[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wylądował pięć minut przed czasem.
- Według mojego rozkładu spóznił się o sześć
godzin. CieszÄ™ siÄ™, \e ciÄ™ widzÄ™, Cori.
- Ja równie\, Corey.
ZcisnÄ…wszy mocniej jej ramiona, wziÄ…Å‚ od niej torbÄ™.
- Samochód czeka na zewnątrz. Jest w nim znacz
nie chłodniej.
144 f& PRZECIWIECSTWA SI PRZYCIGAJ... _____________
Nim wyszli z terminalu, Corey pociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do kÄ…ta
i postawił nagle jej torbę. Znalazła się pomiędzy nim a
ścianą. Zdezorientowana, spojrzała na niego, marsz-
czÄ…c brwi.
- Jestem ci coś winien - powiedział. - Będę się
czuł fatalnie, dopóki nie wyrównam długu.
Patrzyła na niego z zakłopotaniem. Przyciskając ją do
ściany, sięgnął do kieszeni i wyciągnął małą
czekoladkę, owiniętą w folię.
- Całusek Hersheya - wyjaśnił niepotrzebnie.
Trzymał ją przez chwilę w palcach niczym magik
jajko, które ma zniknąć, po czym starannie zdjął folię i
wło\ył czekoladkę do ust.
- To moje! - zaprotestowała Corinne.
Corey delektował się smakiem czekoladki, wywra-
cajÄ…c w zachwycie oczy.
- Mmm - powiedział wreszcie. - Tobie obiecałem
największą. Ta jest twoja.
Dała się zaskoczyć. Nim się obejrzała, poczuła na
ustach jego ciepłe czekoladowe wargi. Delikatne i pie-
szczotliwe. Słodki ruchliwy język. Nogi się pod nią
ugięły.
- No i jak? - spytał szeptem.
- Fantastycznie - odrzekła, chwytając z trudem
oddech.
Roześmiał się i podnosząc torbę, przycisnął mocno
Cori do swego boku.
- Zamierzałem dać ci ją w samochodzie, ale moje
plany spaliły na panewce, w chwili gdy zobaczyłem,
jak wysiadasz z samolotu. Powinnaś być mi
wdzięczna, \e nie urządziłem przedstawienia na płycie
lotniska.
- Ale\ jestem - przyznała cienkim głosikiem. Od-
czuwała dumę, \e jest z nim. Być mo\e nie było to
___________ PRZECIWIECSTWA SI PRZYCIGAJ... f& 145
najmądrzejsze z jej strony, ale nie mogła nic na to
poradzić.
- A zatem nie przekroczyłem granic?
- Od kiedy siÄ™ tym przejmujesz? Czy mam ci
przypomnieć pewną scenę na korytarzu mojego biura?
- Nie znałem cię wtedy. Gdybym przypuszczał, \e
czułaś się tak niezręcznie...
- Chciałeś, \ebym się tak właśnie czuła.
- No có\... mo\e odrobinę... Ale byłem strasznie
zawiedziony, poniewa\ nie chciałaś poświęcić mi na-
wet chwili.
- Czy robię to teraz? - Przystanęli obok samo-
chodu. Cori obrzuciła go bacznym spojrzeniem, pró-
bując zorientować się w jego uczuciach. Powiedział, \e
jÄ… kocha. Czy to prawda, czy tylko gra?
- Teraz - powiedział cicho - sprawiasz mi ogromną
przyjemność samą swoją obecnością tutaj. I na razie na
tym poprzestaniemy.
Kilka dni, które spędzili razem, podniosły Corinne
na duchu. Corey uśmiechał się do niej często, brał ją za
rękę przy ka\dej okazji, obejmował ramieniem, ale nie
powtórzyła się namiętna scena z altanki. Przez cały
czas starał się udowodnić, \e wystarczy mu sama jej
obecność.
W innych sprawach był natomiast bardzo uparty.
Gdy przywiózł ją do hotelu, okazało się, \e przeznaczył
dla niej ten sam luksusowy apartament co za pierw-
szym razem. Próbowała protestować.
- Zwykły pokój w zupełności mi wystarczy, Corey.
Nie trać na mnie pieniędzy.
- To moja sprawa, na co tracÄ™ pieniÄ…dze.
- Ale...
- Kardynalna zasada numer dwa: Nigdy nie sprze-
ciwiaj siÄ™ szefowi.
146 f& PRZECIWIECSTWA SI PRZYCIGAJ. % %
- To była zasada numer jeden.
- Taka sama jak numer dwa.
Zamieszkała w apartamencie i cieszyła się ka\dą
spędzoną w nim chwilą, choć nie było ich wiele. Corey
zabrał ją wieczorem na kolację, potem na występy
zespołu ludowego na molo w Harbortown.
W czwartek rano zamknęli się w jego gabinecie i
ślęczeli na projektem. Corey zakwestionował mo\e ze
dwa punkty, ale miał gotowe propozycje innych roz-
wiązań.
