[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która myślami jest gdzie indziej. Do Tary od nas było tylko półtora
kilometra, ale mnie się wydawało, że nasza podróż nigdy się nie
skończy.
- Co się stało? - zapytałam. - Czy mama umrze?
- Nie. Wszystko jest w porządku. W najlepszym porządku. Ale kiedy
przyjechaliśmy do Tary, przesadnie wylewne powitanie pani Rice
zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej.
- Gdybyśmy mogli w czymś pomóc... - szczebiotała do szybko
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
oddalających się pleców ojca. Stojąc przy oknie, patrzyłam, jak tata
biegnie do swojego saaba. Od krawężnika odbił się jak wkurzony
nastolatek. Czy dziecko umrze? Tara stała koło mnie i patrząc, jak
pochlipuję, obgryzała paznokcie do żywego.
- No, no, no - powiedziała pani Rice, a następnie zaproponowała
ogólno amerykański lek na wszelkie zło. - Może byś coś zjadła?
Przed upływem godziny zapomniałam o moich troskach. Do pózna
graliśmy z Tarą i jej bratem w różne gry, a nazajutrz rano, w Dniu
Dziękczynienia, spaliśmy do dziesiątej. Dlatego kiedy weszłam do
kuchni, ze zdumieniem dowiedziałam się, że mam maleńką siostrzyczkę
o imieniu Clara.
Dopiero pózniej poznałam okoliczności narodzin mojej siostry. Otóż
Clara, nie mogąc się już doczekać przyjścia na świat, urodziła się - ku
przerażeniu wiozącej mamę na porodówkę salowej - w windzie. Kobieta
zatrzymała windę na najbliższym piętrze, wezwała pomoc i moją siostrę
odebrał ortopeda w koszuli i krawacie, który po długim, ciężkim dyżurze
wybierał się właśnie do domu. Wszyscy byli zdenerwowani, a w
szczególności ojciec, który padł w windzie na kolana, żeby złapać swoją
córkę dosłownie tuż nad podłogą.
Potem przyszedł po mnie, żeby mnie zabrać do szpitala. Był to
zupełnie inny ojciec niż ten, który dzień wcześniej przywiózł mnie do
Rice'ów. Prowadził samochód jednym palcem, pogwizdując wesoło, a
opowiadając mi historię z windą, chichotał pod nosem, jakby przed
chwilą usłyszał fantastyczny dowcip. W szpitalu zaprowadził mnie do
noworodków i pokazał moją siostrę. Myślałam, że się pomylił. Na
wszelki wypadek sprawdziłam nazwisko. Nie było żadnej pomyłki.
Wywieszka nad łóżeczkiem informowała: Mała Baker-Dillon".
Clara miała niekształtną głowę i małe szczurze oczka. Kiedy płakała,
robiła się purpurowa w białe cętki. W niczym nie przypominała dzieci z
kolorowych magazynów, więc kiedy ojciec mnie zapytał: Powiedz, czy
nie jest śliczna?", dosłownie mnie zatkało.
Następnie zostałam zaprowadzona do mamy, która była jakby nie
całkiem normalna i opuchnięta. Powtórzyła za ojcem jak echo:
Widziałaś ją? Czy nie jest prześliczna?" - i to mnie już zezłościło. Co
się stało z moimi rodzicami? Czy nie widzieli tego samego co ja?
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
Mamy na Zwięto Dziękczynienia dzidziusia" - szczebiotała matka.
Odwieziono mnie do Rice'ów, gdzie miałam zostać na obiedzie
świątecznym. Niewiele jest w życiu dziecka sytuacji tak bardzo
stresujących, jak obiad świąteczny wśród obcych. Jedzenie u Rice'ów
było nie takie - groszek, galaretka i smażone ostrygi, które wzięłam za
nadzienie i musiałam wypluć - a poza tym dla dzieci nakryto w kuchni,
gdzie stojący na blacie rondel z zakrzepłym sosem wypadał akurat na
poziomie mojej głowy. Na domiar złego przez cały czas wracała do mnie
jak koszmar świadomość, że mam paskudną małą siostrzyczkę, a to mnie
wkurzało i odbierało pewność siebie.
Mama wróciła do domu następnego dnia rano i wtedy ojciec
przyjechał, żeby mnie zabrać. Pozbierałam swoje manatki do
pogniecionej papierowej torby i poszłam za nim do samochodu. Tata był
blady jak ściana, mizerny ze zmęczenia i nie gwizdał. Czując się
oszukana i zdradzona, nie zadawałam żadnych pytań, tylko w milczeniu
wyglądałam przez okno. Nie musi mi się to wszystko podobać -
powtarzałam sobie w kółko.
Kiedy znalezliśmy się już w domu, ojciec rzucił kluczyki na ladę
kuchenną. Postawiłam papierową torbę i zsunęłam z siebie kurtkę, tak że
spadła na ziemię. Słyszałam, jak mama woła mnie z sypialni.
- No, idz - zachęcał ojciec, wyczuwając mój opór. Powoli, nie
spiesząc się, szłam na górę. Pod drzwiami się zawahałam. W jedwabnym
kimonie od ojca mama robiła wrażenie jakiejś miękkiej i nieforemnej.
Była uczesana w koński ogon, a na nogach miała krótkie czerwone
skarpetki.
- Chodz, wejdz. - Przyzwała mnie gestem dłoni. - Usiądz tu z nami
na łóżku.
Wdrapałam się na wysokie białe łoże i uklękłam naprzeciwko mamy,
która trzymała na rękach śpiącą Clarę. Moja siostra zdążyła już stracić
cętki, które jeszcze wczoraj pokrywały jej twarzyczkę. Usteczkami,
ułożonymi w maleńką podkówkę, cały czas delikatnie cmokała.
- Chcesz ją potrzymać? - zapytała mama.
Nie chciałam, tak samo jak - po latach - nie miałam najmniejszej
ochoty po raz pierwszy siąść za kierownicą samochodu czy, przypięta do
liny asekuracyjnej, pokonywać lodowca. Bałam się; nie wiedziałam, co
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
zrobić. Wydawało mi się, że mogę ją udusić albo złamać. A już co
najmniej, że się jakoś zbłaznię. Ale mama zachęcała mnie łagodnie,
dodając odwagi.
- No, nie bój się - mówiła szeptem, jakby wzięcie przeze mnie
siostry na ręce było tajemnicą tylko między nami dwiema. - Dasz radę.
Odwróciłam się i zaparłam plecami o zagłówek łóżka. Mama
ostrożnie wsunęła mi małą w ręce. Clara była owinięta jak indiańskie
niemowlę, ale jej ciężar i ciepło wprawiły mnie natychmiast w zachwyt.
Już nie wyglądała jak szczur, raczej jak prosiaczek. Otworzyła jedno
oko, spojrzała mi prosto w twarz i znów je zamknęła. Roześmiałam się.
Byłam przekonana, że mówi: Cześć, siostro, niech no tylko zacznę
widzieć i mówić, to dopiero zobaczysz".
Do pokoju wszedł ojciec. Uniósł aparat fotograficzny i zrobił nam
zdjęcie. Przez cały czas, kiedy mieszkaliśmy w Nowym Jorku, to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]