[ Pobierz całość w formacie PDF ]
korytarzu, by potem zainscenizować niby to przypadkowe spotkanie.
- No, no! Dałabym jej medal za determinację!
- Nie ganiałabym w ten sposób za chłopem, choćbym nawet konała z
miłości.
- A jakbyś próbowała się do niego zbliżyć?
- Powiedzmy, zaczęłabym uprawiać ten sam sport, co i on, tylko
miałabym lepsze wyniki. Tak właśnie zabrałam się do Johna i zadziałało bez
pudła.
Wybuchnęły śmiechem.
- Ciekawe, czy Rebecca wie, że Ross to zapalony żeglarz? Wątpię tylko,
czy zaryzykowałaby zrujnowanie przez wiatr swej wypieszczonej fryzury.
Julia zachichotała.
- Ależ z nas złośliwe plotkary...
Następnego dnia po południu Susy wybrała się do sierocińca, żeby
zabrać Robina na plażę. Z chwilą gdy chłopiec znalazł się w samochodzie,
jego twarzyczka rozpogodziła się. Rankiem padało i szare, kłębiaste chmury
wciąż zasnuwały niebo. Prognozy nie zapowiadały przejaśnień.
- Wiesz co? - zaczęła Susy, kiedy ruszyli. - A może byśmy tak pojechali
stąd prosto do mojego domu? Wprawdzie nie ma cioci Dorothy, ale
zobaczysz się z nią kiedy indziej.
Zgodził się łatwiej, niż przypuszczała.
RS
57
- Cioci Dorothy i tak bym dzisiaj nie widział. A z tobą, Susy, mogę
siedzieć i siedzieć.
Spojrzała na niego z pewnym niepokojem. Odkąd opuścił szpital, był
mniej pewny siebie, mniej też uparty. Zmienił się, ona zaś nie bardzo
orientowała się w przyczynach tej zmiany.
W domu obejrzeli film rysunkowy, układali puzzle, a potem Susy
sięgnęła po książkę i zaczęła mu czytać jedną z jego ulubionych bajek.
Nagle dostrzegła łzy w jego oczach.
Dobry Boże! Robin płakał! Uklękła przy nim, przytuliła mocno i
zapytała o powód płaczu. Minęło dobrych kilka minut, zanim chłopiec
uspokoił się na tyle, by móc odpowiedzieć.
- Nie chcę być adoptowany, Susy. Chcę zostać w sierocińcu.
- Ależ, kochanie, przecież nikt tu nie planuje w związku z tobą żadnej
adopcji! - Znalazła chusteczkę i wytarła łzy z jego policzków.
- Właśnie że tak! Teraz, kiedy wyzdrowiałem, opuszczę dom i będę
adoptowany.
- A któż ci o tym naopowiadał? Bo na pewno nie pani dyrektorka.
- Nie, ale Sandra powiedziała mi, że wybiera się do nowej mamusi i
nowego tatusia.
Susy nerwowym gestem odgarnęła włosy z policzków.
- Posłuchaj, moje serce, martwisz się bez potrzeby. Przygotowania
związane z adopcją trwają bardzo długo. Poza tym pani dyrektorka
uprzedziłaby cię. Doktora Rossa również.
- A ciebie? zapytał, tłumiąc czkawkę.
- I mnie - odparła z trochę udaną pewnością; siebie. - A teraz przyrzeknij
mi, Robin, że wybijesz sobie z głowy te wszystkie głupstwa. Z faktu, że
Sandra przenosi się do przybranych rodziców, wcale nie wynika, że ty
również.
Robin powoli odzyskiwał humor.
- Sandra chce wziąć mnie ze sobą.
- Naprawdę? Włóż to między bajki. Niedługo wszystko się wyjaśni. A
teraz chodzmy do kuchni. Może znajdziesz tam coś, co lubisz.
- Oblane czekoladą ciasto biszkoptowe? Przeszli do kuchni. Susy
otworzyła drzwiczki kredensu.
- Ależ z ciebie szczęściarz, Robin! Oto biszkopt z czekoladową polewą!
