[ Pobierz całość w formacie PDF ]
markiz - i ogarnęła mnie złość, że wygłaszasz o mnie tak
niepochlebne opinie, już wtedy zdawałem sobie sprawę, że
jesteś najpiękniejszą i najwdzięczniejszą istotą, jaką
kiedykolwiek widziałem.
- Teraz możemy zdjąć ten kiczowaty obraz i zapomnieć o
wszystkim.
- Oczywiście, że powinniśmy to zrobić - zgodził się
markiz - lecz z drugiej strony sądzę, że powinienem go
zachować, aby mi przypominał, że powinienem bardziej
zawierzyć mojemu instynktowi i sercu niż rozumowi.
Odetchnął głęboko, jakby chciał się odprężyć.
- Dziś rano wróciłem z Francji i zaraz przyjechałem tutaj.
Chcę oznajmić twojemu ojcu, że potrzebuję ciebie nie mniej
niż on. - Przytulił ją do siebie, a potem dodał: - To ty dałaś mi
nadzieję, jeszcze zanim udało mi się rozwiązać mój problem i
wydobyć się z dna rozpaczy. Kochałaś mnie i zachęcałaś do
czynu. Pragnę, żebyś robiła to do końca naszego wspólnego
życia.
- Wiesz, że zawsze pragnęłam być ci pomocna - odrzekła
Imeldra. - Ach, kochany, jak to wspaniale, że gorzkie i
cyniczne myśli już cię opuściły. - Markiz przycisnął ją
mocniej, a ona wyszeptała:
- Czy jesteś rzeczywiście pewien, że chcesz być ze mną?
- Jak możesz zadawać takie absurdalne pytania? Choć
właściwie powinienem się na ciebie złościć za to, że ,mnie
okłamywałaś, że nie powiedziałaś mi swojego prawdziwego
nazwiska, ale przebaczam ci to.
- Nie chciałam tego robić, żebyś nie sądził, że musisz się
ze mną ożenić - szepnęła.
- Jednak muszę to zrobić, bo nie mogę bez ciebie żyć -
oświadczył. - Chodzmy teraz do twojego ojca, powiemy mu,
że chociaż on ciebie potrzebuje, to jednak ja uważam cię za
swoją.
Imeldra roześmiała się.
- Jeszcze tydzień temu obawiałam się, że papa mógłby
cierpieć, gdyby został sam.
Markiz spojrzał na nią pytająco.
- A teraz?
- Teraz papa zamierza się żenić z naszą dawną
przyjaciółką, lady Marsden. Są obydwoje tak bardzo
szczęśliwi, że zupełnie nie jestem im potrzebna.
- W takim razie - rzekł markiz - pobierzemy się jutro.
Imeldra wybuchnęła śmiechem.
- Jutro, dzisiaj, kiedy tylko sobie życzysz! - odparła. -
Jedyne, czego pragnę, to być z tobą, kochać cię i nigdy więcej
nie zaznać samotności.
Markiz przyciągnął ją do siebie i pocałował tak
gwałtownie, że ogród, kwiaty i słońce zawirowały dokoła, i
Imeldra nie była w stanie myśleć o niczym innym, tylko o
słodyczy jego pocałunków.
- Czeka nas wiele zadań - powiedział pomagając jej wstać
- lecz najpierw chodzmy do twojego ojca, żeby ustalić, gdzie
wezmiemy ślub.
- W naszej kaplicy, gdzie byłam chrzczona - powiedziała
Imeldra. - Papę będzie można tam zanieść na krześle, żeby
mógł oddać mnie tobie zgodnie ze zwyczajem.
- Koniecznie powinien to uczynić - powiedział markiz. -
A gdy już będziesz moja, nie pozwolę ci nigdy odejść. Tego
możesz być pewna.
- Jestem pewna, że będę cię kochać wiecznie - wyszeptała
Imeldra. - Kochaliśmy się, kiedyśmy się jeszcze nie znali, i
będziemy się kochać nadal.
Markiz spojrzał na nią z czułością, która odmieniła
zupełnie jego twarz. Zniknął z niej cynizm, pojawiła się
radość i szczęście. Płynęły od niego ku niej tajemnicze fluidy.
Imeldra była przekonana, że i on ją widzi w magicznym
świetle. Czuła, jakby ich miłość była żywą siłą, która ich
nigdy nie opuści.
- Kocham cię i podziwiam - rzekł markiz wzruszonym
głosem. - Szukałem cię przez wiele lat i już straciłem nadzieję,
że cię odnajdę. Teraz wiem, że Pan Bóg mi pobłogosławił i
jestem Mu za to wdzięczny.
Imeldra wpatrywała się w jego oczy, wreszcie objęła go
ramionami i przyciągnęła ku sobie.
