[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miała na sobie obcisłą czarną suknię i mały czarny kapelusz, który podkreślał jasną cerę
jej twarzy.
- Więc jednak przyszłaś& - wymamrotał bez sensu, ściskając jej dłoń. - Mimo
wszystko przyszłaś!
- Oczywiście - odparła spokojnie głosem.
- Sądziłem, że zmieniłaś zdanie - powiedział, z trudem łapiąc oddech.
Theo otworzyła szeroko oczy& duże, piękne oczy. Malowało się w nich
zdumienie, szczere dziecięce zdumienie.
- Dlaczego tak myślałeś?
Nie odpowiedział. Odwrócił się i zatrzymał przechodzącego obok bagażowego.
Czas naglił. Na kilka minut zapanował zamęt i chaos. Potem siedzieli już swym
przedziale, a przed ich oczami przesuwały się szare domy południowych dzielnic
Londynu.
49
II
Theodora Darrell siedziała naprzeciw Vincenta. W końcu należała do niego. Nagle
uświadomił sobie, że do ostatniej chwili w to nie wierzył. Po prostu nie miał odwagi
uwierzyć. Przerażała go otaczająca ją magiczna, nieuchwytna atmosfera. Wydawało się
wręcz nieprawdopodobne, by kiedykolwiek mogła należeć do niego.
Teraz napięcie minęło. Zrobili nieodwracalny krok. Spojrzał na ukochaną, która
siedziała nieruchomo w kącie przedziału. Na jej ustach błąkał się ledwie dostrzegalny
uśmiech. Miała spuszczone oczy, a długie czarne rzęsy rzucały cienie na jej blade
policzki.
Czym się martwi? - spytał sam siebie. O czym rozmyśla? O mnie? O swoim
mężu? Ciekawe, co ona w ogóle o nim sądzi? Czy kiedykolwiek go kochała? A może
nigdy jej na nim nie zależało? Czy go nienawidzi, czy też mąż jest jej po prostu obojętny?
Nie wiem. I nigdy siÄ™ nie dowiem. Kocham jÄ…, ale nic o niej nie wiem& o czym myÅ›li, ±o
czuje.
Nie mógł zapomnieć o mężu Theodory Darrell. Znał wiele zamężnych kobiet aż
nadto skłonnych do rozmów na temat własnych mężów, którzy ich nie rozumieją,
lekceważą ich subtelne uczucia. Vincent Easton odkrył, że rozmowa o mężach to jeden
ze skuteczniejszych sposobów nawiązania konwersacji.
Ale Theo, jeśli nie liczyć zdawkowych uwag, nigdy nie wspominała o Richardzie
Darrellu. Easton wiedział o nim tyle co wszyscy. Był lubianym i przystojnym mężczyzną o
ujmującym, beztroskim sposobie bycia. Cieszył się ogólną sympatią. Jego stosunki z
żoną układały się na pozór doskonale. Ale Vincent doszedł do wniosku, że to niczego nie
dowodzi. Theo była dobrze wychowana i nigdy nie demonstrowałaby publicznie swych
pretensji.
Nigdy nie rozmawiali o jej małżeństwie. Od tego pamiętnego wieczora, kiedy
milcząc, ramię przy ramieniu spacerowali po ogrodzie, a Vincent poczuł, że jego dotyk
wywołuje lekkie drżenie jej ciała, niczego mu nie tłumaczyła, nie mówiła o swojej sytuacji.
Kiedy odwzajemniała jego pocałunki, była nieśmiałą, skromną kobietą, pozbawioną owej
olśniewającej błyskotliwości, z której słynęła. Nigdy nie wspominała o swym mężu.
50
Vincent był jej wówczas za to wdzięczny. Cieszyło go, że oszczędziła mu wysłuchiwania
skarg kobiety pragnącej zapewnić siebie i swego ukochanego, iż mają prawo poddać się
sile uczucia.
Ale teraz to ciche milczenie zaczęło go niepokoić. Znowu ogarnął go paniczny
strach. Przerażała go myśl, że nic nie wie o tej niezwykłej istocie, która dobrowolnie
związała z nim swoje życie. Bał się.
Aby rozproszyć swe wątpliwości, odruchowo pochylił się do przodu i położył rękę
na jej kolanie. Czując wstrząsający nią lekki dreszcz, sięgnął po jej dłoń i złożył na niej
długi, przeciągły pocałunek. Kiedy ścisnęła go lekko za rękę, podniósł wzrok, spojrzał jej
w oczy i pozbył się swych obaw.
Odchylił się do tyłu. W tej chwili nie chciał niczego więcej. Byli razem. Ona
należała do niego.
- Jesteś bardzo milcząca - powiedział w końcu beztroskim, niemal żartobliwym
tonem.
- Doprawdy?
- Owszem. - Odczekał minutę, a potem spytał poważnie: - Czy jesteś pewna, że
nie& żałujesz swej decyzji?
- Och, nie! - odparła, szeroko otwierając oczy.
Jej odpowiedz nie obudziła w nim żadnych wątpliwości. Brzmiała w niej
niekłamana szczerość.
- Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz.
- O tym, że się boję - odparła cicho.
- Boisz siÄ™? Ale czego?
- Szczęścia.
Usiadł obok niej, objął ją, a potem ucałował jej delikatną twarz i szyję.
- Kocham cię - wyznał. - Kocham cię& naprawdę cię kocham.
W odpowiedzi przylgnęła do niego i poddała jego pieszczotom.
Potem wrócił na swoje miejsce w rogu przedziału. Wziął czasopismo, a ona
zrobiła to samo. Co jakiś czas spoglądali na siebie i uśmiechali się.
51
Przyjechali do Dover tuż po piątej. Mieli spędzić tam noc, a następnego dnia
popłynąć na kontynent. Theo weszła do hotelowego apartamentu, a Vincent podążył w
ślad za nią. Trzymał w ręku kilka wieczornych wydań gazet, które rzucił na stół. Dwaj
chłopcy hotelowi wnieśli ich bagaże i oddalili się.
Theo stała przy oknie i wyglądała na ulicę. Potem odwróciła się do Vincenta i od
razu padli sobie w objęcia.
Usłyszeli dyskretne pukanie do drzwi, więc odsunęli się od siebie.
- Niech to wszystko diabli - powiedział Vincent. - Zdaje się, że nie zostawią nas w
spokoju.
- Chyba masz rację - przytaknęła cicho Theo, uśmiechając się. Usiadła na
kanapie i wzięła gazetę.
Był to kelner, który przyniósł im herbatę. Postawił tacę na stole, przysunął go do
kanapy, na której siedziała Theo, rozejrzał się szybko po salonie, spytał, czy życzą sobie
czegoś jeszcze, i odszedł.
Vincent, który zniknął w przyległym pokoju, wrócił do salonu.
- Czas na herbatę - oznajmił wesoło, ale nagle zatrzymał się pośrodku pokoju. -
Czy coś się stało? - spytał.
Theo siedziała nieruchomo. Patrzyła przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, a jej
twarz była śmiertelnie blada.
- Co się stało, kochanie? - spytał, podchodząc do niej pospiesznie.
W odpowiedzi wyciągnęła w jego stronę gazetę, wskazując palcem jakiś tytuł.
- BANKRUCTWO FIRMY HOBSON, JEKYLL I LUCAS - przeczytał. W tym
momencie nazwa dużej londyńskiej firmy nic mu nie mówiła, choć gdzieś w zakamarkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]