A tu są banany i brzoskwinie.
Robin wrócił do sierocińca uspokojony i w nie najgorszym humorze.
Pożegnawszy się z nim, Susy porozmawiała jeszcze z dyrektorką, po czym
ruszyła w drogę powrotną do domu. Dojeżdżając do szosy, spostrzegła
RS
58
skręcający w aleję dojazdową szary samochód. Przybliżył się i Susy poznała
BMW Rossa. On również ją poznał, gdyż zwolnił i zatrzymał się na
przydrożnym trawiastym pasie. Zrównała się z nim. Opuścił boczną szybę.
- Cześć! Czy spędziłaś to popołudnie z Robinem?
- Tak, właśnie się rozstaliśmy.
- W takim razie nie będę wstępował. Trochę się spózniłem.
- Wielka szkoda. Jestem pewna, że ucieszyłby się z twojej wizyty.
- Jednak przerzucę ją na jutro. Zresztą piątek to u mnie dzień rozjazdów.
- Ross, trochę niepokoję się o Robina... W jednej chwili Ross dosiadł się
do niej.
- O co chodzi, Susy? Przełknęła ślinę.
- Robin wydaje mi się niezwykle smutny, jakby zgaszony.
- A, twoim zdaniem, jaka jest tego przyczyna? Spojrzała na zegarek.
- Przełóżmy tę rozmowę na kiedy indziej. Przypomniałam sobie, że dziś
obiad u nas w domu ma być wcześniej. Nie mogę się spóznić.
- A ja jestem umówiony z Johnem Fornetem na badmintona. Wracając,
wpadnę do ciebie.
Zaskoczona, bąknęła coś pod nosem. Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Nie ma sprawy. Możemy porozmawiać jutro. Zleją zrozumiał. Pragnęła
tej jego wizyty. Pragnęła tak mocno, jakby od niej zależało całe jej życie.
- Myślałam tylko o tym, że będzie to dla ciebie pewien kłopot.
Z przyjemnością zauważył rumieńce na jej policzkach.
- Absolutnie żaden. Zajadę zaraz po ósmej.
Po obiedzie, kiedy rodzice pojechali do znajomych na brydża, Susy
zebrała ze stołu talerze, włożyła je do automatycznej zmywarki i poszła do
siebie na górę. Sięgnęła po list od brata, który leżał na biurku od rana.
Zamiast przeczytać od razu, tylko przebiegła go szybko wzrokiem.
Przyjemność związaną z uważną lekturą pozostawiła sobie na pózniej.
Przede wszystkim musiała się przebrać. Włożyła błękitne dżinsy oraz
workowatą bluzkę z wyhaftowanym z przodu dość głupawym wzorkiem.
Nikt przynajmniej nie powie, że staram się uwieść naszego doktorka. Jak w
ogóle mogłam kupić to okropieństwo? -pomyślała.
Właściwie znała odpowiedz na to pytanie. Od śmierci Patricka przestała
przywiązywać jakąkolwiek wagę do swego wyglądu. Kupowała, co akurat
wpadło jej w rękę, nie zastanawiając się, czy dany ciuch będzie ją szpecić
czy zdobić. Westchnęła i przyczesawszy włosy zeszła do salonu. Z
magazynem w ręku usiadła w rogu miękkiej kanapy.
Jakże nudne mogą być czasem plotki o gwiazdach filmowych!
RS
59
I w tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi. Odłożyła pismo i
szybkim krokiem przeszła do holu... Na progu stał uśmiechnięty Marc!
- Cześć, Susy! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Byłem w pobliżu i
postanowiłem wpaść na małą pogawędkę.
Nie wiedziała, czy cieszy się, czy też jest rozczarowana.
- Wspaniały pomysł, Marc. Wchodz do środka.
- Wyglądałaś na zaskoczoną.
- Po prostu na ten wieczór zapowiedział się Ross. Mieliśmy
przedyskutować pewne zawodowe sprawy. Kiedy zadzwonił dzwonek,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]