[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pamiętniki dobrego przedsiębiorcy. To znaczy Laura miałaby ją wystukać na
komputerze, wywołując z zaświatów widmo literackiego murzynka. I o czym tu
pisać? O wielkim sercu Pryzy, rzecz jasna. A w erracie należałoby ująć jego
zdolności do zmuszania pracowników, aby za wdowie grosze wypacali z siebie
siódme poty, kiedy Pryza, który zwariował już na tyle, że każe się nazywać nie
Prezesem Firmy, a Presidentem, uzupełnia kolekcję dużych czterokołowych
zabawek.
Srebrny? Srebrnego już mam. Potrzebuję czarnego. Bordo? Co mi pan
sugeruje, że wsiadłbym w taką kupę na kółkach? Jak to nie ma? To sprowadzcie!
A tapicerka? Nie. Nie. Ma być włoska skóra. Wezże się pan za robotę! wrzeszczy
przez telefon na swojego dealera.
Jeszcze trochę i to ja ruszę tyłek, żeby nasrać mu na buty. Satysfakcja. Bo
jestem tego wart . I Laura jest. Laura się gryzie i Tofik też. Miał przygodną
przygodę, czyli jak zwykle.
Chcieli mnie zamknąć w słoiku. Zupełnie jak stonkę z amerykańskich
zrzutów drżał cały.
Chcieli zamknąć nie ciebie, a twoją kupę. I nie w słoiku, a w papierowej
torbie.
Och, zawsze się od tego zaczyna! A czy kupa nie jest mną? szarżował,
rzekłbym, filozoficznie. Czy nie jest mną choć przez chwilę?
Ruszyła wielka społeczna akcja oczyszczania miasta, żeby przezimowany
kompost nie zadusił Warszawy na wiosnę. Pózną jesienią myśleć o wiośnie? Z ludzi
to jednak są optymiści. Znudzeni optymiści. Zwiat ciągle się zmienia, a życie jest
jedynie przedstawieniem , jak mawiał cesarz Marek Aureliusz, kiedy jeszcze mógł.
Dziesiątki barbarzyńców napadło na nasze synedrium trawnik, czyli miejsce
spotkania z ulgą. W dodatku z pieśnią na ustach! I robili pamiątkowe zdjęcia ruin!
Jeszcze nigdy pies z rozstrojem żołądka, a pózniej nerwów nie został tak dokładnie
sfotografowany jak biedny Tofik. Mam nadzieję, że nie da się fotkami szantażować,
choć możliwe, że zostanie gwiazdą kolejnej edycji miejskiego happeningu Sprzątnij
psią kupę i wyląduje na koszulkach, jak, nie przymierzając, w Ameryce seryjny
morderca na t-shirtach sprzedawanych przed gmachem sądu. Cóż, na takim
happeningu Tofik nie będzie happy.
Szybciej bym wrócił do domu... wstydził się. Ale zestresowali mnie,
a mój żołądek jest taki nerwowy.
Chcieli basseta zamknąć w słoiku i wyrzucić klucz.
Cholera martwił się nadal. Taki t-shirt to jednak nie to samo co wygodne
buty. Nie chcę być logo kupy!
Wielki Kinol, wyluzuj próbowałem go pocieszyć. %7ładen z ciebie amant.
Tym razem był skłonny się zgodzić.
Ale Al, czy oni szukają amanta?
Popatrzyłem na utytłany w błocie znaczek akcji, którym ktoś nie trafił do
przydomowego kosza na śmieci. Pysk mi się rozchmurzył. Mały ludzik w przyklęku
wyglądał, jakby oddawał honory odwróconemu doń tyłem terierowi. Jest więc jakaś
sprawiedliwość.
Nie lubię terierów zauważył Tofu są szczekliwe. I gryzą. Och, Al dodał
czułem się jak pan K. No wiesz, Franz Kafka.
Poleciłem mu zmianę lektur i lekkie posiłki. Ucieszył się z rady i zeżarł gazetę
z frustracji albo czystej złości.
Czy wiesz nawet odbijało mu się lekko farbą drukarską że w Warszawie
pojawia się trzydzieści ton kup dziennie? A sześćdziesiąt procent psów jest
nosicielami toksokar? Jesteśmy mordercami ostatni posiłek pomieszał mu
w głowie.
Tofik, poczytaj Dziennik geniusza Dalego. Ten facet z defekacji zrobił dzieło
sztuki.
To ludzie tak mogą?
Wszystko mogą.
Całe szczęście tym razem Tofu zdecydował się po prostu pooglądać Disneya
na kablówce. Jego pan był przekonany, że basset połknął pilota. W każdym razie
kreskówki i odrobina złośliwości podziałały na Kinola jak balsam.
Czy wiesz, że Goofy to bloodhound? I Pluto tak samo.
Stary, niemożliwe.
Oczywiście, że tak, Al. Dokładnie się przyjrzałem.
A co ze mną? Leżę na pustym łóżku i liczę owce. Czarne barany. Stonki
i bobki.
Wacek i Placek, skundlone wilczury, leżały na podwórku probostwa i głośno
dyszały. Były zadowolone.
Ave szczeknąłem do nich. Podszedłem do masywnej bramy, która dzieliła
naszą świecką ziemię od kościelnej. Też ziałem. Było gorąco, zdecydowanie zbyt
gorąco jak na tę porę roku, szczególnie że zdążyłem już przekręcić swój wewnętrzny
termostat na czas zimowy. Gdyby to było możliwe, oparłbym swój skołowany łeb na
szczeblach furty, ale wiedziałem, że brama w ogóle nie jest zamknięta, tylko taką
udaje, Wacek i Placek zaś ortodoksyjnie podchodzili do podziału gruntu na nasz
i wasz . Zachowywali się tak, jakby urodzili się w Watykanie, a nie
w podstolicznych Zielkach, gdzie mieszkała mama osiedlowego Pasterza Dusz.
Zagorzałego i upierdliwego, ze swoją elektroniczną dzwonnicą, która na równi
z przelatującymi samolotami burzyła nam spokój wieczorem i o poranku.
I co wy na to powiecie?
Na co? pierwszy odezwał się Wacek. Zawsze odzywał się pierwszy.
W imię starszeństwa, wszakże był ojcem Placka. Co złośliwsze psy nazywały wilczą
parę gejami, ale to było niemożliwe. Wacek i Placek, w akcie iście neofickiej
cenzury, zżarły swego czasu proboszczowi dzieła Freuda, w tym traktującą
o kazirodztwie pracę Tabu i totem. Byłyby z nich idealne psy Savonaroli. Aż
chciałem sprawdzić ich umiejętność łaciny i wyszczekać kanonicznego Tertuliana:
Credo quia absurdum Wierzę, bo to niedorzeczne .
Na te wszystkie zaginięcia uściśliłem Wackowi. Placek przeżuwał białe
gołębie pióro, które przykleiło mu się do pyska. Proboszcz miał gołębnik pełen
ptaków wypasionych jak świąteczne kury. Miały być z nazwy gołębiami
pocztowymi. W istocie ptaszyska rozleniwiły się tak bardzo, że aby wykazać się
jakąś inicjatywą w sprawie lotu, domowe wilki musiały je niezle pogonić. Gdyby
Noe natrafił na gołębicę tego chowu, wciąż garowałby na swojej arce.
Psy gubią się i wracają.
Chyba że je ktoś zamorduje.
Wszystko w rękach Pana.
Modlimy się za naszych braci dodał Placek i wzniósł żółte oczy do nieba.
Czystego, bez jednego gołębia.
A co na to proboszcz?
Pilnuje nas bardziej rzekł Wacek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]