[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Broniła się przed narastającym napięciem, jak umiała: wypełniała ka\dą chwilę
pracą. Przez ostatnie dni załatwiła więcej dostaw, rachunków i przeprowadziła
więcej rozmów z kandydatami do pracy na farmie ni\ zwykle w ciągu miesiąca.
Tempo, które sobie narzuciła, było wyczerpujące, ale wolała wyczerpanie od
pró\nych marzeń.
To całe twoje śniadanie? Harlan sceptycznie zmierzył wzrokiem talerz
wnuczki. Jeszcze trochę i wiatr cię zdmuchnie.
Nie jestem głodna. Tost miał smak tektury, więc popiła go łykiem kawy, po
czym zaczęła przeglądać pocztę. Kiedy zauwa\yła kopertę z banku, natychmiast ją
otworzyła.
Och, nie jęknęła po chwili.
Co się stało, dziecko?
Odmówili nam kredytu na odnowę sadu. Przera\ona przygryzła wargi,
przebiegając wzrokiem list. Chcą te\ rozmawiać o reszcie długu.
Nicponie! Harlan uderzył pięścią w stół. Od trzydziestu lat prowadzimy z
nimi interesy.
To musi być jakieś nieporozumienie.
Jej umysł gorączkowo analizował kolejne mało realne warianty działania.
Liczyła na pieniądze z banku. Co teraz poczną? W końcu zmusiła się do uśmiechu i
poklepała Harlana uspokajająco po plecach.
Nie martw się. Coś wymyślę. Tylko najpierw oszacuję dochody ze sprzeda\y
pomidorów na przyszły rok i zawiozę dokumenty do przetwórni Floyda.
Nie ma mowy. Floyd mo\e poczekać. Reszta te\. Harlan skrzy\ował ręce na
zapadłej piersi. Gabe, ona się zamęcza tą pracą i dbaniem o mnie i o ciebie. Gabe
odsunął pusty talerz na bok.
Zauwa\yłem.
I zamierzasz to tolerować? spytał staruszek.
Nie wiem. Ona jest dość uparta. Co pan proponuje?
Sarah Ann \achnęła się z oburzeniem^
Chciałabym, \ebyście nie rozmawiali o mnie tak, jakby mnie tu nie było!
Proponuję, nie, nalegam, \ebyś ją dziś stąd zabrał powiedział Harlan.
Twoja \ona potrzebuje odpoczynku.
Zaniepokojona, pokręciła głową. Cały dzień w towarzystwie Gabea? Czy\ nie
miała dość problemów?
Mam za du\o pracy.
O to chodzi. Harlan spojrzał wymownie na Gabea.
Gabe wstał i ujął Sarah Ann pod ramię, śmiejąc się.
Chodz, kochanie, nie wygrasz z nim. A poza tym, czy ja nie pomagam ci
przez cały tydzień? Przyda mi się dodatkowa para rąk do trzymania \ółwich jaj,
ślimaczych skorup czy licho wie, co tam dziś posyłają.
Zanim otwarła usta, by wytoczyć kolejny argument, Harlan zapewnił ją, \e
zadzwoni do sędziego Harta, \eby dotrzymał mu towarzystwa.
Póznym popołudniem, zachwycona tym, \e mo\e poznać zawodowe sprawy
Gabea, wejść na pokład jego helikoptera, zapomniała o strachu i swoich obawach.
Przeciwnie, czuła się śmiała i odwa\na^ ze słuchawkami na uszach i w lotniczych
okularach, słuchając, jak Gabe opowiada jej przez radio pokładowe o rezerwacie
Big Cypress.
Zjedli lunch z parą biologów, którzy rozbili obóz w rezerwacie. Spędziła
godzinę na rozmowie o \yciu drzewnych ślimaków na Florydzie i zagro\onych
wyginięciem amerykańskich krokodyli.
Kiedy dostarczyli próbki do Ft. Myers i wrócili do miasteczka, Sarah Ann
przyznała, \e nie tylko dobrze jej zrobiła przerwa w pracy na farmie, ale w dodatku
miło spędziła czas. I to z Gabe em Thorntonem, który zabawiał ją przez cały dzień.
I jak tu nie wierzyć w cuda?
Dobrze się bawiłam powiedziała nieśmiało, kiedy wracali jego d\ipem do
domu. Dziękuję ci.
i Wyglądasz na zaskoczoną. Skupiał uwagę na prowadzeniu samochodu, a
dzięki okularom wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
Chyba rzeczywiście tak jest. Zerknęła na niego spod rzęs. Zazwyczaj
skaczemy sobie do gardeł.
Gabe zaśmiał się cicho.
Nie taki wilk straszny. Nawiasem mówiąc, Harlan ma rację. Za cię\ko
pracujesz. Powinnaś czasem pomyśleć o sobie. Nagle wskazał coś dłonią. Mike
i Rafe wytyczyli drogę przez ten twój kawałek gruntu. Chcesz zobaczyć?
. Jasne. Zaciekawiona skinęła głową. Gwałtownie skręcił z szosy na ledwo
widoczną drogę wiodącą przez ostre trawy i karłowate palmy. Nieco wy\ej pod
grupą karłowatych sosen otyła postać o jaskraworudych włosach zarzucała wędkę
w leniwie płynącą wodę.
Spójrz, czy to nie Beulah?
Rzeczywiście na to wygląda. Gabe nacisnął klakson. W odpowiedzi został
obdarzony wściekłym spojrzeniem i władczym machnięciem wędką.
Sarah Ann roześmiała się.
Najwyrazniej nie potrzebuje towarzystwa.
To istna wiedzma. Gdyby nie była tak dobrą kucharką...
Gadanie. Nie poradzilibyście sobie bez niej.
To ty tak myślisz odparł kwaśno Gabe, wje\d\ając w sosnowy lasek. W
dodatku mówi do siebie.
Mnóstwo ludzi to robi.
Nie tak jak ona. Wygłasza tyrady i wrzeszczy. Nie powiesz mi, \e to
normalne. Jesteśmy na miejscu. Zgasił silnik. Chodz, poka\ę ci miejsce na
kemping dla karawaningowców.
Sarah Ann spodobał się plan przyszłego kempingu.
W drodze do samochodu przyznała, \e to pomysłowe wykorzystanie ziemi, na
której nie dałoby się nigdy uprawiać pomidorów. A poniewa\ przekazanie jej
mę\owi nie oburzyło dziadka, była zadowolona z podjętej decyzji.
Wiem, \e odniesiecie sukces... Och! Coś przebiło cienką skórzaną
podeszwę jej sandałka i wbiło się w piętę. Z bólu a\ się zachwiała.
Co się stało? Gabe spojrzał na nią, marszcząc czoło, po czym wziął ją na
ręce i posadził na masce d\ipa. Przez d\insy czuła przyjemne ciepło nagrzanego
metalu. Mą\ zdjął okulary, zaczepił je o wycięcie koszuli i zaczął jej ściągać but.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]