[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozwalali się oglądać. Ponadto on sam zajęty był właśnie poszukiwaniem ich, bo cóż za sens
zostać w cudowny sposób przeniesionym do Rzymu z czasów Cesarstwa i wyjechać, nawet na
moment nie zobaczywszy Augusta czy Kaliguli?
A więc słuchałem porwany tymi opowieściami i choć nie powiem, że kiedykolwiek
uwierzyłem dokładnie we wszystko, co mówił, to z drugiej strony nie było we mnie całkowitej
niewiary i czułem, jak dzięki jego chaotycznym opowieściom przeszłość ożywa w zadziwiający
sposób. Znajdowałem czas na jego wizyty, odkładałem na bok wszystkie pilne zajęcia i pomimo
niewiary coraz bardziej uzależniałem się od jego historyjek niczym od narkotyku, jakiegoś
potężnego halucynogenu, który przenosił mnie do barwnych obszarów przeszłości.
Podczas rozmowy, która miała być ostatnią, powiedział:
Mógłbym ci pokazać, jak się to robi. Te proste słowa zawisły między nami jak tańczące
miecze.
Gapiłem się na niego bez słowa odpowiedzi.
Wymaga to jak sądzę około trzech miesięcy ćwiczeń powiedział. Dla mnie było to
łatwe, naturalne, wolne od przymusu, ale ja byłem rzecz jasna dzieckiem i nie miałem żadnych
barier do pokonania. Tobie zaś, z twoim sceptycyzmem, wyrafinowanym umysłem i rezerwą,
trudno będzie opanować metodę; niemniej jednak pokażę ci ją i wytrenuję cię, a w końcu rzecz
się powiedzie. Odpowiada ci to?
Wyobraziłem sobie, że obserwuję rydwan Cezara toczący się po Via Flaminia. Pomyślałem o
trącaniu się kubkami wina z Chaucerem w jakiejś tawernie na przedmieściu Canterbury.
Pomyślałem o wchodzeniu do jaskiń w Lascaux, by oglądać świeżo namalowane bawoły.
A potem pomyślałem o moim spokojnym, uporządkowanym życiu i o tym, jak by to było,
gdybym popadał w narkotyczny trans w nieprzewidzianych momentach i zanurzał się w mrok
przestrzeni i czasu, lądując być może w samym środku jakiejś ohydnej masakry albo w porze
plag, albo na bezludnej ziemi, na której człowiek nigdy nie postawił stopy. Pomyślałem o
cierpieniu, niewygodach i ryzyku, a może nawet gwałtownej śmierci, i o naruszeniu swoich
codziennych zwyczajów; spojrzałem mu w oczy i dojrzałem w nich obcość obcość, której nie
chciałbym z nim dzielić, i z najzwyklejszego tchórzostwa powiedziałem:
Sądzę, że raczej nie.
Coś na kształt rozczarowania przemknęło mu po twarzy. Potem jednak uśmiechnął się, wstał
i stwierdził:
Nie dziwi mnie to. W każdym razie dziękuję za wysłuchanie mnie. Byłeś bardziej
otwarty, niż się spodziewałem.
Na moment zatrzymał moją dłoń w swojej. Potem wyszedł i nigdy go już nie spotkałem. W
parę tygodni pózniej dowiedziałem się o jego śmierci; usłyszałem ten miękki głos mówiący:
Mógłbym ci pokazać, jak się to robi , i spłynął na mnie ogromny smutek, bo choć wiedziałem,
że kłamał, miałem także przekonanie, że być może nie a w takim razie zamknąłem sobie na
zawsze możliwość doświadczenia nieskończonych cudów. Jaka szkoda, powiedziałem sobie, że
odmówiłem, jak doprawdy marnie i niegodnie postąpiłem. Tak: niegodnie. Zlekceważyłem jego
propozycję od razu, nawet nie wypróbowując jej, nawet nie okazując mu na koniec odrobiny
zaufania. Przez szereg dni byłem nadzwyczaj przygnębiony, potem zaś, jak to się zwykle dzieje,
zająłem się innymi sprawami i zapomniałem o nim.
