[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogła ją zmienić w przedągu krótkiej chwili w pragnienie niszczenia wokół siebie wszystkiego, co
choćby przez przypadek i nieświadomie przeciwstawiało się jego woli.
Nie zauwa\ył, kiedy dezintegrator wypadł mu z ręki na piasek. Był bardzo chory, krędło mu się w
głowie i nie mógł myśleć logicznie; zdawało mu się, \e to jest jakiś egzamin, w którym
egzaminatorem i egzaminowanym jest w takim samym stopniu on sam. Potem w jego udręczonym
gorączką mózgu pojawiła się znowu kolonia tęczopławów, a w chwilę pózniej jadowity wę\owiec i
wsiąkające w piasek kulki oceanowca i ju\ pozornie bez najmniejszego związku moment,
kiedy na Ziemi dokonał swego czynu, te\ płynącego ze ślepej nienawiśd. Rozumiał, \e pomiędzy
tym wszystkim jest jakiś istotny związek, choć teraz nie potrafiłby sprecyzować, na czym on mógł
polegać. Stradł przytomność. Nie czuł gorączki i wstrząsających nim dreszczy, bólu gwałtownych
kurczy ani nocnego zimna. Kiedy ją znów odzyskał, na niebie zapalały się czerwonawe blaski, a
chłodne, musujące powietrze wibrowało wysokim tonem śpiewającego piasku.
Był bardzo słaby, więc trwało długo, zanim zdołał, wspierając się na rękach, usiąść i wdą\ tak
samo podparty uklęknąć na piasku. Wdą\ jeszcze krędło mu
się w głowie i ka\dy ruch wyzwalał szarpiącą falę mdłości, ale przemógł to i nadal klęcząc
patrzył w dziejące się przed nim niepowstrzymanie rozkwitanie kolorów, w powolne narodziny świtu,
który tak samo, w płomiennych, czerwonozłotych barwach nadchodził kazdego'dnia od początku
istnienia tej planety. I patrząc, słuchając suchego trzasku towarzyszącego zapalaniu się, pełganiu i
gaśnięciu tych świateł i srebrnej, wysokiej nuty śpiewającego piasku, poczuł się nagle tak, jak
mógłby czuć się pierwszy człowiek na Ziemi, gdyby istotnie jakiś Bóg powołał go do \yda, ju\ w pełni
świadomego, zdolnego nie tylko pojmować, ale tak\e zachwycać się i dziwić temu wszystkiemu, do
czego ludzie w swym normalnym rozwoju zdą\yli się przyzwyczaić na tyle, \e stało się dla nich
rzeczą codzienną, nie budzącą ju\ wielkich olśnień ani zachwyoeń. I patrząc tak, pomyślał, \e ta
planeta stała się dlań istotnie jakąś najwy\szą próbą, która została dana mu po to, by mógł
odzyskać zmarnowaną przez samego siebie przez swoją zaciekłość i nienawiść, a jeszcze
wcześniej przez obojętną bezmyślność jakąś najistotniejszą cząstkę własnego człowieczeństwa.
Czuł się teraz ju\ o wiele silniejszy; organizm zniósł działanie jadu wę\owca lepiej, ni\ Kenn mógł
się spodziewać. Spróbował stanąć i to mu się udało. Bardzo powoli, chwiejąc się jeszcze na nogach,
zaczął iść w stronę obozu; siły wracały mu teraz nieomal z ka\dym krokiem. Szedł bez pośpiechu w
blednących, czerwonozłotych blaskach nowego dnia, czując jakiś ogromny, nie zaznawany od
dawna spokój. Teraz gdy wreszcie zmierzył się z tym, co nosił w sobie tak długo: rozterką,
niepokojem i nienawiścią, kiedy zdołał pokonać je i odrzucić, pozbył się ostatecznie strachu, goryczy
i rozpaczy. I patrząc na rozświetloną, cichą gładz otaczających go piasków zrozumiał naraz, \e owo
uciszćftfe jest jakąś częścią porządku tej planety, \e je zaczerpnął z naturalnych, niespiesznych
procesów bytowania zamieszkujących ją istot, rządzonych tylko prawem niczym nie zakłóconego
plenienia się, dojrzewania i wzrostu. I \e ten spokój jest w jakiś sposób jej dziełem. Tego samego
dnia, kiedy siły wróciły mu na tyle, \e czuł ju\ tylko nieznaczne pozostałości przebytej choroby,
gorączki i znu\enia, przystąpił do zaplanowanej rankiem selekcji:
metodycznie i spokojnie zaczął wywlekać z terenu obozowiska, z namiotu i kabiny Aresa" to
wszystko, co słu\yło niszczeniu i zabijaniu. Był jeszcze nieco słaby, więc zanim skończył pracę, lepki
pot zaczął występować na skórę,
ale nie zwa\ał na to, ze spokojną, upartą wytrwałością wykonując to, co sobie postanowił. Kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]