[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczekuję również urzeczywistnienia swego małego skrytego marzenia. Wierzę, że
znajdzie się tu ten zakątek, którego nie ma na Ziemi, a który śni mi się po nocach.
Widzę go. Zagubione jezioro całe w smugach światła i cienia, delikatny piasek pod
bosymi nogami, zgrabne, sięgające nieba drzewa, ciepło, cisza...
To nostalgia zauważył lekarz. Widzisz nasze jezioro pośród naszych sosen.
Nawiasem mówiąc takich miejsc na Ziemi nie brakuje.
Komarów również dodał Fiokin. Zabrzęczał sygnał i spór został zażegnany, gdyż
popłynęły informacje. O wirusach i zwierzętach, drzewach i ptakach, kwiatach i
mikrobach. O wszystkim tym, co jest życiem, zjawiskiem we wszechświecie
znacznie rzadszym niż geniusz wśród ludzi.
Maski przeszedł szept. A więc tylko maski! Automaty przesadzały.
Wprawdzie nieco inne były tutejsze związki białkowe, ale różnica była tak
minimalna, że decydowała o wszystkim: obce życie nie mogło zaszkodzić ludziom.
A więc maska była niczym innym jak tylko zbędnym zabezpieczeniem, którego
wkrótce będzie się można pozbyć.
No, Fiokin, czemu się nie cieszysz? zapytał ktoś.
Mężczyzna zignorował pytanie i nie odezwał się słowem.
Nawet jasne słońce, nie żółte, lecz białe, nie było w stanie
zetrzeć pokrywających jego twarz cieni.
Zaczęło się lądowanie. Przy akompaniamencie ryku i grucholu
atmosferę przecięło kosmiczne wiertło. Falami rozbiegły się
wyładowania elektryczne, strzelało nagrzane powietrze.
I długo jeszcze po lądowaniu nie cichł grom.
Siłą pomyślał Swierdlin. Bierzemy tę planetę siłą,
mocą naszych gigawatów. Niczym wrogą twierdzę. Ale to
nic, wszystko uspokoi się.
I rzeczywiście wszystko uspokoiło się. Opadły fale na
jeziorach, uleciały zerwane przez huragan liście, znów
rozchyliły swe kielichy kwiaty. Wsparty na potężnych
tytanowych łapach statek stanął pośrodku wypalonej łysiny
pogorzelisko skutecznie oddzieliło go od świata obcych drzew i traw.
Tego niestety nie można było uniknąć. Taka była instrukcja sterylizować grunt w
strefie lądowania. Zamienić go w popiół. Nie dopuścić do tego, by jakiś powój
oplótł łapę. Niby zbytek ostrożności (w każdym razie na tej planecie), ale w innych warunkach
statek nie mógłby usiąść, stąd też w dziewięćdziesięciu dziewięciu
wypadkach na sto zastrzeżenie to było słuszne. Dzień ustąpił miejsca wieczorowi,
przeszła noc, a lokatory wciąż niestrudzenie badały okolicę. Pustka. Wszystko to,
co mogło uciekać, dawno już uciekło, a to, co nie mogło, zginęło. Nic nie naruszało spokoju
sztucznej pustyni. W odległości dziesiątek, setek, tysięcy kilometrów od
statku wciąż sprawdzając i jeszcze raz sprawdzając wszystko kontynuowały swą
wachtę automaty. Kipiało tam życie, na wąsach jednego z nich jakiś pajączek zaczął
już tkać swą pajęczynę, tak jakby zwiadowca był sękatym drzewem. Tylko rozum
potrafi reagować na. wtargnięcie obcych, ale rozumu tu nie było. a przyroda
jednakowo przyjmuje i meteoryt i gwiazdolot. Niekiedy wiał wiatr, a wtedy do
statku docierał prócz swądu spalenizny oszałamiający zapach wspaniałych
kwiatów i traw. który jak na razie wyczuwały tylko aparaty bezlitośnie
rozkładające go na komponenty:
nieszkodliwy, nieszkodliwy... Miliardy bitów nowych informacji usunęły wreszcie
ostatnią barierę. Poranna rosa pokryła pogorzelisko, wschód słońca zastał ludzi w
drodze. W lesie śpiewały ptaki. Ręce jakoś tak same
- z siebie wyłączyły silnik wszędołaza, a ludzie ucichli i słuchali.
Nad drzewami wstawało białe słońce, które wysyłało w zenit promień drżący
niczym wbita w niebo kryształowa strzała.
Ruszamy - powiedział kapitan. Nikt się nie poruszył. a mężczyzna nie nalegał.
Rozpoczynał się długi ekspedycyjny dzień.
Wszędołaz pełzł poprzez błękitne korzenie, rozchylał szeleszczącą trawę, objeżdżał
grząską czerń błot, płoszył sześcionogie zwierzątka o kawowych zamyślonych
oczach. brak pochyłości, a jedna nienaruszona dal ustępowała miejsca następnej.
Potem ludzie wyszli i stąpali niepewnie po sprężynującej podściółce z
czerwonawego mchu. Mieli na sobie lekkie ubrania i tylko maski oddzielały ich od
tego wszystkiego, co było dookoła. Można było pochylić się i golą dłonią pogładzić nie oglądane
jeszcze przez nikogo kwiaty: można było zadrzeć do góry głowę i dać
przesianemu przez
listowie słonecznemu promieniowi połaskotać skórę;
można było położyć się na wznak; można było iść nie po prostej... Taki drobiazg,
lecz jak wiele znaczył on po miliardzie kroków po prostych korytarzach! Niezwykłe
wydawało się nawet to, że obcasy nierównomiernie zagłębiały się w gruncie. Cóż to
za wspaniałe uczucie po stale tej samej sprężystyści pola na statku! Zapomnieli o
rzeczach najprostszych, o tym. że powietrze może obmywać ciało łaskawą falą. że
chłodek cienia graniczy z żarem słońca, że istnieją wyboje... Ktoś potknął się i
upadł, gdyż jego nogi odwykły już od uwzględniania czegoś takiego, jak
nierówności gruntu. Leżąc na ziemi człowiek roześmiał się. a w jego ślady poszła
natychmiast cała reszta. Tak trzeba trzeba wyzbywać się niepotrzebnych już
nawyków, radować się tym, czego człowiek wcześniej nie doceniał i nie zauważał!
Wszyscy jakby oszaleli, bo przecież wrażenia też mogą upoić. Chmiel informacji,
alkohol różnorodności, nalewka z zapachów kwiatów! Formuły ostrzegały, że tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]