[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czterej synowie, synowe, córki z zięciami, dzieci...
- A zatem, skoro ju\ tu jestem - Wędrowycz pociągnął nosem, smakując zapach
produkowanej w którymś z budynków gorzałki - czym mogę słu\yć?
- Pogadamy spokojnie wieczorem - odparł Laszlo z uśmiechem. - Na razie zapraszam na
skromny poczęstunek.
Czyli i zagrychę tu mają, pomyślał egzorcysta i poweselał. Dobrze jest trafić między
\yczliwych ludzi.
Piotruś wędrował uliczkami ślicznego małego węgierskiego miasteczka. Uczta powitalna
okazała się nadspodziewanie długa i obfita, wino lało się strumieniami, a on, słuchając
kolejnych toastów, nudził się śmiertelnie. Wreszcie za zgodą pradziadka opuścił
zgromadzenie i poszedł sobie pozwiedzać.
- Zredniowieczna architektura, ani chybi - powiedział cicho, patrząc na wzniesione z kamienia
domy. - Aadniej tu ni\ w Wojsławicach - dodał.
Czerwone dachówki i płytki z szarego łupku przy jemnie kontrastowały z bielą ścian. Małe
sklepiki i winiarnie na parterach domów zapraszały jasno oświetlonymi wnętrzami. Z knajpki
buchał zapach - a jak\e! - leczo na kiełbasie. Choć \ołądek był ciągle pełen, Piotrusiowi
napłynęła ślina do ust. Powoli zapadał zmrok. Gdzieś z daleka wiatr przyniósł głos skrzypiec.
Ktoś, fałszując niemiłosiernie, próbował grać Serenadę" Schuberta. Chłopak, któremu w
dzieciństwie słoń na ucho nadepnął, ruszył śladem dzwięków.
Na małym skwerku pełnym drobnych krzaczków i kwitnących kwiatów, obok masywnych
murów kościoła, siedziała na ławeczce dziewczyna.
Aoj" - westchnął w duchu zachwycony Piotruś.
Nieznajoma była mniej więcej w jego wieku. Miała gęste czarne włosy, grube brwi, piękne
ciemne oczy okolone długimi rzęsami. Reszta te\ była niczego sobie.
- Oj, chyba się zakocham po raz pierwszy w \yciu - mruknął do siebie chłopak.
Dziewczyna odło\yła skrzypce do wyściełanego aksamitem futerału i uśmiechnęła się.
- Witaj - powiedziała po angielsku. - Czy to nie ty jesteś jednym z tych Polaków, którzy
przylecieli sterowcem? Widziałam wasze lądowanie.
- Zgadza się. - Wypiął dumnie pierś. - Nazywam się Piotr Wędrowycz, z tego słynnego rodu
Wędrowyczów.
- Greta. - Uścisnęła jego dłoń. - Greta Mikozs. Miała cudownie długie palce. W zasadzie
wszystko w niej Piotrusia zachwycało.
- To musi być wspaniałe, tak wznieść się ponad ziemię i \eglować w powietrzu - westchnęła.
- jeśli tylko masz ochotę - uśmiechnął się olśniewająco - pogadam z pradziadkiem i jego
kumplem, mo\e uda się zabrać cię na przeja\d\kę.
- Byłoby wspaniale. A jeśli się nie zgodzi?
- To polecimy sami.
Hormony uderzyły mu do głowy tak silnie, \e gotów był natychmiast wprowadzić szalony
plan w czyn.
- Ojej - zdziwiła się. - To niezwykłe. Umiesz samodzielnie pilotować tak ogromną maszynę?
Przecie\ to wymaga chyba kilku osób załogi.
- Gdzie tam. - Wzruszył ramionami. - Trzeba zgrać tylko ster, balans poziomu i kilka innych
wskazników, \eby nie kolebało na boki. Oba silniki napędowe muszą być idealnie
zsynchronizowane, najmniejszy błąd i pierdut, wszystko się rozpada, a jak się jest kilometr
nad ziemią, to sama rozumiesz... Ka\dy ruch kołem sterowym i zaworami balastowymi musi
być precyzyjny i przemyślany. To nie to samo, co prowadzić na przykład auto czy traktor.