Kilka tygodni po jego śmierci otrzymałem telefon z jednego z wielkich banków w
śródmieściu. Wymienili jego nazwisko i powiedzieli, że są wykonawcami jego ostatniej woli i że
zostawił on coś dla mnie, kopertę, która miała być otwarta dopiero po jego śmierci. Jeśli dowiodę
swojej tożsamości, to prześlą kopertę do mojego banku. Dokonałem więc zwykłych czynności,
wysyłając list do mojego banku, ten zaś potwierdził mój podpis i przesłał go do jego banku, a po
pewnym czasie poinformował mnie, że przesyłka nadeszła. Poszedłem ją odebrać. Była to wielka
koperta z papieru pakunkowego. Błysnęła mi szalona myśl, że jest w niej nie dający się obalić
dowód na jego podróże w czasie, coś w rodzaju fotografii Chrystusa na krzyżu albo
własnoręcznie pisany list Wilhelma Zdobywcy do mojego przyjaciela; to jednak było, rzecz
jasna, niemożliwe. Wyjaśniał przecież, że w czasie podróżowała wyłącznie jego niematerialna
istota: żadne przedmioty, żadne wytwory. Gdy jednak otwierałem kopertę, ręce mi drżały.
Był w niej gruby rękopis i notatka wyjaśniająca, że zdecydował się jednak podzielić ze mną
tajnikami swej metody. Bez jego pomocy nauka zajmie mi dużo więcej czasu, rok albo i więcej
pilnego ćwiczenia, ale jeśli wytrwam, jeśli naprawdę pragnę osiągnąć...
Doznałem zawrotu głowy. Czułem się, jakbym został na najcieńszej z nici zawieszony nad
nieskończoną otchłanią i postawiony wobec wyboru między nudnym bezpieczeństwem a
wspaniałością skoku w nieznane. Poczułem pokusę.
I po raz drugi się wyrzekłem.
Nie przeczytałem rękopisu. Byłem na to zbyt lękliwy. Ani go nie zniszczyłem, choć miałem
taki pomysł. Muszę przyjąć, że i na to byłem zbyt wielkim tchórzem, bo nie chciałem brać
odpowiedzialności za unicestwienie tajemnicy tak potężnej jeśli rzeczywiście była w niej ta
moc. Włożyłem plik kartek (nad którymi musiał pracować z ogromnym samozaparciem, skoro
pisanie sprawiało mu taką trudność) z powrotem do koperty, zakleiłem i umieściłem w swoim
sejfie, kładąc ją na dno, pod książeczki czekowe, polisy, akcje i inne symbole barykad, jakimi
otoczyłem swoje życie, by uczynić je bezpiecznym.
Być może rękopis, jak wszystko, co mi ów człowiek opowiedział, jest zwykłym zmyślonym
nonsensem. Być może nie jest.
Kiedyś, gdy życie nazbyt mnie znudzi, gdy zbledną przyjemności tego co przewidywalne i
bezpiecznie, wyjmę kopertę z sejfu i przeczytam instrukcje. Jeśli nic się potem nie zdarzy, to
trudno. Jeśli jednak poczuję moc ożywającą we mnie, jeśli jeszce raz znajdę się nad otchłanią i w
zasięgu ręki będę miał możliwość wyboru, to mam nadzieję, że znajdę na tyle odwagi, by zerwać
nić, rozluznić wszystkie więzy i ograniczenia, powiedzieć żegnaj porządkowi i rutynie i
zanurzyć się w tę cichą, nieznaną, bezkresną topiel czasu.
Ucieczka w góry
Payes Rachel Cosgrove
%7łycie to udręka przerywana niekiedy epoką rozkwitu.
W życiu osobistym oglądamy się zwykle wstecz na własną młodość jako okres pełen beztroski
(choć owa młodość wcale taka nie była, ale nostalgia wszystkiemu doda barw), a wielu z nas
spogląda także w przód, ku życiu, w którym będziemy trącać struny naszej złotej harfy i dumnie
obnosić swoje aureole. Skrzeczy tylko terazniejszość.
Ogólniej rzecz biorąc są miliony ludzi, którzy wyznaczają dziejom ludzkości granice w
postaci Ogrodu Edenu z jednej strony i Drugiego Przyjścia z drugiej. A jako że najciemniej
jest przed świtem, biblijne przepowiednie życie w udręce uznają za warunek konieczny Drugiego
Przyjścia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]