. . .
Nie ma to jak rzeczywistość powiedział Rez. Laney odwrócił się, zoba-
czył piosenkarza wychodzącego z bramy i strzepującego coś białego z czarnej ma-
rynarki. Spędzając za dużo czasu w wirtualnym świecie, zapominamy o tym,
no nie? Ty jesteś Leyner?
Wyciągnął rękę.
Laney poprawił go Laney, gdy za ich plecami zatrzymała się ciemno-
zielona furgonetka Arleigh.
Rozdział 28
Sprawa pieniędzy
Maryalice otworzyła wygiętą szufladę, wbudowaną w wezgłowie różowego
łóżka. Miała na sobie czarną suknię z naszytymi na klapach cekinami, układający-
mi się w wielkie czerwone róże w stylu Ashleigh Modine Carter. Wyjęła talerzyk
z niebieskiego szkła i ustawiła go sobie na kolanie.
Nienawidzę takich miejsc powiedziała. Seks można obrzydzić na
wiele sposobów, ale trudno go aż tak ośmieszyć. Strzepnęła szary popiół do nie-
bieskiego talerzyka.
A przy okazji, ile masz lat?
Czternaście powiedziała Chia.
Tak też im mówiłam. Masz czternaście, najwyżej piętnaście lat i nie mogłaś
mnie podejść. To ja podeszłam ciebie, no nie? To była moja inicjatywa. Ja ci to
podrzuciłam. Ale oni mi nie uwierzyli. Powiedzieli, że byłaś podstawiona, a ja
głupia, że ten Rez przysłał cię na SeaTac, żebyś to zdobyła. Twierdzili, że jesteś
nasłana, a ja oszalałam, skoro uważam, że dzieciak nie może tego zrobić.
Zaciągnęła się, mrużąc oczy.
Gdzie to jest? Spojrzała na otwartą torbę Chii, stojącą na białej wykła-
dzinie. Tam?
Nie chciałam tego zabierać. Nie wiedziałam, że to tam jest.
Wiem powiedziała Maryalice. Tak też im mówiłam. Chciałam zabrać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]