Trzeba się uczyć wiele miesięcy - fantazjował. - A prawdziwą wprawę uzyskuje się po wielu
latach. No, chyba \e ktoś jest wybitnie zdolny. - Uśmiechnął się skromnie, dając do
zrozumienia, kogo ma na myśli.
- Ojej, jaki ty jesteś mądry i odwa\ny - zachwyciła się.
Usiadł obok niej na ławce.
~ Zagraj coś jeszcze - poprosił.
Przyło\yła skrzypce do ramienia i wyczarowała z pod smyczka, nawiasem mówiąc, znów
fałszując, tęskną węgierską melodię.
~ Dokąd lecicie? - zainteresowała się. - Pewnie daleka jeszcze droga przed wami?
- Do Egiptu - wyjaśnił z dumą. - Pradziadek ma zdjąć tam klątwę z jednego grobowca.
Tysiące kilometrów w przestrzeni, samotni, tylko wśród chmur i ptaków...
Kurde, jakby się dało ją zabrać ze sobą" - rozmarzył się. Przydałoby się trochę prawdziwej
muzyki, bo ile\ mo\na słuchać brzęku flaszek i pijackich piosenek tych starych
pokemonów?"
- Wspaniała wyprawa. - Pokręciła z uznaniem głową. - Podoba ci się moje miasteczko?
- Bardzo...
Gdzieś daleko na kościelnej lub ratuszowej wie\y zegar wybił dziesiątą.
- Muszę ju\ iść - westchnęła. - Jutro cały dzień będę zajęta, a po południu mam lekcję gry na
skrzypcach. Ale mo\e spotkamy się wieczorem?
- Z największą przyjemnością.
- No to jesteśmy umówieni. Tutaj po zmroku. - Złapała go za ręce i nadstawiła policzek.
Musnął wargami jej chłodną aksamitną skórę i z rozkosznym zamętem w głowie wrócił na
kwaterę.
Jakub, Semen i Laszlo akurat raczyli się winkiem w piwnicy. Na kominku skwierczały
szaszłyki doprawione ostrą papryką.
- Coś ty taki rozanielony? - zdziwił się Jakub na widok prawnuka. - Palonką cię poczęstowali
czy jak?
- Fajną dziewczynę spotkałem. - Chłopiec uśmiechnął się na samo wspomnienie.
- Hy, hy, Węgierki się podrywa - mruknął Semen i dolał sobie tokaju. - W sumie czemu nie,
są śliczne i milutkie. Pamiętam, jak przed wojną...
- Moja krew! - Jakub oblizał się lubie\nie. - No to teraz do stodoły i na sianko.
- Dowiedziałeś się, pradziadku, po co cię tu chcieli ściągnąć? - zainteresował się Piotruś.
- Mają tu grubszy problem. - Egzorcysta spowa\niał w jednej chwili. - Z wampirami.
- Pomo\emy im?
- Oczywiście. - Semen wyszczerzył zęby. - Jutro bierzemy się do dzieła.
Zakwaterowano ich w pokoju gościnnym urządzonym chyba w dawnym spichrzu. Budynek
miał bardzo grube mury i małe okienka, zaopatrzone dodatkowo w solidne okiennice,
przecięte wąskimi otworami strzelnic. Na framudze wisiał sznur czosnku.
- Inaczej pleciony ni\ u nas - zauwa\ył pogodnie egzorcysta. - Nasze babiny splatają warkocz
z trzech łodyg, a tutaj a\ z pięciu. Widać i wampiry mocniejsze...
- To są te ró\nice kulturowe, o których w telewizji mówili. - Semen nieco chwiejnym krokiem
doczłapał do łó\ka i runął na nie, zasypiając natychmiast.
- Słaba głowa. - Jakub się skrzywił. - Albo ju\ lata nie te... Ja te\ nie mogę tyle wypić co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]