Gdy przejrzeli całą ankietę, Corinne była gotowa do
jej ostatecznego dopracowania. Corey nalegał, by
skorzystała z jego gabinetu.
- Przecie\ jest ci potrzebny - zaprotestowała.
- Wystarczy miejsca dla nas obojga.
- Masz tu tylko jedno biurko. Będę ci przeszka-
dzała.
- To du\y mebel, a ty jesteÅ› filigranowa.
- Corey, naprawdę wystarczy mi mały pokoik albo
biurko którejś z sekretarek.
- Zostaniesz tutaj.
- Ale...
- Kardynalna zasada numer trzy: Nigdy nie sprze-
ciwiaj siÄ™ szefowi.
- To była zasada numer jeden... i numer dwa.
- A teraz numer trzy. - Popchnął ją na swój skó-
rzany fotel z wysokim oparciem i wsunął jej ołówek do
ręki. - Pracuj! - polecił.
Po naniesieniu poprawek Corinne zapoznała się z
kardynalną zasadą numer cztery, gdy upierała się, \e
sama napisze wszystko na maszynie.
W piÄ…tek rano spotkali siÄ™ z innymi kontrahentami,
a wieczorem świętowali entuzjastyczne przyjęcie projen
PRZECIWIECSTWA SI PRZYCIGA J... » 147
ktu w ustronnym zakÄ…tku eleganckiej restauracji. Gdy
przysięgała, \e nie wypije ju\ ani kropelki szampana,
Corey wyciągnął z zanadrza zasadę numer pięć. Gdy
nie chciała spróbować specjalności szefa kuchni, po-
wołał się na zasadę numer sześć.
Corinne kręciło się lekko w głowie, gdy zgodziła
siÄ™ na spacer po pla\y. Corey zdjÄ…Å‚ buty i skarpetki,
podwinÄ…Å‚ spodnie do kolan, tak jak sobie kiedyÅ›
wyobra\ała. Sama te\ zrzuciła pantofelki i trzymając
się za ręce, ruszyli brzegiem morza.
Rozmawiali ze sobÄ… niewiele, po prostu szli, cieszÄ…c
się swoją obecnością, patrząc, jak księ\yc bawi się w
kotka i myszkę z obłokami i rozkoszując się
pieszczotÄ… fal, Å‚askoczÄ…cych ich stopy.
Dawno ju\ Corinne nie spała tak spokojnie jak tej
nocy. Gdy nadszedł ranek i Corey odwiózł ją na
lotnisko, niepokoiło ją tylko uczucie niespełnienia.
Minęły dwa tygodnie, zanim Corinne powróciła na
Hilton Head. W tym czasie Corey dzwonił codziennie;
często do domu, by wzbudzić ciekawość babci.
Pewnego dnia po takiej rozmowie, gdy Cori od-
poczywała w saloniku zatopiona w myślach, Elizabeth
usiadła w fotelu obok i wygładziła niewidoczne zgnie-
cenia na aksamitnym szlafroku.
- Przypuszczam, \e był to Corey Haraden - po-
wiedziała z miłym uśmiechem.
- Uhm.
- Dzwoni dość często. Opowiedz mi o nim.
Corinne nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nic nie
wydawało jej się właściwe.
- A co cię interesuje? - spytała cicho.
148 f& PRZECIWIECSTWA SI PRZYCIGAJ-
- Mówiłaś mi ju\, gdzie mieszka i co robi, no i \e
jest waszym klientem. Ale nie ka\dy klient przysyła ci
kwiaty, słodycze i dzwoni do domu.
- Masz rację, Corey nie jest zwykłym klientem.
- A kim?
- Bardzo... miłym facetem.
- Podobnym do innych mę\czyzn, z którymi się
Umawiałaś?
- Nie, babciu, zupełnie ich nie przypomina.
- Miło mi to słyszeć.
- Słucham? - zdumiała się Corinne.
- Byli trochÄ™ nudni, nie uwa\asz?
- Myślałam, \e raczej... sympatyczni.
- Raczej sympatyczny to za mało, by mał\eństwo
było udane.
Przez ułamek sekundy Cońone myśiaia, \e Corey
jakimś cudem dotarł do Elizabeth i oczarował ją
swoimi sztuczkami.
- Nigdy nie rozmawiałyśmy o mał\eństwie.
- Ty i Corey czy ty i ja? - spytała Elizabeth. -
Wiem, \e tego nie robiłyśmy, i myślę, \e najwy\szy
czas nadrobić zaległości.
Corinne czuła się idiotycznie. Miała w końcu trzy-
dzieści lat. Teoretycznie taka rozmowa z babcią była
niepotrzebna, ale z\erała ją ciekawość.
- Co masz na myśli?
- To, \e nie musisz prze\yć swego \ycia samotnie,
tylko dlatego, \e twoi rodzice zrazili ciÄ™ do czegoÅ›, co
nio\e być piękne.
Corinne nie odzywała się przez kilka minut. Za-
skoczyła ją spostrzegawczość Elizabeth.
- Nie patrz tak na mnie, Corinne. Nie trzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]