- Przebrnęliśmy obydwoje przez wiele trudnych sytuacji -
rzekła. - Teraz nie będzie już tajemnic, oszustw, zła, tylko
sama miłość. - Usta markiza zbliżyły się do jej ust, lecz ona
mówiła dalej: - Naucz mnie, jak mam cię kochać, a Marizon
stanie się najszczęśliwszym miejscem na ziemi, nie tylko dla
nas samych... dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy nas
będą odwiedzać.
Czuła, że jej słowa wzruszyły markiza, bo jego ramiona
przygarnęły ją mocniej. Kiedy ją całował, w jego pocałunku
była nie tylko namiętność, ale i ekstaza, jakby w ich związku
poza ludzkim był także boski element.
Imeldra wiedziała, że to prawdziwa miłość, jaką
przeżywali jej ojciec i matka i o jakiej marzyła dla siebie, lecz
nie wierzyła, że ją spotka.
Markiz stanowił część jej istoty, tak jak ona stanowiła
część jego. Nie było już strachu i rozpaczy, a tylko miłość,
która rozpierała ich serca.
- Kocham cię, kocham! - powiedziała nie znajdując
innych słów na wyrażenie swoich uczuć.
- Kocham cię także - odparł markiz. - Jesteś moja na
zawsze!
Dokoła świeciło słońce, pachniały rozkosznie magnolie, a
miłość zdawała się wypełniać cały ogród.
* * *
Markiz i markiza Marizon szli pod rękę pośród drzew w
stronę morza. Morze miało barwę szmaragdowoniebieską. Nie
było wiatru, a leciutki podmuch marszczył jego powierzchnię
u podnóża skał na złocistym piasku. Słońce świeciło mocno,
choć na horyzoncie widać było delikatną mgiełkę.
Imeldra oparła głowę na ramieniu męża i odezwała się:
- Jakże tu pięknie! Dlaczego tak długo nie odwiedzałeś
tego uroczego zakątka?
- Czekałem, żeby przyjechać tu razem z tobą - odrzekł
markiz. - Moja matka opuściła ten dom, kiedy zmarł jej ojciec.
Nie chciałem przebywać tu samotnie z gorzkimi myślami,
gdyż byłem przekonany, że mój ojciec zawinił wobec mojej
matki.
- Lecz miejsce to przez cały czas czekało na nasz
miodowy miesiąc.
- Czy ci się tu podoba? - zapytał markiz. Spojrzała na
niego, a on odniósł wrażenie, że nigdy jeszcze nie widział
kobiety tak promieniejącej szczęściem.
- Od pierwszej chwili naszego przyjazdu tutaj jestem
wszystkim oczarowana - rzekła. - Każdego wieczora, kiedy
kładę się do łóżka, myślę, że nie można już bardziej kochać, a
gdy się budzę rano, wiem, że kocham cię jeszcze mocniej.
Jestem taka szczęśliwa, jakbyśmy znajdowali się nie na ziemi,
lecz w niebie.
- Ja czuję podobnie - odparł markiz. - Och, kochanie,
mamy tyle do zrobienia. Tyle rzeczy chciałbym ci pokazać,
lecz teraz najważniejsza jest nasza miłość.
Uniosła twarz ku markizowi, a on całował jej usta, aż
ogień zaczął ogarniać jej piersi i całe ciało. Bez słów powiódł
ją z powrotem w cień drzew w stronę niewielkiego białego
domu otoczonego ogrodem, który tak bardzo zafascynował
Imeldrę.
Dom wypełniały cenne przedmioty należące do matki
markiza. Znajdowały się tam liczne portrety przedstawiające
markiza jako dziecko, a potem jako młodzieńca. W
porównaniu z ogromem pałacu Marizon dom ten prezentował
się skromnie i przytulnie i, jak się wyraziła Imeldra, stanowił
doskonałe miejsce do spędzenia miodowego miesiąca.
Zdawało im się, jakby tu zostali odizolowani od świata i jakby
żadne niemiłe sprawy nie miały do nich dostępu.
Cała okolica zdawała się promieniować szczęściem i
beztroską. Imeldra czuła, że dopóki nie spotkała markiza, nie
była sobą w pełni, czegoś jej brakowało. To on rozbudził jej
ciało i umysł. To on wyostrzył jej instynkt i spostrzegawczość.
Każdego dnia odkrywali siebie na nowo. Każdego dnia i
każdej nocy Imeldra była coraz bardziej zakochana.
Kiedy doszli do domu, Imeldra spojrzała na męża i bez
słów wiedzieli, czego obydwoje pragną. Powoli wspięli się po
rzezbionych bogato schodach do pokoju o łukowych oknach, z
którego rozciągał się widok na drzewa i morze. Markiz
zamknął drzwi, a Imeldra stała w niego wpatrzona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]